Milicz bliżej Warszawy

Od kiedy przestałem pracować w szkole tęsknię za wszystkim, co się z nią wiąże. Pokojem nauczycielskim, lekcjami, przerwami, radami pedagogicznymi, turniejami siatkówki, nawet dyżurami(!). A najbardziej brak mi młodzieży, uczniów, zawodników, dzieci. Mój problem zawsze polegał na zbyt mocnym związku emocjonalnym z grupą, którą, jako nauczyciel, otrzymywałem tylko na jakiś czas – 3 lata, czasem krócej. Nie tylko w tym czasie potrafiłem ich polubić, ale pokochać, bez względu na to jak to dziś brzmi. Ten związek emocjonalny skutkuje do dzisiaj. Bo czy inaczej przetrzymywałbym w domu kartkówki, sprawdziany, zeszyty, książki, pocztówki, listy, bilety i paragony z wycieczek, gdyby było inaczej? Nie mówiąc o zdjęciach, pamiętnikach, bibelotach, czy choćby papierowym medalu z wpisem “kapitanie, nasz kapitanie”, który ma dla mnie rangę relikwii. Czym innym, niepowtarzalnym są wspomnienia moich pierwszych klas, poczynając od mojej ukochanej VII f oraz VIId, VIIe, VIIg, VIIh, IVe. Czy późniejszych, w “Dwójce”, ale też w II LO. Wspomnienia lekcji, zajęć, wycieczek, zabaw, dyskotek, meczów, wypraw rowerowych i kolejowych. Sądząc po tym, że dorośli (niektórzy już mocno) dziś ludzie posyłają mi uśmiech, miłe skinienie głową, czasem gest ręką, kiedy mijamy się na ulicy, przesyłają miłe posty na nk, czy fb, mam wewnętrzną satysfakcję, że ta relacja emocji bywała też i odwzajemniona. Dlaczego dzisiaj akurat o tym smęcę??

Bo wczoraj na spektaklu przygotowanym przez warszawską grupę szkolną, pod kierownictwem Małgosi Wojciechowskiej, odżyły we mnie te wspomnienia. Także w wymiarze artystycznym. Przypomniały mi się recytacje Hani Mleczak, Magdy Antkowiak, Agnieszki Wasyliszczak, Donaty Stefanowskiej, Piotrka Lisiaka, Artura Janosia, Tomka Szanfisza, którymi torowaliśmy drogę od nowa czytanej literaturze. Jako żywo przypomniała mi się “Noc stanu wojennego” z życiową, brawurową rolą Marcina Ciesielskiego czy teatralno – muzyczne pożegnanie 8 klas. Zobaczyłem charyzmatyczną nauczycielkę, lubianą i szanowaną przez swoich uczniów, “ciocię Gosię” dla przyjaciół. Czyli dla nich – utalentowanych, młodych uczniów, zaprzeczających stereotypowi wyniosłego i aroganckiego warszawiaka. Zamiast tego spotkałem wrażliwą, uprzejmą i bardzo dobrze wychowaną młodzież, na okrągło dziękującą za wszystko, zachwycającą się Miliczem, szkołą, ludźmi itp. Do tego stopnia, że momentami czułem się niezręcznie. To był sympatyczny wieczór, choć krótki. Zobaczymy się we wrześniu, kiedy z własnym programem wokalno – muzycznym wystąpi Małgosia Wojciechowska, a jej sympatyczna grupa będzie jej towarzyszyć. Cieszę się na to spotkanie.