Co potrzebne jest Miliczowi? Co potrzebne jest Ziemi Milickiej, żeby przełamać wreszcie rozwojową barierę niemocy? Od kiedy pamiętam, wszystkie strategie i plany rozwoju wskazują na turystykę jako prorozwojową dziedzinę naszej pomyślności. Co stało za taką deklaratywną potegą turystyczną Ziemi Milickiej? Ano niewiele, jeśli nie liczyć darów niebios i rąk ludzkich, którymi obdarzono nas kilkaset lat temu. Czyli stawów, cieków i urządzeń wykonanych przez cystersów, poczynając od 1136 roku, a potem przez skrupulatną gospodarkę biskupów, rodów książęcych i hrabiowskich, specjalizującą się w hodowli rybnej, przede wszystkim karpia. Jeśli chodzi o czasy PRL-u i wolnej Polski, to w dziedzinie rozwoju turystycznego, poza gadaniem niewielu tu zrobiono. Jedynym turystycznym atutem Ziemi Milickiej pozostała woda, ryby, ptaki i lasy. Z tym, że woda niedostępna dla rekreacji, bo po pierwsze “hodowlana”, po drugie zlokalizowana w przeważającej części na obszarze rezerwatu. Prawdziwy rozwój, postęp cywilizacyjny, żeby nie powiedzieć boom gospodarczy, może nam dać taka infrastruktura, która przyciągnie tu turystę masowego, a także zwykłego mieszkańca, który nad turystykę przedkłada po prostu rekreację. To oznacza konieczność otwartej wody, bazy noclegowej i gastronomicznej, plus zwyczajowe atrakcje – konie, rowery, zabytki, kino, itp. Dlatego pomysł z 2001 chyba roku, wybudowania zalewu w Swiętoszynie i Miłosławicach od początku wydał mi się znakomity. Podobnie myślało tysiące miliczan, którzy nabrali przekonania, że nasze miejsce urodzenia i zamieszkania może wreszcie stać się wymarzonym, a nie jest przeklętym. Niestety, nie wiedzieli, że wybierając w 2002 roku władze samorządowe z SLD na wiele lat ukatrupią koncepcję wielkiego zalewu w pięknym, naturalnym obniżeniu morenowym. Do dzisiaj sam się dziwię, skąd w nich, potomkach PZPR-u, oprócz oczywistego lenistwa, cechującego tę formację polityczną, było tyle uporu i niechęci do “milickiego Boszkowa”. Dlaczego nie podjęli gotowego projektu, dzięki któremu wpisaliby się wreszcie chlubnie w tradycję naszej ziemi? Jakie interesy, a raczej czyje geszefty za tym stały?
A czyje stoją dzisiaj? Skoro obecne władze gminy próbują głęboko zakryć, a najlepiej zakopać koncepcję budowy zalewów? Mimo że teraz już położonych na obszarze Natura 2000, mimo że teraz znacznie mniejszych, bo okrojonych przez raport środowiskowy o kilkadziesiąt hektarów. A jednak nadal niezwykle atrakcyjnych… Dlaczego sprawę zarzucono, mimo iż gmina posiada raport środowiskowy, opinię RDOS z 2010 roku, wszczęła 3.12.2009 roku postępowanie w sprawie wydania decyzji środowiskowej, a 1 grudnia 2009 roku podpisała umowę współpracy z powiatem milickim w sprawie “Budowy zbiorników wodnych Swiętoszyn Miłosławice zlokalizowanych w dolinie rzeki Barycz”?
Co się stało, że nie podjęto wysiłków i zabiegów burmistrza Damiana Stachowiaka, radnego Dariusza Stasiaka, a także moich w celu wpisania inwestycji do programu “Małej retencji wodnej”? A także zabiegów w celu pozyskania środków na budowę zalewów. Ileż tu przewinęło się komisji, delegacji, członków zarządu województwa z Patrykiem Wildem, Andrzejem Losiem na czele? Jak bardzo chcieliśmy poza granicę niemożności i nadrobić stracony czas. Przecież za namową Dariusza Stasiaka w urzędzie miejskim zatrudniono specjalistę od gospodarki wodnej z Wrocławia w celu kompleksowego przygotowania inwestycji, zwolnionego, niestety, natychmiast po przyjęciu do urzędu “zwiewnego” komisarza.
Na szczęście, trochę przewidując przebieg zdarzeń, zdecydowaliśmy o samodzielnej budowie zalewu w Miliczu. Na nikogo nie będziemy się oglądać, z nikim układać. Sami wykonamy ważną dla Milicza i okolic inwestycję, która znów kłuje w oczy te same środowiska. Znów pojawiają się dyżurni “przeszkadzacze”, jedni z obowiązku partyjnego, drudzy z naiwności, przyzwyczajenia, a może lenistwa….
– Zostawmy tak, jak jest. Po co nam to? Ja i tak nie umiem (lubię) pływać.
– Komary będą…
– To już lepiej niech nie będzie niczego…..
– No!