Budzi się nowa Polska.

Wywiad, jakiego udzieliłem milickiej.eu po wyborach parlamentarnych, a przed Świętem Niepodległości.

– Komentarz do wyników wyborów – zaskoczenie, radość… ulga??

– To nigdy nie było tajemnicą, po której stronie są moje sympatie oraz poglądy polityczne. Jestem dzieckiem „Solidarności”, więc to jej ideały ukształtowały mój system wartości oraz przełożyły się na wybory polityczne. Wśród nich chorobliwe wręcz umiłowanie wolności, w tym przede wszystkim wypowiedzi, słowa, wyznania oraz wolności gospodarczej. Przywiązanie do klasycznego trójpodziału władzy – ustawodawczej, wykonawczej oraz sądowniczej, afirmacja wolnego i konkurencyjnego rynku oraz …. antysowieckość. Przyznaję, że nigdy nie lubiłem Ruskich, pod jakąkolwiek postacią by nie występowali, uważam ich za zdziczały i zdegenerowany kraj, pozbawiony wartości i ogólnospołecznych odczuć cywilizowanych ludzi. To wszystko sprawia, że nie mogłem głosować inaczej niż przeciw PiS, tym bardziej, że wcześniej, przez lata, manifestowałem, w różnych częściach Polski, przeciwko tej zdeprawowanej władzy.

– Co dla Milicza oznacza taki wynik ogólnopolski – Jak wypadły wyniki w samej gminie, czy można przewidzieć czego spodziewać się w wyborach samorządowych?

– W Gminie Milicz PiS oczywiście przegrał, choć uzyskał najlepszy wynik indywidualny. Nie od dziś jednak wiadomo, że polityka jest grą zespołową, czyli umiejętnością całkowicie obcą PiS-owi, który nie potrafi współdziałać, współpracować, zawierać kompromisów; często im się to myliło z korupcją polityczną i przekupywaniem posłów lub ich rodzin. Wybory samorządowe to jednak inna logika, poparcie partyjne w pełni przełoży się pewnie w wyborach do sejmiku, jeśli chodzi o niższe szczeble samorządu, decydujące znaczenie będzie miała raczej wiarygodność, ocena dorobku, człowieka, postaw, itp.  Tu bardziej zdecydują drogi, świetlice, chodniki, szkoły, przedszkola i żłobki niż sympatie polityczne. A te w naszej Gminie wyglądają następująco – antyPiS 52% poparcia, PiS 36,6%, Konfederacja 6,6%, BS 3,4%.

– Czego oczekuje Pan od nowego rządu?

– Bardzo wiele. Przywrócenia właściwej rangi samorządom, poprzez przywrócenie im kompetencji. Tu przede wszystkim myślę o gospodarce wodnej oraz oświacie, ale także o naprawie systemu finansowego oraz stworzeniu przejrzystego, czyli uczciwego systemu przyznawania dofinansowania ze środków budżetu państwa. Natychmiast należy skończyć z politycznym klientyzmem, skutkiem którego było przyznawanie środków finansowych „po uważaniu”, najczęściej towarzysko – politycznym. Milicz tego doświadczał regularnie, a najbardziej widocznym przykładem była bezczelność decydentów z PiS-u, pozbawiających naszą Gminę dofinansowania terenów popegeerowskich, choć na naszym terenie zlokalizowanych było najwięcej PGR-ów na Dolnym Śląsku. Sprawa jest w sądzie i mam nadzieję na sprawiedliwy i rychły wyrok, który powetuje straty naszej Gminie i przywróci elementarną sprawiedliwość oraz przyzwoitość. Oczekuję docenienia wiedzy i nauki, czyli stworzenia prawdziwych podstaw poprzez budowę nowoczesnego systemu edukacji, oświaty. Do tego potrzebne jest nadanie należytej rangi profesji nauczyciela – finansowej, ustawowej i społecznej. W ogłoszeniu o naborze do Policji we Wrocławiu, przeczytałem, że oferują adeptom, po szkoleniu podstawowym, 5300 zł netto do 26 roku życia, (w prewencji więcej) , tymczasem nauczyciel po studiach, w tym samym czasie, otrzymuje 2800 – 3100 zł netto! Z całym szacunkiem dla Policji, która powinna dobrze zarabiać, ta relacja jest nienormalna i jasno wskazuje na dotychczasowe priorytety państwa i rolę edukacji, jako jakiegoś nieznaczącego dodatku. To się musi zmienić, bo to jest państwowa patologia sugerująca, że władzy mogło zależeć na niewykształconym społeczeństwie. Dlaczego? Niech każdy sobie sam odpowie na to pytanie.

