Kiedy kończył się mój proces w sprawie tzw. referencji, powiedziałem w “ostatnim słowie”, że doprowadzę do wyjaśnienia, kto wykorzystuje instytucje wolnej Rzeczpospolitej w walce politycznej. Kto używa autorytetu państwa polskiego do prowadzenia brudnej i niegodnej gry, małych i prymitywnych rozgrywek. Ta metoda z powodzeniem i lubością stosowana w PRL-u przez esbecję, rozwinięta do perfekcji w Związku Sowieckim, znalazła, czego byłem pewien od początku, naśladowców na Ziemi Milickiej. Od początku byłem pewien, że do tych działań wykorzystano wsparcie parlamentarne lub urzędowe. Nie myliłem się. W odpowiedzi, jaką uzyskałem z Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu, znalazło się pismo posła na Sejm RP, działacza lewicy, byłego szefa dolnośląskiego SLD – Janusza Krasonia. Towarzysz Krasoń, na wniosek towarzysza z Milicza, postanowił nacisnąć na prokuraturę, która umorzyła swojego czasu postępowanie prowadzone przeciwko mnie i zgodnie z przewidywaniami, inny towarzysz w prokuraturze okręgowej we Wrocławiu, spowodował ponowne podjęcie tej sprawy. W konsekwencji trafiła ona do Sądu Rejonowego w Miliczu, a później Sądu Okręgowego we Wrocławiu, gdzie dwukrotnie zdruzgotany został tzw. akt oskarżenia, kompromitujący prokuraturę i schowanych za aktem oskarżenia towarzyszy. Do dzisiaj pozostawali oni bezimienni, jak przystało na tchórzy. Do dzisiaj korzystali perfidnie z instytucji wolnej Rzeczpospolitej, dla wolności której zresztą palcem nie kiwnęli. Wyborcy po latach poznali się na geniuszu towarzysza Krasonia i w podzięce za jego dokonania wysyłali go tam, gdzie jego miejsce – do lamusa historii. Drugi bohater tej żałosnej intrygi jeszcze nie odebrał zapłaty. Choć i jego spotkał podobny los – wyborcy uniemożliwili mu dalsze psucie powiatu i przegonili go na cztery wiatry.
W kontekście spraw sądowych, głupawych i nawiedzonych wystąpień oraz prawdy i kłamstwa, warto być może wspomnieć o dzisiejszej rozprawie Krzyśka Salaty. Typowym przykładzie rozprawy pomiędzy dobrym i złym, mądrym i głupim, prawym i zakłamanym. Siedziałem na sali sądowej zastanawiając się, w jakim państwie żyjemy, gdzie przebiega granica pomiędzy powagą, a śmiesznością, wzniosłością a groteską. Najjaśniejsza Rzeczpospolita użycza swojego majestatu i swojego autorytetu, aby Pani “o dziwnym wzroku” przez 2 godziny miała publicity dla swojego tragikomicznego występu. Państwo płaci, aby sędzia, prokurator rozstrzygał przy pomocy pełnego oprzyrządowania i rzeszy świadków najbardziej banalną “pierdołę” szkolną, czyli dylemat, co zrobić z zeszytem, który uczeń zostawił w szkole po zakończonym roku szkolnym. Każdy normalny nauczyciel zna odpowiedź na ten pseudodylemat, brzmiący – do pieca! Każdy tylko nie pani “o dziwnym wzroku” i jej trzebnicki przewodnik, którzy w te chore gierki angażują jeden z atrybutów demokratycznego państwa, czyli niezawisły sąd. A ten godzinami roztrząsa kwestie – gdzie leżały dzienniczki? ile ich było? w jakim kolorze? kto w nich pisał? co pisał? z kim? o czym? uffff….. Paranoja.
Ale w tej sprawie będzie jeszcze ciekawie. Zeznawać mają uczniowie. Pewnie wiele się jeszcze dowiemy. Także w kwestii ponadczasowej – na czym buduje się etos kapusia….