Przejęzyczenie, czyli błąd językowy polegający na przekręceniu słowa, szyku zdań w wyniku roztargnienia bądź pośpiechu, dodaje urody i uroku wypowiedziom publicznym i prywatnym. Ileż tu lapsusów, wpadek, dowcipu. Pani, która prosi w sklepie o sok erotyczny zamiast egzotycznego, albo gospodyni domowa, życząca sobie na targu kilograma pomidorów z gatunku bycze jaja zamiast serca 😉 Gafy językowe nie mają względu ani na człowieka, ani na urząd, ani na powagę sytuacji. Dlatego ksiądz powie czasem, że odprawia mszę w intencji Janka Kowalskiego w drugą rocznicę śmierci zamiast urodzin, nauczyciel zażąda na lekcji, aby uczeń pokazał mu swojego… ptaka. Szczególnie smakowite są wpadki językowe polityków, czyli celebrytów szczególnych. Jarosław Kaczyński należy w tej dziedzinie do zdecydowanych liderów, od czasu, gdy w expose sejmowym wykrzykiwał z trybuny “I żadne płacze i żadne krzyki nie przekonają nas, że białe jest białe a czarne jest czarne” lub z patosem śpiewał “Marsz, marsz Dąbrowski,
Z ziemi polskiej do Wolski…” Niezapomniany jest też marszałek Józef Zych, który otwarcie przyznał na sali sejmowej “Wysoki Sejmie, nie po raz pierwszy staje mi… przychodzi mi stawać… przed Izbą” czy Lech Wałęsa ze swoimi plusami ujemnymi i plusami dodatnimi. Zwykło się mówić w języku potocznym, że przejęzyczenie jest wyrazem prawdziwych intencji i zamierzeń, co trafnie oddaje uwaga – on prawdę powie, jak się pomyli. Kwestię pomyłek już w końcu XIX wieku opisał w swojej “Psychopatologii życia codziennego” Sigmund Freud, wg którego pomyłka, pojawiająca się najczęściej w wypowiedzi, jest wynikiem mimowolnego oddziaływania treści zepchniętych do nieświadomości. Pomyłki takie spowodowane są nieświadomymi, zablokowanymi motywacjami (w szczególności seksualnymi), które mimo woli wychodzą na światło dzienne.
Przyszło mi to do głowy, gdy na ostatniej sesji przyglądałem się radnej Joannie. A właściwie słuchałem przyglądając. Ta inteligentna skądinąd radna, dość niefortunnie wkopała się, a właściwie zdemaskowała, swoje tzw. środowisko polityczne, zarzucając mi konflikt z dwiema gminami.
- Co pani ma na myśli mówiąc gmina? Bo nie mam wrażenia, abym miał konflikt z mieszkańcami, radą miejską, radą gminy czy urzędami – prosiłem o uściślenie zarzutu.
- Chodzi mi o pana konflikt z Pawłem Wybierałą i (uwaga!) Dariuszem Stasiakiem.
No tak. Albo pani Joannie “się wypsło”, albo już nawet oni przestają udawać, kto rządzi w Krośnicach. Bo myśląc o gminie Krośnice, wymienia radna Joanna nie wójta, nie wicewójta, ale … sekretarza! W Miliczu z kolei gmina to Paweł Wybierała. W myśl zasady – mówisz Lenin, myślisz partia… Też smakowite 😉
Na tym nie koniec. Pani Joanna ogłosiła też urbi et orbi, że składa doniesienie do NIK-u, wśród zarzutów wymieniając … założenie fundacji, co umożliwiło (cyt.) wyprowadzenie z budżetu długu po zlikwidowanym szpitalu! Dawno nikt nie uczynił mi tak wyszukanego komplementu, gdyż poważnym zarzutem byłoby wyprowadzenie z budżetu pieniędzy. Wyprowadzenie zeń długu jest najwyższym wyrazem uznania. O czym marzą setki jeśli nie tysiące włodarzy gmin, miast, powiatów i województw.
Błąd, przejęzyczenie czy może “zablokowane motywacje, które mimo woli wychodzą na światło dzienne”. Jak by nie było i czym by nie była powodowana ta wypowiedź, zrobiła mi pani przyjemność, za co dziękuję… 🙂