-A środki z KPO o którym tyle się mówiło przed wyborami to pieniądze przede wszystkim dla samorządów, czy w Miliczu jest już plan, jak te pieniądze zagospodarować?

– Lepiej późno niż wcale, chciałoby się powiedzieć, bo samorządy we Włoszech, Hiszpanii, Litwy, Chorwacji czy Grecji od lat mają do dyspozycji miliardy euro, którymi finansują skutki pocovidowe oraz infrastrukturę przyszłościową. Dla nas priorytetem musi być szpital, bo to on najbardziej „oberwał” wskutek pandemii, co nie wszyscy w naszym powiecie rozumieją. Poprzez instalacje fotowoltaiczne, być może wodorowe, należy radykalnie obniżyć jego koszty stałe, głównie związane z energią. I na to w KPO są pieniądze. Termomodernizacja obiektów użyteczności publicznej – szkół, przedszkoli, urzędów – ale także domów mieszkalnych, będzie naszą gminną rewolucją energetyczną. No i Rynek – retencja wód opadowych, fontanna oraz dużo zieleni, odmieni oblicze naszego centrum, rewitalizacja Parku Maltzanów, cyfryzacja szkół, nowoczesne wyposażenie, nauczanie na odległość oraz zabezpieczenie przed cyberzagrożeniami.

Jest tego naprawdę dużo, dlatego wnikliwie studiujemy strukturę tych środków, żeby być dobrze przygotowanym.

Co by już było w Miliczu, gdyby te pieniądze trafiły do Polski, wtedy gdy powinny?

– Bylibyśmy w innym miejscu, tym bardziej, że przecież do Polski nie płyną środki unijne z funduszy spójności. A przypomnę, że nowa perspektywa unijna trwa od 2021 roku. Tutaj znowu obstrukcja rządu doprowadziła do zapóźnień w pozyskiwaniu pieniędzy, które po 2 latach są już relatywnie mniejsze. W tym mechanizmie przewidujemy budowę ścieżek rowerowych, oświetlenia i wielu inwestycji energetycznych, przede wszystkim tych, które pozwolą na jej oszczędzanie.

– Padła już w naszej rozmowie kwestia szpitala. Czy to była główna przyczyna nieporozumień w powiatem?

– Oczywiście tak. I decydujący dowód na to, że pan starosta nie przychodził do mnie po rady czy instrukcje. Bo gdyby powiedział mi o zamknięciu porodówki, ginekologii i neonatologii, nasza rozmowa skończyłaby się po 1 minucie. Nie mówię, że spuściłbym go ze schodów, ale w tej sprawie odpowiedź byłaby tylko jedna – znanym panu staroście tekstem – wara od naszych dzieci! Nawet ostentacyjne podlizywanie się PiS-owi oraz wojewodzie ma swoje granice i nie może odbywać się kosztem najważniejszej dla Milicza instytucji. Tym bardzie, że likwidacja tych oddziałów była tylko przygrywką do dalszego ciągu redukcji, tak aby na koniec szpital zmienił się w ośrodek, opiekuńczy, długoterminowy, terapeutyczny. A do porodu, do ginekologa, na zabieg trzeba by było jeździć do Oleśnicy, Trzebnicy czy Krotoszyna. Także z dzieckiem, bo następnym krokiem miała być likwidacja pediatrii. To diabelski plan, pod którym podpisała się mniejszość, na szczęście, w radzie powiatu, nieświadoma lub otumaniona obietnicami składanymi „na gębę”, w zamian za likwidacje. A ponieważ za całym procederem stał były wiceminister zdrowia, znany z tego, że przewalił ok. 200 mln złotych na respiratory, które do Polski nie dotarły, można podejrzewać, że w tle był poważny plan przejęcia części lub całości szpitala z pełnym błogosławieństwem PiS-u. Ot, tak milicka wersja szpital+. Okradali kontenery PCK, pacjentów, cieszkowskie dino, lasy państwowe, budżet państwa, to czemu mieliby mieć opory przed okradzeniem nas ze szpitala? Być może, odnowione i zreformowane służby specjalne RP, zajmą się tym procederem i wyjaśnią wszystkie wątki tej afery, a przede wszystkim, kto i na czym oraz z kim, miał na tym zarobić. Myśleli, że będą rządzić wieczni i nikt tego nie rozliczy. Otóż nie, wrócimy do tego, zapewniam.

