Wrocławski Sąd Okręgowy uznał 29 marca, iż mój brat, Ryszard Lech jest całkowicie niewinny zarzucanych mu czynów przez Wulczyńską Babiarz. “We wtorek, 29 marca, po nieco ponad trzech latach od początku procesu, Sąd Okręgowy we Wrocławiu uznał, że Ryszard Lech jest niewinny, a sprawa w ogóle nie powinna trafić na wokandę. – Nie było jakichkolwiek podstaw do postawienia oskarżonemu zarzutów, a następnie prowadzenia postępowania przez sąd rejonowy. Niestety te okoliczności uszły zarówno uwadze prokuratury, jak i sądowi rejonowemu – mówiła ogłaszając wyrok sędzia sprawozdawca Małgorzata Szyszko, przedstawiając uzasadnienie wyroku.”
“Sąd okręgowy zgodził się też z obroną, że sąd w Trzebnicy źle ocenił materiał dowodowy i skupił się na zeznaniach świadków, którzy sami przyznali, że nie chodzili na zajęcia. – Tak naprawdę o tym, czy oskarżony przeprowadził prawidłową liczbę godzin lekcyjnych można mówić na podstawie zeznań dwóch osób, ponieważ pozostałe osoby twierdziły, że w czwartym semestrze na większości lekcji ich nie było.”
“- W tym postępowaniu sąd pierwszej instancji zupełnie nie poradził sobie z materiałem dowodowym ani z oceną merytoryczną – podkreślił mecenas Sławomir Waliduda, obrońca Ryszarda Lecha.
Wyliczał: bark rzetelności, złą ocenę materiału dowodowego i naruszenie prawa do obrony. – Jeśli nie ustala się faktów związanych z zarzutami, to oskarżony nie może się bronić, to utrącenie prawa do obrony, fundamentalnej sprawy w każdym procesie – mówił adwokat.
Wyliczając niespójności w zeznaniach dwóch poszkodowanych, podkreślał, że sąd w Trzebnicy oparł się na nich, uznając je za spójne i logiczne. – Sąd pierwszej instancji nie zauważył sprzeczności zeznań tych dwóch świadków i tego, że nie przystają one do pozostałego materiału dowodowego, m.in. zeznań innych uczniów – mówił mecenas Waliduda.
Tłumaczył, że Ryszard Lech nie nakłaniał nikogo do podpisywania list obecności, a jedynie informował o tym, że by uzyskać promocję do następnej klasy, należy mieć 50 proc. obecności.
Zarzucił sądowi pierwszej instancji fikcję literacką: – Jedna z uczennic nie mogła być nakłaniana do podpisania się w dzienniku pod datą 3 lutego 2017 – jak to przyjmuje sąd pierwszej instancji – gdyż takiej rubryki w ogóle w dzienniku nie ma, a zajęcia w tym dniu wcale się nie odbyły – mówił. Przypominał też, że “cała afera” zaczęła się po tym, jak uczennice spotkały się z jednym z posłów PiS. – On udzielił uczennicom instrukcji i informacji, co do kierunku działania – mówił.”
Być może, a ja wierzę, że na pewno, cała sprawa zaczęła się podczas spotkania z posłem PiS. Jakim, to nie trzeba się domyślać, nazwisko oskarżycielki mówi w tej sprawie wszystko. Cała ta sprawa to intryga gnijącego, milickiego PiS-u. Złodziej i wielbiciel odzieży w kontenerach PCK, milicki wstyd i korupcyjna hańba, postanawia, razem ze swoją rodziną, uderzyć w przeciwników politycznych, ideowych i etycznych, ściągając ich do swojego poziomu. Powstaje pomysł obrzucenia błotem, dla równowagi, przedstawiciela obozu przeciwnego, radnego sejmiku, uznanego dyrektora szkoły, brata burmistrza. Kontenerowy złodziej z Milicza namawia swoją krewniaczkę, ta swoją koleżankę. Powstaje idiotyczny akt oskarżenia, niestety uznany przez pisowskich funkcjonariuszy sądowych. Daje o sobie znać dewastacja polskiego systemu sprawiedliwości.
Pierwsza instancja jest politycznie sterowna i posłuszna – skazuje brata na wyrok w zawieszeniu. Szok. Złodziej kontenerowy triumfuje, pisowska radna przeżywa rozkosz po latach, nieznaną od czasu likwidacji milicji obywatelskiej. Wielbiciel darmowych klapek hotelowych, Dariusz Stasiak, upaja się nieprawdziwą informacją o skazaniu R. Lecha. Jak gdyby próbował zatrzeć natrętną myśl, że został wymieniony w liście samobójczyni, bynajmniej nie jako Jej przyjaciel i dobroczyńca.
Milicki złodziej z kontenerów, milicyjne córki, żony i kochanki, sprawcy samobójstwa, cyniczni i bezideowi działacze PiS-u, to wszystko jedna ekipa. Mam zachowywać się elegancko?! Nie – swołocz nazwę swołoczą, hołotę hołotą, a złodziei złodziejami.
Bez jeńców .
Nieelegancko?