Inspire, czyli georeferencyjne dane przestrzenne

Gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że w życiu zawodowym będę się zajmował geodezją, a nad sesję poetycką o poezji Miłosza, będę musiał przedłożyć sesję na temat metadanych, zbiorów wektorowych, mapy zasadniczej, implementacji unijnej dyrektywy „Inspire“, to z pełnym przekonaniem wskazującym palcem operowabym w okolicy czoła, w celu zilustrowania absurdu tej tezy. Życie jednak jest bogatsze od najbardziej abstrakcyjnego przekonania, a poniewż „panta rhei“ (wszystko płynie), stajemy w nowej rzeczywistości, nowych rolach i nowych związkach. I nie myślę tu o związkach damsko – męskich, choć przyznaję, że pewien romans z kobietą młodszą od swojej córki robi na mnie wrażenie, nawet szokuje, ale myślę o kreacji nowych postaw… Zresztą, jak wszyscy zainteresowani wiedzą, jestem staroświecki i nieżyciowy.

Tak więc wylądowałem wśród geodetów, nie po raz pierwszy zresztą, w Krakowie na konferencji poświęconej udostępnieniu danych przestrzennych w postaci cyfrowej. Mam wrażenie, że na razie jest to problém niedostrzegany i niedoceniany. Nie docenia się takže wielkości kosztów, jakie będzie generować udostępnienie ludziom w internecie map ze wszystkimi danymi, w każdym miejscu w Polsce. Na szczęście Dolny Śląsk jest swoistym wyjątkiem, dlatego są tutaj starostowie z trzech powiatów, jest geodeta wojewódzki, troje geodetów powiatowych, wojewódzki inspektor nadoru geodezyjnego. Konferencja to przede wszystkim okazja do spotkania głównego geodety kraju, do rozmowy i dyskusji z nim, a właciwie – z nią, bo to kobieta, zresztą jak to geodeta, bardzo miła. Znamy się stąd, że onegdaj złożyłem na nią skargę w MSWiA, co nie przeszkodziło jej wręczyć mi 3 lata później resortowego odznaczenia – zasłużony dla geodezji polskiej! To się życie plecie…;-)

To okazja do zapoznania się z nowo projektowanymi aktami prawnymi, z trendami i planami dotyczącymi zmian w obszarze danych przestrzennych. Uff, będzie ciężko, bo cyfryzacja i udostępnienie on-line musi kosztować, ale lepiej wiedzieć to wcześniej niż później i lepiej się do tego móc przygotować.

Geodeci to, wbrew częstym powierzchownym opiniom, bardzo sympatyczne i zgrane towarzystwo. Do tego operują swoistym metajęzykiem, brzmi to fajnie, trochę śmiesznie, a na pewno osobliwie. Do trego bardzo dowcipni, weseli i życzliwi. Mają też przekonanie o strategicznym znaczeniu swojej pracy, co czyni ich państwowcami w pełnym tego słowa znaczeniu, gdyż wytwór ich pracy – mapy, granice, budynki, sieci, ma kluczowe znaczenie dla państwa i jego żywotnych interesów.

Co do Miłosza, to nie było tak źle… Akurat trafiłem na kulminacyjne obchody roku jemu poświęconego, które odbywają się w Krakowie. Korzystając z okazji, poszedłem do kościoła św. Piotra i Pawa na spotkanie z jego literackimi przyjaciółmi. Skłamałbym, gdybym powiedział, że skusiły mnie nazwiska Adonisa, Edwarda Hirscha, Jane Hirshfield. Poszedłem tam głównie dla Ryszarda Krynickiego, kluczowego poety Nowej Fali z wczesnych lat 70, kiedy razem z Zagajewskim I Barańczakiem tworzyli awangardę literacką, a później w latach 80. byli natchnieniem ówczesnej opozycji. I nie zawiodłem się – Krynicki był znakomity, w recytacji swoich wierszy jak i swojego przyjaciela i mistrza – Miłosza. Było cicho, pięknie, dostojnie, momentami śmiesznie. Swoją drogą to bardzo ciekawy zbieg okoliczności, że prezentacja Miłosza odbywa się w kluczowej i bardzo reprezentacyjnej dla Krakowa świątyni. Ale Kraków jest inny. Jest magiczny, dostojny. To najbardziej polskie i europejskie jednocześnie miasto. Szkoda tylko, że nie było gdzie obejrzeć meczu Wisła – Lech, bo wszystko tu jest ustawione pod turystę – polskiego i europejskiego jednocześnie;-).