Najbliższe wyzwania wobec milickiego samorządu to?

– O utrzymaniu szpitala, za wszelką cenę, już mówiłem. Zadaniem niezwykle wymagającym jest ogólnie pojęta energetyka i konieczność jej oszczędzania oraz dywersyfikowania. Oprócz termomodernizacji, dociepleń, prowadzimy rozmowy z prywatnym partnerem o spółdzielni energetycznej, która będzie produkowała energię elektryczną z paneli fotowoltaicznych. Gmina, jako członek spółdzielni, będzie ją kupowała w cenach preferencyjnych, niższych co najmniej o 23% od cen rynkowych. Mam nadzieję także na spełnienie zapowiedzi wyborczych o dążeniu do samowystarczalności energetycznej gmin. Mamy też duży potencjał biologiczny na produkowanie energii z biomasy, choćby poprzez zagospodarowanie tzw. bioodpadów. Ponieważ poprzedni (jeszcze obecny) rząd poniósł totalną porażkę w przywracaniu, a nawet utrzymaniu, połączeń komunikacyjnych, Gmina musi mierzyć się z tym problemem. Porozumienie z Krotoszynem, Cieszkowem i Zdunami pozwoliło uruchomić, cieszące się popularnością, połączenia z tymi miejscowościami, a także w samym mieście. Teraz finalizujemy uzgodnienia z przewoźnikiem ws. połączeń z najbardziej oddalonymi wioskami zachodniej części Gminy – Olszą, Wilkowem, Grabówką, Baranowicami. Tak, krok po kroku, będziemy stopniowo likwidować białe plamy komunikacyjne na mapie Gminy, dodajmy największej obszarowo gminy na Dolnym Śląsku. Sułów potrzebuje przedszkola z prawdziwego zdarzenia, wioski nowego oświetlenia oraz dróg i chodników, miasto – więcej zieleni i terenów rekreacyjnych dla dzieci, a także więcej wody. Szczególnie na terenach atrakcyjnych do zamieszkania. Boom mieszkaniowy w naszej Gminie wywołuje nowe zapotrzebowania – zieleń, parki umiejętności, place zabaw, boiska a także …. McDonald. Nie jestem fanem tego typu jedzenia, ale w przyszłym roku najprawdopodobniej jeden z tych fast foodów powstanie w naszym mieście. Przygotowujemy projekt budowy 150 mieszkań komunalnych na działce przy ul. Grzybowej, a także nowych mieszkań socjalnych przy ul. Rawickiej. Do tego budowa Domu Harcerza, rozważamy nowy żłobek, jeśli zwiększy się ilość urodzeń.

– To są zapowiedzi wykraczające poza obecną kadencję?

– Tak, oczywiście. Moje stowarzyszenie, Ziemia Milicka, przystąpi do najbliższych wyborów samorządowych, rozliczając się z dwóch kadencji, rekordowych jeśli chodzi o rozmach inwestycyjny. Pokażemy to na konkretnych przykładach, ale już dziś można powiedzieć, że nigdy w skali tego samorządu nie zbudowano tylu dróg, chodników, ścieżek rowerowych, remiz, boisk, co w minionych 8 latach. Do tego odbudowaliśmy w Miliczu publiczny żłobek, Relax, Starą Rzeźnię, Rynek i jego otoczenie, a także kino, a na dawnym lotnisku i w jego sąsiedztwie powstał w tym czasie Nowy Milicz. Milicz się zmienił, co słyszę głównie od ludzi, którzy tu po latach wracają, na chwilę albo na stałe. Ten trend, zorientowany na inwestycje, z wykorzystaniem środków europejskich, musi być kontynuowany. A my wiemy, jak to robić i nie przespaliśmy tego okresu. Gmina Milicz i tak straciła zbyt dużo czasu, tkwiąc w marazmie inwestycyjnym przez lata, nie wykorzystując środków zewnętrznych. To nigdy nie powinno się już powtórzyć.  

