Ten stary pogląd wyrażony przez Józefa Wissaarionowicza Stalina twórczo został rozwinięty (a jakże!) przez wesołą gromadkę, uratowaną przed przedtermimnowym wygnaniem z pałacyku. Lenistwem a raczej strachem 170 nieoddanych głosów. Bo tyle zabrakło (na razie), żeby referendum w Krośnicach okazało się skuteczne. Niedługo trzeba było czekać, żeby wyszły na jaw kulisy nielegalnych praktyk (czemu się zresztą nikt nie dziwi!) polegających na utrzymaniu posad za wszelką cenę. Okazuje się, że wesoła gromadka w gminie, w sposób nielegalny, buszowała w listach wyborców pewnie po to, by je skserować i zachować na pamiątkę [:: Kto manipulował przy referendum?, Głos Milicza 3.04.2014]. Niestety w ferworze zdarzeń coś się zapodziało i tu kłopot… Kłopot poważny, bo ingerowanie zainteresowanych w listy głosujących jest jawnym i oczywistym złamaniem zasady tajności głosowania, szczególnie w referendum, gdzie czynnikiem rozstrzygającym jest frekwencja właśnie. Pan wójt z sekretarzem czytając listy być może chcieli wiedzieć, kto poszedł i się nie bał, a kto uległ psychozie zastraszania. Kogo warto jeszcze przycisnąć, a komu należy odpuścić. “Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. Hasło innego towarzysza, Wiesława, doskonale oddaje referendalną politykę dezinformacyjną Stasiaka, w której posunięto się do jawnych kłamstw, zwyczajowego oczerniania przeciwników, opluwania i szkalowania inicjatorów referendum, a także metod niezgodnych z prawem, które całkiem przypadkiem wyszły na jaw. Czekamy, co w tej niecodziennej sytuacji zrobi prokuratura i czy stanie na wysokości zadania, czyli obrony najważniejszych zdobyczy demokracji – wolnego, tajnego i nieskrępowanego wyboru.