moja Platforma, czyli losy trudnej miłości

10 lat temu, pod koniec stycznia, w środku nocy wyjeżdżaliśmy z Milicza w nieznane. Halina, Rysiek i ja. Szukając nowej jakości w polityce, oczekując zmiany, mając dośc skostniałego układu politycznego, wyjeżdżaliśmy z nadzieją na zmiany. Powstający wówczas ruch społeczny nie był atrakcyjny z koniunkturalnego punktu widzenia – 10 czy 13 % deklarowanego poparcia trudno było wówczas uznać za uzasadnioną nadzieję na udział we władzy. Ale mimo to, a może własnie dlatego, tłukliśmy się całą noc w niewygodnym autobusie do kolebki polskiej nadziei, do hali Oliwii. Byłem wówczas przekonany, że siła nowej formacji będzie jej zespołowośc, jej interpersonalność. Dlatego z ochotą wypełniliśmy deklaracje, dzięki czemu mamy we troje status założycieli PO. I tak się zaczęło. I tak trwa do dziś. Po drodze był zjazd w Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu, zjazd regionalny w Teatrze Muzycznym “Capitol”, gdzie Donald Tusk zapowiedział – za rok będziemy mieli 25 % poparcia. Wariat, pomyślałem. Przecież to niemożliwe. Z takim wynikiem możemy być drugą a nawet pierwszą partią w Polsce! Od czterech lat nią jesteśmy, a ja przez ten czas nauczyłem się, żeby nie wątpić w lidera. Bo on zawsze ma rację, choć zdaję sobie sprawę, jak głupio to brzmi. Siłą PO nie okazała się różnorodność, nie jest nią zbiór indywidualności. Siłą PO jest Donald Tusk, który stanowi 80 % wartości tej partii. Wszyscy pozostali – sekretarze, zastępcy, szefowie klubów, frakcji, spółdzielni to uczniaki. Wygramy te wybory do parlamentu, ale wygramy je wtedy, gdy do gry wejdzie Donald Tusk, biały Obama, który mimo wady wymowy, jest najlepszym mówcą i frontmanem w Polsce. Wygraliśmy 6 czy 7 wybory z rzędu. Ale wcześniej kilka przegraliśmy. Jedna porażka bolała szczególnie. Ta z 2005 roku. Tym bardziej, że zniweczyła wielki projekt POPiS-u, osieracając rzesze naiwnych działaczy, do których i ja się zaliczałem. Buntowałem się przeciwko opozycyjnej logice, miałem za złe prowadzenie nieskutecznych negocjacji. A kiedy Bogdan Zdrojewski zapowiedział w Starej Giełdzie przejście do opozycji i czekanie na przyspieszone wybory, znów pomyślałem – wariat. I znów się myliłem. To nauczyło mnie pokory. Dlatego dzisiaj czekam z pokorą na kampanię, na wybory i na wynik.Dlatego wsiądę w pociąg 11 czerwca i pojadę do Gdańska na obchody jubileuszu. Ale tym razem nie jedziemy we troje, będzie nas więcej, dużo więcej.   http://www.youtube.com/watch?v=4ADh8Fs3YdU

Dawno mnie tu nie było

Uff…ciężkie tygodnie. Ciężkie dla mnie, bo po raz drugi pochowałem ojca, więc jakie muszą być dla mojej żony? Odejście tak bliskiej osoby, to zawsze koszmar. Trzeba z tym żyć, choć to nie będzie łatwe.

Milickie specyjały

Nie lubię tych wszystkich idoli, faktorów, itp., ale tym razem trzymam kciuki za Gienka Loskę, obdarzonego mocnym głosem i rockowym temperamentem street musician. Tym bardziej, że jestem jego sponsorem. Onegdaj, pod wrocławskim McDonaldem wsparłem pieniężnym datkiem rockowego pieśniarza za niezwykłą aranżację utworu Stinga. Potem zobaczyłem go na ekranie TV. I od tego czasu, wspieram go także mentalnie. Co to ma wspólnego z Miliczem? Ano ma, bo Gienek odpowiedział na nasze zaproszenie i 11 września wystąpi i zagra na uroczystościach Święta Karpia. Skądinąd nie ma większego znaczenia czy przyjedzie tu jako zwycięzca tego cyrku, czy jako wyróżniony. Głosu i temperamentu, mam nadzieję, przez to nie straci. Niezwykłym temperamentem politycznym popisuje się milicki ksiądz, o czym co jakiś czas informuje milicka gazeta. Tym razem wdał się w mało kulturalną polemikę, wygłaszając przy okazji manifesty polityczne o szczególnym zabarwieniu emocjonalnym, w którym dominują określenia typu – „zdrajcy”, „sprzedawczyki”, „talibowie”, itp. Gdybyż jeszcze te występy oszczędzały sam kościół, pal sześc. Niestety, ambona coraz częstej zamienia się w słup ogłoszeniowy, który zapowiada zebrania polityczne, spotkania PiS-u, kampanię wyborczą. Najgorsze jest to, że to profanum w Miliczu przestaje już kogokolwiek dziwić. Druga sprawa, że mało kto się tym przejmuje, a popierani kandydaci z reguły przegrywają i to sromotnie. Taki nasz lokalny specyjał. Od polityki nie da się uciec. Szczególnie w dobie kampanii wyborczej. Ogary poszły w las. Kandydaci już są znani, zaczynają się pierwsze polityczne harce. Przy okazji mamy chyba pierwszą próbę „cichociemnej” ewakuacji. Po wielkich sukcesach w gminnej polityce gospodarczej, wywindowaniu samorządu na I miejsce w Polsce i to z dużą przewagą nad pozostałymi (peleton daleko w tyle, ucieczka ma szansę powodzenia….), w mało co prawda chlubnej konkurencji zadłużania, po brawurowej akcji przeniesienia tu części Euro 2012 i wybudowaniu za pieniądze podatnika (na kredyt) kolejki, która nigdzie nie dojeżdża, ale można się za to nią pobawić, po wywołaniu wszystkich możliwych konfliktów, z własnym klubem radnych włącznie, który ostatecznie został rozwiązany. Po wielu spektakularnych i błyskotliwych koncepcjach jak na przykład likwidacja małych szkół wiejskich czy permanentna walka z radnymi, przyszedł czas na przeniesienie tych zwyczajów na grunt centralny, warszawski, na Senat RP. Ciekawe czy senat te ożywcze i odkrywcze pomysły wytrzyma, tym bardziej, że jest, jak wiadomo, „izbą refleksji”. Kurs Krośnice – Warszawa. Wsiadać, drzwi zamykać! Biletów powrotnych kasa nie sprzedaje……..

Zobaczymy czy dostaniemy bilety na kurs Wrocław – Gdańsk 11 czerwca? Na wielkie spotkanie Platformy Obywatelskiej w Gdańsku. Ale o tym w nastepnym wpisie.