Absolutorium. W powiecie polskim szczególnie ważna instytucja, do której nie mam stosunku nabożnego, ale która nieodmiennie wzbudza duże emocje. Akurat w powiatach wynik sesji absolutoryjnych jest przeważnie przewidywalny, bo tutaj organ wykonawczy musi mieć większość w radzie. Inaczej zostałby natychmiast „przewrócony“ w dniu jej utraty. W gminach jest inaczej – wójt, burmistrz, prezydent nie musi mieć większości w radzie. Często jej nie ma, co nie przeszkadza mu rządzić (administrować?) i jakoś trwać. Z tego powodu powiaty wydają mi się bardziej poddane procedurze demokracji, poddane trudniejszej próbie. Tak czy inaczej 24 czerwca br. pokornie poprosiłem swoją radę o skwitowanie poprzedniego roku. Przy tej okazji wyszło kilka ciekawych historii.
Epizod 1 – „wiem, że nic nie wiem“, czyli stan niewiedzy uświadomionej.
Czy jest obowiązek prowadzenia mądrych dyskusji? Nie!
Czy jest obowiązek dobrego orientowania się w problematyce samorządowej? Nie!
Czy jest obowiązek uczciwości w polityce? Nie!
To skąd u licha to moje oczekiwanie debat merytorycznych? Dyskusji o problemach, wymiany poglądów i siły argumentów, nie argumentów siły?? Z naiwności Piotrek, naiwności….. Wstaje radna, nazwijmy ją „pani burmistrz omc“. O mało co, dla niewtajemniczonych i utyskuje na wszystko, co znajduje się w porządku obrad – a to, że za drogo, za długo, za mało, za krótko, za szybko, itp. Ale tym razem zaskoczyła nawet mnie. Zarzucając powiatowi milickiemu – cyt. „ogromne zadłużenie“….. Niewtajemniczonym przypomnę, że mamy najmniejsze zadłużenie ze wszystkich samorządów Ziemi Milickiej, najlepsze wskaźniki budżetowe. Ale w namiętności przywalania przekroczyła tym razem granicę śmieszności, ogłaszając, że najbardzie zadłużona gmina w Polsce, ma tę przewagę nad powiatem milickim, że tam przynajmniej (w odróżnieniu od powiatu) radni i mieszkańcy wiedzą, na co wydawane są pożyczane pieniądze. Rozumiem, że wie to także „pani burmistrz omc“. I że to akceptuje. Rozumiem, że najbardziej podobają jej się inwestycję pod Euro 2012, którego tam nigdy nie będzie. Albo piramida aztecka, która będzie nawiązywać do charakterystyki środowiskowych uwarunkowań Doliny Baryczy. Albo kolejka donikąd za 2,5 mln złotych z pieniędzy podatnika. Albo kryty basen w środku wsi . No tak, to może robić wrażenie….. i inspirować. Na przykład do kolejnych zgryźliwych uwag dotyczących przywiezionej tutaj, z wielkim trudem odzyskanej, kolejki wąskotorowej. Wiem, jakie to ma znaczenie dla rodowitych mieszkańców miasta i okolic, dla których ciuchcia była nieodłacznym elmentem krajobrazu, środkiem transportu i zjawiskiem technicznym, zabytkiem, charakterystyka terenu. Udało sie ja odzyskać za pieniadze unijne i sprowadzić na miejsce, należne jej miejsce. Ale żeby to rozumieć trzeba być stąd. Trzeba być miejscowym, żeby znać i naprawdę lubić Ziemię Milicką. Epizod 2 – albośmy to jacy tacy, jacy tacy – fajniacy….. Nigdy nie myślałem, że mój blog uzyska taką nobilitację, jakiej dostąpił za przyczyną pani Joanny. Na sesji, w ferworze dysputy i debaty publicznej, pomiędzy problemami szpitala, Dromilu i MCM-u, pada kwestia nieudacznych zapisków, nieudolnej literatury diariuszowej…..Muszę przyznać, że byłem (i nadal jestem!) wzruszony. Czym sobie zasłużyłem, aby trafić na szczyty zainteresowań władzy samorządowej? Co takiego zrobiłem, że rada powiatu zajmuje się moimi zapiskami? Odpowiedź jest prosta – uwagi dotyczące kondycji moralnej i politycznej stowarzyszenia XXI. Pani Joanno. Te uwagi nie dotyczą Pani. Nie jest Pani przedstawicielem politycznej chuliganerii, nie okłada Pani cepem swoich adwersarzy, wręcz przeciwnie. Lubię z Panią prowadzić dyskusję, lubię się z Panią nie zgadzać. W przeciwieństwie do większości, ma Pani swoje zdanie i potrafi go bronić. I wie Pani, czego dotyczy rozmowa. I styl. Ten jest bez zarzutu. Wzorowy, choć agresywny i miejscami złośliwy. Ale wysoki. I to wystarczy. A spotkanie radnych organizował przewodniczący nie ja. Więc obrażając się na mnie, nie musiała Pani odmawiać przewodniczącemu. Ale to tylko „kwestia smaku, tak smaku“…..
Epizod 3 – Rzeczpospolita łaskawa Dostaję krzyż. Dokładnie – brązowy krzyż zasługi od Prezydenta Bronisława Komorowskiego. To tajemnicze i ciekawe doświadczenie. Nigdy go wcześniej nie zaznałem. Ani nie zabiegałem, ani nie liczyłem. To było poza mną. Tylu ludzi dookoła zasługuje na uznanie, zaszczyt, dowartościowanie. Im więcej Prezydent zauważy tym lepiej. Ale dostrzegł także i mnie. Ni stąd ni zowąd. Jak grom z jasnego nieba. W pierwszej chwili myślałem, że to pomyłka, że jakis dziwny zbieg okoliczności. Z czasem przekonałem sie, że to faktycznie chodzi o mnie. I mimo że jest tylu ludzi bardziej godnych tego wyróznieni, jednemu nie mogę zaprzeczyć. Tzw. druga „Solidarność“ pochłonęła mnie bez reszty. Bez względu na koszty społeczne, rodzinne, osobiste. Stawka była duża, a była nią niedawno załozona rodzina. Na szczęście udało się to jakoś pogodzić – z działalnością, z pierwszą gazetą, z dekomunizowaniem Milicza i okolic. Z niesieniem nadziei na pierwsze lata niepodległości. Załozyliśmy w „Dwójce“ Solidarność jeszcze przed okrągłym stołem byliśmy wierni i konsekwentni. Znaczki „S“ nosiliśmy w klapach długo przed powtórną legalizacją „S“. Jednego razu usłyszałem od mojego ucznia, Marcina Ciesielskiego wskazującego na znaczek „S“- gdzie to można kupić? – Tego się nie sprzedaje, odpowiedziałem. Ale mogę ci dać, dopowiedziałem choć momentalnie się przestraszyłem odważnej deklaracji, przypominając sobie, kim był ojciec Marcina. Nic mi się nie stało. To dowód na to, że ludzie honoru zdarzali się po jednej i drugiej stronie sporu politycznego.