Po miłej i sympatycznej skądinąd uroczystości pod krzyżem “Solidarności” odbyłem rozmowę z moim młodszym kolegą na temat możliwych zagrożeń płynących ze strony środowisk narodowych i nacjonalistycznych. Tę ideologię podchwyciły grupy kibiców piłkarskich, które chętnie garną się do etosu narodowo – patriotycznego a nawet bogoojczyźnianego. Wygląda to czasem komicznie, gdyż średnia wiedza historyczna przeciętnego “kibola” nie wykracza poza kilka oczywistych dat, z żarliwością religijną też bywa różnie – większość kościół ogląda jedynie na obrazkach lub z okien autobusu, w drodze na wyjazdowy mecz. Taka właśnie grupa, korzystając z obchodów Dnia Żołnierzy Wyklętych, skandowała pod krzyżem – Polska to my, Polska to my, a nie Donald i jego psy! Rozumiejąc że pies w tym przypadku oznacza wiernego towarzysza, bez większych wątpliwości zidentyfikowałem się w roli sympatycznego czworonoga. Dlaczego mnie to nie obraża? Bo lubię psy. To po pierwsze. Poza tym uznaję i akceptuję tego rodzaju emocje, które wyrażane dość prosto, są sprzeciwem wobec władzy państwowej. Co ciekawe i paradoksalne na czele tej władzy stoi najbardziej piłkarski premier w Europie, kibic, a może i kibol Lechii Gdańsk, a przeciwko niemu występuje kompletny abnegat futbolowy, ucieleśnienie wszelkich cnót antychuligana – dziecko inteligenckiego Żoliborza. Takiego bohatera, który nie odróżnia ekstraklasy od ekstrakasy, piłki nożnej od piłki do metalu, przyjęło środowisko kibolskie. Byłem na meczach, gdzie skandowano “Donald matole” oraz gdzie wywieszano finezyjne intelektualnie banery – “Donek kondonek”. Niskie, niesmaczne, prostackie? Może i tak, ale na pewno nie niebezpieczne. Taki folklor, coś jak “Ona tańczy dla mnie” czy “Jesteś szalona”. Dlatego w rozmowie z moim młodszym (o wiele) kolegą, jak przystało na liberała, uspokajam i łagodzę nastroje. Tak było, jest i musi być. Ten folklor występuje wszędzie w Europie i my nie jesteśmy wyjątkiem. Ale nie spowoduje on, że przestanę jeździć na mecze czy uczestniczyć w patriotycznych uroczystościach.