– Czy to jest także Pana deklaracja startu na stanowisko burmistrza?

– Nie. Takiej decyzji jeszcze nie ma. Jeśli podejmie ją Ziemia Milicka, to zostanie niezwłocznie ogłoszona.

– Ale rozważa ją Pan?

– W moim wieku wiele rzeczy rozważam. Szczególnie, że jestem szczęśliwym dziadkiem i mam trochę inny już punkt odniesienia.

Mama

Pierwszy raz od lat nie będę szukał kwiatów, bo te kochała najbardziej, nie będziemy umawiać się na odwiedziny z upominkami. A te dostawała od dzieci, synowych(!), a także wnuczki i jej męża. Do życzeń zwykle ustawiały się jeszcze prawnuki. Bo mama i Mynia, w naszej świadomości, zasługiwała na pamięć, życzliwe słowa, życzenia, które były pretekstem, żeby się na chwilę spotkać. Tym bardziej, że nigdy ich nie oczekiwała, nie wymagała, a jeśli nawet, to bardzo nienachalnie, niewidocznie. Bo taki miała charakter, w którym królowała, irytująca czasem, absolutna ostrożność, aby się nie narzucać, nie być dla nikogo obciążeniem, ciężarem. Dlatego była i archaiczna, i kompletnie niedostosowana do tego świata, w którym artykułowanie swoich praw, oczekiwań i żądań, roszczeń, należy do podstawowych potrzeb człowieka. Nie narzucała swoich potrzeb, ale chciała też, aby uszanować jej prawo do odczuwania świata. W którym kochała przede wszystkim Dzieła Boże – przyrodę i jej wszystkie atrybuty. Dlatego chciała mieć prawo do czystego powietrza (drażniły ją palone śmieci, przede wszystkim plastiki), zżymała się na zaśmiecanie otoczenia i dominujący zewsząd palstik. Obsesyjnie oszczędzała wodę, wynosząc 100% zużytej do kwiatów i na ogród, zamiast spuszczać ją do kanalizacji. W swojej miłości do przyrody, potrafiła przynosić z lasu i pół szczepki, sadzonki i nasiona pospolitych ziół i kwiatów, żeby cieszyć się ich widokiem pod oknem ganku. Do czysta wypłukiwała każdy kubek po jogurcie, odrywała taśmę klejącą od papieru, aby nie mieszać segregowanych frakcji.

Mówię o tym dlatego, że dzisiaj szczególnie to dostrzegam, to jej zespolenie z przyrodą, otoczeniem, środowiskiem. Kiedy podlewam, pozostawione mi, szafirki, dzwoneczki, rudbekie, maki, barwinek, mieczyki, niezapominajki, itp., itd…. Przy okazji uzmysławiam sobie, że przekazała mi tę miłość do kwiatów i roślin, a także obdarzyła ją swoją wnuczkę. Która w kwiatach odnajduje radość, pasję i satysfakcję.

Po dwóch miesiącach przekonuję się, jak wielu ludzi obdarzyła – dobrocią, opieką, sympatią, miłością. O czym mówią mi ciągle ludzie – młodzi z którymi odprawiała majówki, organizowała ogniska, spotkania, a nawet minizajęcia edukacyjne. Starsi – z którymi spotykała się w różnych grupach, przy różnych okazjach – dożynki, nabożeństwa, mityngi. Trochę żałuję, że nie mogła tego usłyszeć za życia, choć pamięć (życzliwa) po śmierci jest równie ważna. I z tego, nasza mama, spoglądając z nieba, bezwzględnie się cieszy. Z tego, że jej prawnuki ciągle ją wspominają, “Szymcio” cytuje edukację katechetyczną, “Marynia”, sama z siebie, robi specjalną laurkę – kochanym pradziadkom.

Zaistnieć w 3 pokoleniach, odcisnąć na nich piętno, być dobrze wspominanym. Bez pieniędzy, efektownych fajerwerków, epatowania nowoczesnością, równością, bezstresowym wychowaniem. Skromnością i stawianiem wymogów, celów i pryncypiów. To sztuka i sposób życia, które nie schlebiają gustom, nie idą z prądem, nie przytakują.

