Byliśmy tam. Jak to ktoś ładnie powiedział, w świątyni futbolu. Czyli na stadionie w trakcie mistrzostw… Zjawiskowo, niepowtarzalnie, zachwycające. Dla każdego, kto meczem reprezentacji żyje 3 dni wcześniej, nie może spać i zmienić toku myśli, kogo o dreszcz przyprawia specyficzny pomruk stadionu, wydawany przez rozedrgane trybuny, obecność na oficjalnym meczu, trzeciej najważniejszej imprezy sportowej świata, jest niesamowita. Dojechałem na stadion w 40 minut, po zwycięskim meczu z Zespołem Szkół, w którym ponownie pracownicy starostwa rozjechali pewnych siebie wuefistów i pracowników milickiej “zawodówki”. Po wspólnym obejrzeniu, w powiatowej strefie kibica, meczu otwarcia. Dojechałem elegancko i szybko, sprawnie zaparkowałem i dzięki uprzejmości stewardów i wolontariuszy momentalnie znalazłem się na trybunie nowiutkiego, eleganckiego i funkcjonalnego stadionu. Choć nie jestem obieżyświatem, to kilka zachodnich stadionów, które widziałem, może być tylko ubogim krewnym naszej, wrocławskiej areny. Tak, jestem dumny. Dumny i szczęśliwy, że udało się Polsce osiągnąć europejski standard w organizacji i przygotowaniu mistrzostw. Gdyby nie krakowska hołota, która wydawała małpie okrzyki na treningu holenderskiej reprezentacji, nie byłoby żadnego negatywnego przekazu z Polski, żadnego pretekstu do krytyki. No, cóż – jeszcze trochę tego eksportowego obciachu mamy…..
Nie był obciachem mecz Polaków z Grekami. Było nieźle, a nawet zachwycająco w pierwszej połowie. Kiedy ton nadawała Polonia Dortmund. Niestety, nie nadążała za nimi lewa strona. Ani Murawski, ani Obraniak i Rybus nie nadawali się tego dnia do sforsowania greckiej obrony. Mieliśmy tego dnia także sporo szczęścia, ale ono przecież sprzyja lepszym. Tytoń spełnił wreszcie nasz sen, czyli obronił karnego na wagę wszystkiego – naszych nadziei, naszej dumy i przyszłości. Wynik 1:1 z Grecją, krajem w Polsce dobrze kojarzonym, o pozytywnych konotacjach, to nie jest dramat ani porażka. Ale wyobraźmy sobie emocje we wtorek – 12 czerwca! Skupią się w nich historyczne krzywdy, wojenne konteksty, najnowsza historia ze Smoleńskiem w tle. A do tego, dla nas, mecz o wszystko. Żadne zwycięstwo, z finałem włącznie, nie będzie tak smakowało jak pokonanie Rosji. To mecz z tysiącem podtekstów i o realną stawkę. Widziałem Rosjan w akcji i muszę powiedzieć, że dla mnie to żadna rewelacja. Dość prosta, acz skuteczna piłka. Większość akcji prowadzi Arszawin, który na ostatniej prostej zagrywa mocną piłkę do Dżagojeva, Denisova bądź Pavluczenki. Jeśli wytrzymamy kondycyjnie i wydolnościowo, pokonamy Rosjan różnicą co najmniej 1 bramki. Co z tego, że wygrywają z nami na papierze? Że w rankingach dzieli nas przepaść? Holandia przegrała wczorajszy mecz, mimo że i na papierze i na boisku była drużyną lepszą. Lepszą bezdyskusyjnie. A jednak wygrali najwięksi farciarze Europy, czyli Duńczycy. I to w piłce jest piękne i straszne zarazem….
Ktoś w komentarzach uszczypliwie zauważył, że w moich wpisach za często pojawia się urzędnik średniego szczebla w Krośnicach. I choć nigdy sam nie inicjuję tej polemiki, odpowiadam jedynie na wypowiedzi pod moim adresem, to teraz obiecuję, że w czasie EURO 2012, nie odniosę się do niego nawet słowem. Bo to ani kibic, ani tym bardziej piłkarz, takie nasze koko, koko. Więc po co psuć futbolowe święto…?
Wszystkich kibiców i kiboli serdecznie pozdrawiam:))
Polska biało – czerwoni!!! Polska biało – czerwoni!!!