moje drogi do Niepodległej

“Serce roście patrząc na te czasy” chciało mi się wczoraj powiedzieć w czasie obchodów naszego Święta Niepodległości. Co prawda zawsze było uroczyście, ale nigdy do tej pory nie odsłanialiśmy pomnika, nie było orkiestry wojskowej, chóru, itp. Do tego obecność Kresowiaków, specjalny dla nich wykład prof. Niciei z Opola, ognie, werble.. Naprawdę ładnie. Mówiłem wczoraj o krętych i trudnych drogach, które prowadziły do niepodległości, na których zaznawaliśmy i smaku knuta, i judaszowego pocałunku, i chłodu lufy na skroni, i gorąca palonych wsi, przysiółków. Chwilowych okrzyków triumfu i skowytu cierpienia rąbanych siekierami mieszkańców Kresów. – Dlaczego mówisz o tych strasznych rzeczach, zapytała mnie mama, która po raz pierwszy uczestniczyła chyba w naszych uroczystościach? – Dlaczego tyle martyrologii jest w naszych świętach, dlaczego tak ponuro świętujemy, pytają publicyści? – A jak mamy opowiedzieć swoją historię – odpowiadam? Przecież to historia niezwykła, także pod względem skali cierpień. Żaden inny, wielki naród europejski nie stracił swojej podmiotowości, swojej państwowości. To jak mamy o tym mówić? Jak wspominać? No niestety, taka nasza uroda – narodowa. Ta uroda powoduje także, że my wspominamy martyrologię, mękę i tragedię, a jakaś część Polski obchodzi święto odmiennie – walcząc z nią właśnie. Bijąc policjantów, podpalając radiowozy, ambasady, tramwaje. A jakże! Im bardziej kochają, tym mocniej przywalą. W pysk, w łeb, w krocze – na odlew, jak najmocniej! Niech boli, piecze i się czerwieni, niech się pali, jarzy, dymi, smrodzi. Tak kochamy naszą Najjaśniejszą! Z całych sił. My też mieliśmy też swoich ludzi w Warszawie, mamy swój udział w tych przejawach miłości i ukochania. Od jednego dostałem nawet dwa sms-y, którego warto zacytować:

Pierwszy: “Wasza GWniana tęcza spłonęła. Trwamy”.

Najpierw strwożyłem się poważnie – cholera! jaka tęcza? Płonie? To trzeba gasić! Wybiegam z domu, rozglądam się nerwowo, wypuszczam psa, nawet uwolniłbym zwierzęta, żeby nie cierpiały w pożarze, ale one (3 koty) już dawno się uwolniły. Sikawka, gaśnica, kurcze, gdzie to jest?! Wąż ogrodniczy – splątany (bałaganiarz!), gaśnica samochodowa nie działa (sknera! kupiłem najtańszą w biedronce), bosaki przerdzewiały (ignorant pożarniczy!). Wtem “plum”. Drugi sms:

“Nieładnie się bawicie w Święto Niepodległości wykorzystując do tego prowokatorów. “Spisane będą czyny i rozmowy”.

Oho “czyny i rozmowy” – gdzieś to niedawno słyszałem! Tak, tak… Miłosza nie cytowałby żaden prawdziwy narodowy prawicowiec! Bo się Miłoszem brzydzi. Gardzi. A więc??? A więc to oczywista prowokacja! Pod naszego bitnego, odważnego i walecznego oraz co oczywiste – szlachetnego – rycerza prawdziwej prawicy podszył się powszechnie znany wielbiciel Miłosza. A kto go niedawno cytował? No, kto? A właśnie….. 😉 Grzesiu – nieładnie, oj nieładnie….

Ale żeby z tego telefonu?

Chociaż skoro Putin mógł zadzwonić do Macierewicza, to czemu Grzesiek nie może skorzystać z telefonu rycerza Tomasza?

Wśród moich dróg do niepodległości muszę przywołać śp. Tadeusza Mazowieckiego. Nie tyle mentora, idola, lecz znak nadziei na lepszą przyszłość. Na wolność. Pamiętam, jak zaangażowany emocjonalnie, zbierałem pieniądze wśród nauczycieli na wsparcie pierwszego rządu niekomunistycznego. Do dzisiaj mam tę listę ofiarodawców. Nikt by nie uwierzył, jak wielu nauczycieli “zrzuciło” się na rząd, tylko dlatego, że na jego czele stał Tadeusz Mazowiecki. Spróbowałby kto przeprowadzić dzisiaj taką zbiórkę…

Symbolicznie to także moja droga do Niepodległej. Droga do Kaszowa, zrobiona, odnowiona po 35 latach. Czy bez odzyskania niepodległości ona by dziś tak wyglądała? Nie, raczej nie…