Ale można. Po dwóch miesiącach mam, po raz pierwszy, odwagę sięgnąć do pożegnania, którego mama nie usłyszała ode mnie, ale od “Kasieńki” wnuczki, z którą łączyło ją coś szczególnego. Wychowanie, obecność w pierwszych latach życia, perypetie i “cierpienia”, wspólne miłości i talenty, babci do plastyki, wnuczki – muzyki. To pożegnanie jest realnością i metaforą naszych relacji, w których często rzeczywistość mieszała się z metafizyką….

Babciu… przyszliśmy Cię dziś pożegnać – w gronie najbliższych, kochających Cię osób… a jest nas tyle, ze kościół nie mógł pomieścić wszystkich… Rodzina, przyjaciele, koleżanki z odnowy w duchu świętym, z dawnej pracy, sądziedzi, twoi byli uczniowie… Mogłabym długo opowiadać jak wielkie miałaś serce, jak cudowną byłaś babcią i niezwykłą prababcią… Ale właściwie nie muszę- wszystkie spotkane w ostatnich dniach osoby tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Usłyszałam: zawsze ciepła, pogodna, rozmodlona, taka empatyczna- wszystkim chciała pomóc. I pomagała. A przy tym silna. I mimo, że nie zawsze było kolorowo to łagodny uśmiech spod kapelusza był Twoim znakiem rozpoznawczym. Swoim życiem dawałaś świadectwo… wiary i miłości- miłości do Boga, do każdego człowieka, a nade wszystko do przyrody… Nikt tak jak Ty nie kochał trawy, ptaków, listków, polnych kwiatów, a nawet kur! Swoje cierpienie ofiarowałaś za grzeszników, tak jak i nas uczyłaś. Dziś już nie ma bólu, nie ma cierpienia… jest za to Twoje wymarzone, wyczekane i wymodlone Królestwo Niebieskie. Pożegnam Cię, Babciu, Twoimi słowami : Z Panem Bogiem. Do zobaczenia. Pa. Śpij dobrze

Święta, życzenia, sms-y i pocztowe wygibasy.

W każde święta jest taka chwila, w której zamyślam się nad życzeniami, które otrzymałem, które zostały mi przekazane albo je usłyszałem. Ogromnie je sobie cenię, bardzo je lubię i te wysłane smsami, postami czy mailami. A także te przekazane ustnie – na ulicy, w sklepie, a ostatnio też często na cmentarzu. Sam praktykuję, zanikającą coraz bardziej, pisemno – listowną formę życzeń. Z przyzwyczajenia, rodzinnej tradycji, konserwatywnych upodobań, a także pewnie wieku. Nie jest to takie łatwe jak wciśnięcie Enter czy send na klawiaturze, ale na całe szczęście, w moim wiejskim sklepie można kupić i kartki, i koperty, i nawet znaczki. Co prawda, autorzy kartek, coraz częściej zastępują piszącego we wszystkim, oprócz podpisu, to wybieram takie, gdzie można dodać kilka słów od siebie – autentycznych, szczerych, czasem osobistych. Pozostaje wysłać, czyli wrzucić do skrzynki pocztowej.

Kiedyś takie czerwone skrzynki z białym, dumnym napisem były w każdej wiosce, na każdym kroku. Bo stanowiła paszport i drzwi do całego świata, do narzeczonej w Polsce, ale i stryjka w Ameryce. Niestety w 2015/16 roku skrzynka na listy zniknęła z Kaszowa w ramach pocztowej „dobrej zmiany” oraz dowartościowania wsi i prowincji. To szczególnie dokuczyło mojej mamie, bo korespondencja listowna była jej żywiołem. Kontaktowała się w ten sposób z rodziną, wspólnotami religijnymi, czyli rodziną, a także wyrażała swój sprzeciw wobec:

⁃ zatruwania środowiska oraz spalania śmieci

– wypalania traw i niszczenia życia biologicznego

– upadku obyczajów i wulgaryzacji języka

– braku wykształcenia A. Kwaśniewskiego

-deprawacji dzieci i młodzieży

⁃ obrażania uczuć religijnych ⁃ itp., itd…

Naiwnie wierzyła, że interwencja u władz Poczty Polskiej, a później u wojewody, odmieni, bardzo dokuczliwy dla niej, stan rzeczy. Ponieważ pismo do naczelnika UP zawiera kilka interesujących spostrzeżeń, warto je zacytować. Szczególnie, że jest reakcją na kuriozalną odpowiedź Poczty, że skrzynka pocztowa w Kaszowie jest …. nierentowna. Mama zapytała mnie – czy dobrze rozumie, że z brzmienia pisma wynika, że skrzynka powinna na siebie zarabiać. Przytaknąłem. No więc usiadła do listu, a ja, z braku skrzynki, zawiozłem go do skrzynki ….przy UP w Miliczu. I tam go wrzuciłem 😳

