Ech Róża…

Na Wojciechu (czemu wszyscy mówią Wojtku?) Smarzowskim niesposób się zawieść. A czasem by człowiek chciał, znając jego upodobanie do mrocznych, zaskakujących, tragicznych i nasyconych okrucieństwem ujęć, scen i trików. Do swoistej kolorystyki i aury – mrocznej, zawsze surowej i oszczędnej w rekwizyty. To także swoista narracja, gdzie od słów (bardzo niewielu) ważniejsza jest mimika, grymas, uśmiech (rzadko), częściej rechot, taki swoisty body language, którym znakomicie operuje, jako bardzo mocnym środkiem wyrazu, ten polski David Lynch. “Róża” miała pokazać trudne (ależ to banalne słowo!) czasy końca wojny na terenach “odzyskanych”, a naprawdę pokazała trudną (tfu – znowu!) miłość. Albo odwrotnie – miała być filmem o miłości, a stała się filmem o strasznych czasach po tzw. wyzwoleniu, które okazało się piekłem większym od wcześniejszego zniewolenia. Piekłem, które miało miejsce wszędzie, a przede wszystkim na ziemiach zachodnich, Mazurach i Pomorzu, gdzie Slązacy, Mazurzy, jako Niemcy, poddani byli szczególnej, wolnej od jakichkolwiek skrupułów dehumanizacji. Bez żadnych oporów można ich było grabić, okradać, prześladować, gwałcić ich żony i córki, babkami też nie gardząc. Tak zwani wyzwoliciele, tak czczeni na przykład w Miliczu, gdzie ciągle mają swój pomnik, byli najczęściej prostym rusko – azjatyckim żywiołem, któremu ideologiczna obróbka dawała prosty przekaz – grab burżujskie, gwałć niemieckie, pal zdobyczne. Dlatego nasza babcia Salomea, przesiedlona z Rodatycz, w czasie wojny wdowa z 4 dzieci, regularnie powtarzała, Niemiec mi krzywdy nie zrobił, dzieciom przyniósł cukier, ale Ruscy, to była dzicz….

Tak więc “Róża” jest po trochę o wszystkim – o naszej historii, rodzicach, babciach, sąsiadach, miłości i krwi, hańbie i litości, wielkości i gnoju, a przede wszystkim o dobru i złu. Albo przede wszystkim o złu. Jest też największą rolą fantastycznego Marcina Dorocińskiego. Ech “Róża”….

Oglądając ten film przypomniałem sobie tę pseudoaferę z “dziadkiem z Wehrmachtu”, która skrojona była pod “ciemny lud”. Okazało się, że tego ciemnego ludu było nader sporo, nieważne, zastanawiam się dziś, co powie w kontekście tego filmu, autor tej haniebnej prowokacji? Czy go ktoś zapyta? Bo na pewno nie przeprosi za prostacką kalumnię rzuconą na wszystkich Slązaków, Pomorzan, Mazurów, Kaszubów, których wcielano do niemieckiej armii bez pytania. Tak jak nie pyta się o to w żadnym innym kraju świata. Pobór to pobór. Pół miliona Polaków służyło w Wehrmachcie, a 200 tys. poległo w walce o III Rzeszę, jak ocenia Ryszard Kaczmarek w książce “Polacy w Wehrmachcie”. Jakim trzeba być cynikiem, szczególnie, gdy się pochodzi z Pomorza, żeby takie wygadywać bzdury?

Na osłodę pozostaje pointa, że “mąciciel” jest na równi pochyłej i za 3-4 lata nazwisko Kurski kojarzyć się będzie tylko z wicenaczelnym wybiorczej.

Wicenaczelny szkoły leśnej, że przejdę na grunt lokalny, też może mieć kłopoty, bo jakoś sąd nie uznał jego rzekomej krzywdy, którą mu onegdaj wyrządziłem zwalniając go dyscyplinarnie z pracy. Sąd pracy oddalił jego powództwo 27 stycznia br. Teraz Krzyś będzie miał więcej czasu; zakładam więc, że jego IP będzie częściej gościć na moim blogu. Choć i tak jest jednym z najwierniejszych czytelników i komentatorów….. A może nawet założy własnego?

A ponieważ nieszczęścia lubią chodzić parami, to już na dniach będą mieli traumatyczne przeżycie związane z ogłoszeniem wyroku w sprawie Krzysztofa Salaty. Wyrzuconemu bezczelnie z pracy po 26 latach pracy. Mam trzecią złą wiadomość – po uznaniu bezprawnego zwolnienia z pracy, namówię Krzysztofa do dochodzenia cywilnego i karnego rekompensaty swojej krzywdy. Nadchodzi czas zapłaty. Zapłaci każdy, kto zgotował mu półtoraroczną gehennę. Bez względu na to czy dzisiaj chowa się w przytulnym warszawskim, milickim gabineciku, czy pod pierzyną u mamy, czy szuka schronienia, gdy pali mu się grunt pod nogami, w partii, którą wcześniej gorliwie zwalczał.

Pozdrawiam serdecznie Piotrka z Góry i Roberta z Wałbrzycha 🙂

Co tam panie Góra, Wałbrzych… W Miliczu to jest zabawa! Hej!

Dzisiaj Miłosz:

Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,

Choćby przed tobą wszyscy się skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
Washington D.C., 1950

Dla mojej żony. Nie dlatego, że lubię walentynki, ale lubię tę piosenkę.