“Mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi, lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku, tak smaku”

Stan wojenny był gromem z jasnego nieba.
Bardzo jasnego, bo w niedzielę 13 grudnia 1981 r. panowała pogoda superwyżowa – bardzo słoneczna i zimowa To była śnieżna i mroźna niedziela.

Uderzała cisza w eterze. O tym, że coś jest nie tak, większość rodziców, korzystając z niedzieli i pragnąc się wyspać, dowiedziała się od swoich dzieci. Brak przysłowiowego Teleranka, bardzo popularnej, bo jedynej, audycji dziecięcej w niedzielę, w telewizorze, który miał tylko dwa kanały, wprowadził prawdziwą konsternację. Za chwilę ciszę w radiu wypełniła muzyka, ale był to repertuar wojenno – wojskowy. Pojawiła się niepewnośc, strach i pytanie – co to jest – wojna, przedsmak wojny? Dla młodego człowieka, który zdążył spróbować owoców względnej wolności, którą niósł ze soba karnawał Solidarności, to był prawdziwy dramat. Wróciła tępa, bezmyślna, toporna propaganda. Skończyła się wolność słowa, skończyła się wolność wypowiedzi, w mediach, w prasie, ale też w sztuce, filmie, literaturze, teatrze. Skończyła się namiastka wolności i wrócił terror. Podlany ojczyźnianym i pseudopatriotycznym sosem, ilustrowany zielonymi mundurami, które Polacy tak bardzo kochają. Łajdactwo tego czynu było oczywiste i namacalne. Choć konsekwencje jeszcze niewyobrażalne i niedookreślone. Ale groza wisząca w powietrzu zwiastowała coś bardzo, bardzo niedobrego. Za kilka lat okazało się, że to 100 śmiertelnych ofiar tego stanu. Że to zabójstwa, skrytobójstwa, a także zbrodnie w biały dzień, popełniane jawnie na Polakach, jak choćby w kopalni Wujek. Zafundowano nam dodatkowe ferie, żołnierzom przedłużenie czasu służby, pracownikom zakładów zmilitaryzowanych zafundowano okresy skoszarowania. Wszędzie była milicja, wszędzie były mundury wojskowe od posterunków na rogatkach miast z ratującymi zdrowie koksownikami, po media, bo telewizyjne wydania dziennika telewizyjnego, za spikerów miały przebierańców w mundurach żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego.

Szybko pokazały się listy gończe, za chwilę Radio Wolna Europa mówiła o ustawionych, pokazowych procesach politycznych. Natychmiast Internowano i aresztowano ludzi, których uważaliśmy, co oczywiste, za bohaterów. W krótkim czasie zabito lub zamordowano górników, demonstrantów, uczniów, księży, studentów. Za każdym takim wydarzeniem stała świadomość, że przecież może to dotknąć każdego z nas. Skoro można zabić Grzegorza Przemyka w mieście stołecznym, na oczach całego świata, to jakim problemem byłoby zabicie licealisty z Milicza? Musieliśmy to rozważać, choć jednocześnie chcieliśmy żyć, imperatywem młodzieńczego zawrotu, chcieliśmy się spotykać, bawić, kochać, śmiać i flirtować. A przecież należało dzielić się czasem z Ojczyzną, z Absolutem (nie kojarzyć z popularnym alkoholem)… część z nas jeździła na zadymy, demonstracje, część kolportowała bibułę. Tak ciężko było zachować ostrożność, uważać, z kim się spotykamy i czy wszystko można powiedzieć. Nigdy nie byliśmy do końca pewni, kto donosi i którą kabluje. Podejrzewaliśmy, że wśród kablujących i donosicieli są także nasi nauczyciele. To była lekcja najbardziej gorzka i to było największe rozczarowanie. Poza Jolą Janik i moim ukochanym wychowawcą Bonim (nie tylko nie donosił, ale jeszcze nas krył), nie mogliśmy liczyć na nikogo. Mój stan wojenny stanie mi w poprzek wyjazdu do Częstochowy, przed maturą, w poprzek koncertu Krzaku, gdy kurdupel zomowiec zerwał mi znaczek Republiki, a milicki nibyzomowiec zdzielił pałą za ulotkę – Wesołych Świat życzy Solidarność. Pomyślałem wtedy, co ciekawe, ze to aż tak bardzo nie boli, nie mając pojęcia, że w tym przypadku różnice robi ilość….

Za co nienawidzę stanu wojenny? Za zdruzgotaną nadzieję, za zniweczone plany i projekty. Za beznadziejną szkołę z tchórzliwymi nauczycielami. Za śmierć Grzegorza Przemyka. Za męczeńska śmierć Jerzego Popiełuszki. Za tępą, bezczelną i beznadziejna propagandę.

Za upadek kultury. Za kompromitację mediów i pseudodziennikarzy, którzy okazali się lokajami.

Ale kocham za jedno.

Za to, że zrozumiałem, co powiedziała Wisława Szymborska –

Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono….