Kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy? Dawno, byłem jeszcze dzieckiem. A Czesław Głuszek był dyrektorem Domu Kultury w Miliczu, który organizował m.in. turnieje międzywiejskie – kolorowe wsie czy coś podobnego. Kiedy się poznaliśmy? Dużo później, na początku lat 90., kiedy Pan Czesiu przyszedł do redakcji “Gazety Milickiej” przy ul. Lwowskiej z propozycją współpracy. Przyszło nam to tym łatwiej, iż w zespole mieliśmy już kolegę i dawnego współpracownika z ośrodka kultury Leona Małeckiego. Ta dwójka, tak odległa od nas światopoglądowo i pokoleniowo, dała nam tak potrzebną stateczność publicystyczną i dystans emocjonalny. Obydwaj dysponowali ponadto specyficznym i ciętym dowcipem, inteligentnym i wysmakowanym, bo niewulgarnym. Pan Czesiu przychodził do redakcji o różnych porach, a właściwie – zajeżdżał swoim charakterystycznym rowerem – co to niejedno w życiu widział. Przynosił swoje wywiady, reportaże, czasem felietony, głównie o tematyce historycznej, biograficznej, lokalnej. Był kronikarzem zwykłych losów, zwykłych ludzi z Doliny Baryczy. Sumienny, skrupulatny, drobiazgowy, archaiczny i staroświecki. Niestety, jego kontakt z komputerem ograniczał się do otarcia o monitor, kiedy przeciskał się przez ciasny pokój redakcyjny. Przekleństwem Pana Czesia były rękopisy, które podrzucał w celu przepisania. Ufff….koszmar. Próby odszyfrowania niepowtarzalnego stylu Pana Czesia prowadziły siłą rzeczy do wielu omyłek, niektóre miały nawet znaczący ciężar gatunkowy. Jednego razu, pisząc biografię znanego i cenionego w Miliczu nauczyciela i trenera, dyrektora szkoły, opatrzył ją tytułem – “Przejść godnie przez życie”. Jakież było jego zdziwienie, a także rodziny nieżyjącego już wówczas bohatera artykułu, gdy ze szpalt gazety bił po oczach tytuł “Przejść po dnie przez życie”(!!) Tak zrozumiała to pani Krystyna przepisująca rękopis, na którą zresztą Pan Czesiu wcale się nie złościł. Innym razem, o bohaterze kresowym, o którym wiadomo było, że nie odmawia alkoholu, napisał – “spakował swój drewniany kuferek i ruszył w świat”. Jakże aluzyjnie zabrzmiała pomyłka, iż mężczyzna “spakował swój drewniany ….kufelek” 😀
Wieczory i noce w redakcji, spotkania “na mieście”, wspólne przedsięwzięcia wydawnicze “Kroniki Doliny Baryczy”. A także inne kontakty, zwyczajowe, towarzyskie. Zawsze uśmiechnięty, energiczny, nad wyraz zdrowy na ilość wypalonych papierosów i wypitych napojów, nie zawsze niskoprocentowych. Także z nami. Kiedy przynosił pachnące, aromatyczne i smakowite śledzie, robione przez syna w Pomorsku.
Dzisiaj dowiedziałem się, że odszedł. Mimo że planowaliśmy z synem dla niego pomoc po wyjściu ze szpitala. Mimo że mieliśmy w planie nagranie z nim wywiadu o początkach na Ziemi Milickiej, po II wojnie, po przyjeździe z kresów.
Panie Czesiu. Z żalem Pana żegnamy, koledzy a może i przyjaciele z “Milickiej”.
Spoczywaj w pokoju [i]