„ Przepraszam za niepotrzebne „zaprzątanie” uwagi moją osobą i swoje pretensje odwołuję. Moje “ambicje” nie miały sensu. Trudno mi było zrozumieć, że zamiast spaceru do skrzynki pocztowej (200 m), dobrą zmianą jest zmierzyć się z dystansem około 3 km. Po prostu niepotrzebnie przywykłam przez długie lata do wygody. Przecież to, że mam 76 lat, to nie wina Poczty Polskiej SA. Poza tym oczekiwanie na listonosza przy drodze też nie należy do najgorszych przypadłości, np. ciężko chorzy chcieliby tak sobie postać a nie mogą. Mogę wziąć sobie jakiś stołeczek no i parasol. Umówienia się z panem listonoszem raczej nie planuje, no bo istów nie wysyłam regularnie, a imieniny i urodziny różnie wypadają, chyba żebym panu listonoszowi sporządziła kalendarz. Przepraszam! Nie wiedziałam że skrzynka pocztowa musi być rentowna, naiwnie myślałam że to usługa. Naiwnie też myślałam że pozbawienie małych wiosek skrzynek Poczta Polska jest głupie ale to może jest odwrotnie, wiele na to wskazuje. W końcu mamy wiek XXI – świat idzie do przodu! Już dzisiaj umówiłam z panem listonoszem, że powieszę ten list w reklamówce na płocie. Gdyby rozpadał się deszcz, to najwyżej przepiszę- może w końcu trafię na dobrą pogodę. Stanowczo odwołuję moje pretensje i przyznaję, że (cyt.) „Nie trzeba zatem szukać skrzynki nadawczej, by nadawać korespondencję”. A poza tym ile ja jeszcze pożyję?! W końcu najważniejsze, by „dać sobie radę”, a spółce handlowej spokój.

List został skierowany do wiadomości wojewody dolnośląskiego, który z wrodzonym taktem i być może poczuciem humoru, odesłał Marię Lech do…. burmistrza gminy. W tym roku burmistrzem w Miliczu był już .,.. Piotr Lech. Dodam, że burmistrz ze skrzynką pocztową ma tyle do czynienia, co wojewoda z kontenerem PCK. Choć, jak pokazuje życie, to ostatnie porównanie może nie być zbyt przekonujące…🫢

Mamy już nie ma, skrzynki też nie, choć do końca wysyłała w świat listy, życzenia, uwagi. Wieszała na płocie reklamówkę z kopertą, a gdy zamókł, przepisywała i czekała na lepszą pogodę. Poczcie Polskiej nadal dopisuje dobry humor, dba o przedsięwzięcia rentowne, czego najlepszym dowodem było „przepalenie” 70 mln złotych na nibywybory kopertowe.

*urzad Wojewody Dolnośląskiego sprawował wówczas Paweł Hreniak, zaprzyjaźniony z posłem z Milicza, Piotrem Babiarzem

Historia sequitur et [historia kołem się toczy]





