“witajcie karpie milickie”

Jesien jest cudowna. Szczególnie ta początkowa. Choć poranek sroży się już rześkim podmuchem, to popołudnie jednak częstuje słoneczną łaskawością. I mimo krótszego, nieubłaganie dnia, sycimy dusze i ciała wspomnieniami lata. Nawet deszcz okazuje się być wstrzemięźliwy, dość osobliwie, jak na tę porę roku. Tutaj akurat mogłoby być inaczej, bo sucha ziemia (stan Wisły!) oczekuje dżdżu, tym bardziej, że po zakończeniu prac ziemnych i towarzyszących, rozpoczęliśmy powolne i stopniowe napełnianie zalewu. Deszcz na pewno się przyda, choć teraz niech jednak świeci słońce:) Zalew jeszcze zanim pojawiła się w nim woda stał się już nader atrakcyjnym miejscem wycieczek, spacerów, randek i rowerowych wypadów. Wesela i śluby, odbywające się w pobliskich lokalach, regularnie korzystają z krajobrazu zalewu do zdjęć plenerowych. Obiekt ma już swojego gospodarza, którym od 3 tygodni okazał się być biały łabędź, na dobre już zadomowiony w milickim krajobrazie. Ten krajobraz będzie zresztą piękniał z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc, szczególnie, w co głęboko wierzę, po otrzymaniu dofinansowania z PO Ryby. Wiem jaką przykrość robię moim adwersarzom i przeciwnikom, którzy tak bardzo liczyli na to, że się nie uda. Że teren nie taki, linia za blisko, wody za mało, przyrody (chaszczy) szkoda, itp. Filozof uznał za stosowne wypowiadać się w kwestii przepuszczalności gruntu, politolog w sprawie wody, pijaczek – wędkarz rozważał zawiłości prawa energetycznego i budowlanego. Chwilami miałem wrażenie, że nawet gospodarz miasta wyraził się, że dobrze było tak jak było, schludnie, estetycznie i ekologicznie…. Jak było w rzeczywistości, pokażą już niedługo zdjęcia, przypomnimy sobie, jak “zadbany” był to fragment miasta, jak świetnie zagospodarowany. Z jaką troską i pieczołowitością utrzymywany w porządku i czystości, ile dzikich wysypisk śmieci dzięki tej budowie zlikwidowaliśmy.

Powstaje kolejne ładne miejsce. Może nawet urocze, choć my, na Ziemi Milickiej na brak takich nie narzekamy. W czwartek miałem dzień urlopu. Spędziłem go w lesie. I choć tak dobrze go znam, to ciągle nie mogę się nadziwić jego nadzwyczajnej urodzie…. Choćby te:

Ale jak sam kiedyś napisałem, “bo ja jestem z lasu”, więc może dzięki temu chętnie przyjąłem zaproszenie na lokalne święto oraz promocję Leśnego Kompleksu Promocyjnego “Lasy Doliny Baryczy”. Wiedząc o tym, że mam wejść w skład rady społeczno – naukowej LKP, zmuszony byłem zrezygnować z wyjazdu do Zakopanego na Mistrzostwa Polski w Piłce Nożnej Samorządowców. Co w moich kolegach nie wywołało bynajmniej żadnego żalu ani zakłopotania, wręcz przeciwnie, z bólem obserwowałem ledwo skrywaną radość, która wynikała z tego, że na miejsce przeze mnie zwolnione, mogli wziąć Artura Czujowskiego zwanego chartem albo innego młodziaka…. Co prawda w drużynie nadal pozostał słaby punkt w postaci mojego brata, który sam siebie zwie – żądło, ale biorąc pod uwagę, jaką rolę pełni na boisku, bardziej niż do żądła bliżej mu do Gucia z niezapomnianej “Pszczółki Mai”… Tym niemniej liczyłem na więcej współczucia ze strony “kolegów”. Ech, smutny jest los podstarzałych kopaczy… Choć z drugiej strony, niemłody już Jacky, błysnął ponoć w Zakopanem dawnym blaskiem gwiazdy:) , za to Bartek musi popracować nad szybkością – nadal, ku rozpaczy drużyny, jest za wolny… Kilku, niewymienionych z imienia, zainteresowani wiedzą, o kogo chodzi, musi wzmocnić psychikę.

Choć ta terapia przydałaby się bardziej lokalnym “politykom”, wyraźnie tracącym panowanie nad sobą, wpadających co rusz w trzęsawkę emocjonalną i napady szału. Szczególnie temu, co instruował ludzi, gdzie i co mają sobie wsadzić i komu świadomość kształtuje dolna część ciała.

Wracając do tematu lasu, pierwszy raz od dłuższego czasu, w ramach Swięta Karpia, rozegrano w tym roku turniej drwali. Cieszący się dużym zainteresowaniem publiczności. Krzysiek Salata oraz Wiesiu Cerazy potrafili zorganizować prawdziwe show. Nadleśniczowie wsparli tę imprezę organizacyjnie i finansowo, dzięki czemu nagrody prezentowały się niezwykle okazale. Nad podziw zaprezentował się superprofesjonalista Maciej Maleńczuk, witający publiczność tytułem tego wpisu, który nie ściemniał, że pamięta Milicz sprzed 5 lat, bo w wywiadzie udzielonym TVPM, stwierdził, że ostatni raz zabrał ze sobą wędzonego i smażonego karpia (tak było!). Na scenie był już w swoim żywiole – wyluzowany, dowcipny, a przede wszystkim – harmonijny. Półtoragodzinny koncert był grany na całego, to było widać. Jak to ktoś powiedział – powiat się bawił…. Tak, bawili się ludzie. Z powiatu, z gminy, z sąsiednich miast. W sumie ponad 10 tysięcy w dwa dni. Widocznie tego potrzebowali, najprawdopodobniej jedna duża impreza w roku, profesjonalnie przygotowana i poprowadzona, nie jest szczególną fanaberią, a normalnością. Jeśli ktoś ma inne zdanie, niech pogada o tym z tymi tysiącami:)