Tak dużo w życiu mojego pokolenia się zdarzyło, że można by tym obdzielić kilka innych generacji. Z pewnością mało kto myślał, że dotkniemy także wojny – prawdziwej, ostrej, bezwzględnej i okrutnej. Domową przeżyliśmy w latach 80., ale na wojnę międzynarodową, europejską mało kto był przygotowany. Uznaliśmy już dawno, że bezprzykładnie długi czas pokoju będzie się utrwalał i krzepł. Że nikt nie może strzelać do bezbronnej ludności, zabijać dzieci, gwałcić kobiety i dziewczyny. Torturować i porywać, rabować i niszczyć, rujnować z patologiczną lubością. Że okrucieństwo II wojny było właściwe i tylko jej przynależne. Tymczasem okazało się, że to wszystko wróciło, nie za sprawą faszystowskich Niemiec, bo tych trwale zdenazyfikowano, ale ruska pazerność i chciwość ponownie dała znać o sobie. Właściwie nie robią niczego nowego, gdyż tortury, zabójstwa i gwałty pasują do ruskiej gęby tak samo jak uszanka, jak walonki oddają ich stan ducha. To, co dziś, poprzez TV i internet, obserwujemy w Buczy, Irpieniu, Mariupolu, Charkowie czy Kramatorsku, nasi dziadkowie oglądali na własne oczy na zagrabionych ziemiach 17 września 39 roku czy później podczas zdobywania terytoriów lennych, które na długie lata jęczały pod sowiecką, czyli ruską, okupacją. To całe pieprzenie o wyzwoleniu, z pożarami grabionych dworków i pałaców, a także prywatnych domów, w tle, z jękiem zgwałconych kobiet, płaczem dzieci i krzykiem bólu podczas przesłuchań, osiągnęło dzisiaj stan umysłowy równy ruskiej propagandzie. Ona też w reżimowych mediach mówi o wyzwalaniu Ukrainy! Przecież zabijając pacjentów szpitali, bombardując dworce kolejowe, żłobki, szkoły, mówią o wyzwalaniu Ukraińców. Podobieństw jest oczywiście więcej – dzikie, wygłodniałe hordy, które muszle klozetowe zabierają do czołgów jako trofea, w 44 roku gotowały jedzenie w metalowych nocnikach, nie zdając sobie sprawy (a może zdając) jakie było ich pierwotne przeznaczenie. Dzicz z azjatyckich jurt, stepowych ziemianek zachowywała się identycznie przed 80 laty jak dzisiaj ich wnukowie. Swołocz pozbawiona uczuć jakichkolwiek, nie zawaha się przed strzeleniem w twarz dziecku, zabiciu rowerzysty czy rozjechaniem czołgowymi gąsienicami cywilnego samochodu. Dlatego pierwszym efektem tej, przegranej przez Putina, wojny musi być powszechna derusyfikacja, łącznie z zatarciem wszelkich śladów ich okupacji w Polsce – pamiątek, budowli, nazw. Tak, jak zniknęły wszelkie pozostałości po faszystowskiej Rzeszy. To jest rola państwa, które powinno trwale odkłamać polską historię, które miast gadać powinno podjąć twarde działania.

Ale czego się spodziewać po państwie, które ożywiło po 12 latach smoleński spisek i zamach? Które badanie przyczyn tragedii zleciło ludziom niezrównoważonym o prorosyjskich koneksjach? Które brak dowodów na zamach zastępuje wiarą, gusłami oraz przekonaniem, że Putin byłby zdolny do wszystkiego? Które ośmiesza się zlecając badania naukowe na eksplodujących parówkach czy puszkach coli. Które przez miesiąc nie potrafi zatrzymać ruchu ruskich tirów, wywołując dodatkowy ból u przebywających tu uchodźców.

Tak a propos – panie wojewodo – może raczylibyście wypłacić ludziom, goszczących u siebie od miesiąca uchodźców, choćby to marne 40 zł? Już nie wspomnę o samorządach. Przecież, jak powiedział prezes, pieszczotliwie zwany Glapą, gotówki macie nieprzebrane ilości. Okażcie choć odrobinę przyzwoitości ludzi,om którzy bezwarunkowo przyjęli pod swój dach braci z Ukrainy, czym zresztą nieustannie się chwalicie. Którzy ich utrzymują, żywią i leczą.

Słyszałem, że komisja nieudaczników kosztowała budżet państwa 30 mln złotych. Wie Pan, ilu ludziom można by za te pieniądze pomóc?

Jeńców nie biorę

Wrocławski Sąd Okręgowy uznał 29 marca, iż mój brat, Ryszard Lech jest całkowicie niewinny zarzucanych mu czynów przez Wulczyńską Babiarz. “We wtorek, 29 marca, po nieco ponad trzech latach od początku procesu, Sąd Okręgowy we Wrocławiu uznał, że Ryszard Lech jest niewinny, a sprawa w ogóle nie powinna trafić na wokandę. – Nie było jakichkolwiek podstaw do postawienia oskarżonemu zarzutów, a następnie prowadzenia postępowania przez sąd rejonowy. Niestety te okoliczności uszły zarówno uwadze prokuratury, jak i sądowi rejonowemu – mówiła ogłaszając wyrok sędzia sprawozdawca Małgorzata Szyszko, przedstawiając uzasadnienie wyroku.”

“Sąd okręgowy zgodził się też z obroną, że sąd w Trzebnicy źle ocenił materiał dowodowy i skupił się na zeznaniach świadków, którzy sami przyznali, że nie chodzili na zajęcia. – Tak naprawdę o tym, czy oskarżony przeprowadził prawidłową liczbę godzin lekcyjnych można mówić na podstawie zeznań dwóch osób, ponieważ pozostałe osoby twierdziły, że w czwartym semestrze na większości lekcji ich nie było.”

“- W tym postępowaniu sąd pierwszej instancji zupełnie nie poradził sobie z materiałem dowodowym ani z oceną merytoryczną – podkreślił mecenas Sławomir Waliduda, obrońca Ryszarda Lecha.

Wyliczał: bark rzetelności, złą ocenę materiału dowodowego i naruszenie prawa do obrony. – Jeśli nie ustala się faktów związanych z zarzutami, to oskarżony nie może się bronić, to utrącenie prawa do obrony, fundamentalnej sprawy w każdym procesie – mówił adwokat.

Wyliczając niespójności w zeznaniach dwóch poszkodowanych, podkreślał, że sąd w Trzebnicy oparł się na nich, uznając je za spójne i logiczne. – Sąd pierwszej instancji nie zauważył sprzeczności zeznań tych dwóch świadków i tego, że nie przystają one do pozostałego materiału dowodowego, m.in. zeznań innych uczniów – mówił mecenas Waliduda.

Tłumaczył, że Ryszard Lech nie nakłaniał nikogo do podpisywania list obecności, a jedynie informował o tym, że by uzyskać promocję do następnej klasy, należy mieć 50 proc. obecności.

Zarzucił sądowi pierwszej instancji fikcję literacką: – Jedna z uczennic nie mogła być nakłaniana do podpisania się w dzienniku pod datą 3 lutego 2017 – jak to przyjmuje sąd pierwszej instancji – gdyż takiej rubryki w ogóle w dzienniku nie ma, a zajęcia w tym dniu wcale się nie odbyły – mówił. Przypominał też, że “cała afera” zaczęła się po tym, jak uczennice spotkały się z jednym z posłów PiS. – On udzielił uczennicom instrukcji i informacji, co do kierunku działania – mówił.”

Być może, a ja wierzę, że na pewno, cała sprawa zaczęła się podczas spotkania z posłem PiS. Jakim, to nie trzeba się domyślać, nazwisko oskarżycielki mówi w tej sprawie wszystko. Cała ta sprawa to intryga gnijącego, milickiego PiS-u. Złodziej i wielbiciel odzieży w kontenerach PCK, milicki wstyd i korupcyjna hańba, postanawia, razem ze swoją rodziną, uderzyć w przeciwników politycznych, ideowych i etycznych, ściągając ich do swojego poziomu. Powstaje pomysł obrzucenia błotem, dla równowagi, przedstawiciela obozu przeciwnego, radnego sejmiku, uznanego dyrektora szkoły, brata burmistrza. Kontenerowy złodziej z Milicza namawia swoją krewniaczkę, ta swoją koleżankę. Powstaje idiotyczny akt oskarżenia, niestety uznany przez pisowskich funkcjonariuszy sądowych. Daje o sobie znać dewastacja polskiego systemu sprawiedliwości.

Pierwsza instancja jest politycznie sterowna i posłuszna – skazuje brata na wyrok w zawieszeniu. Szok. Złodziej kontenerowy triumfuje, pisowska radna przeżywa rozkosz po latach, nieznaną od czasu likwidacji milicji obywatelskiej. Wielbiciel darmowych klapek hotelowych, Dariusz Stasiak, upaja się nieprawdziwą informacją o skazaniu R. Lecha. Jak gdyby próbował zatrzeć natrętną myśl, że został wymieniony w liście samobójczyni, bynajmniej nie jako Jej przyjaciel i dobroczyńca.

Milicki złodziej z kontenerów, milicyjne córki, żony i kochanki, sprawcy samobójstwa, cyniczni i bezideowi działacze PiS-u, to wszystko jedna ekipa. Mam zachowywać się elegancko?! Nie – swołocz nazwę swołoczą, hołotę hołotą, a złodziei złodziejami.

Bez jeńców .

Nieelegancko?