Dlaczego poruszyła mnie wiadomość o śmierci Andrzeja Leppera? Nawet zamurowała a także przygnębiła. Czy tylko dlatego, że każda śmierć jest smutna? Czy może dlatego, że okoliczności tego zgonu są wyjątkowo drastyczne? Sam nie wiem.
Zycie zetknęło mnie z Andrzejem Lepperem kilkukrotnie. Po raz pierwszy w 13 maja 1993 roku w Miliczu. Był wówczas liderem nowo powstałego związku, a właściwie ruchu społecznego, który wypowiedział posłuszeństwo nowemu porządkowi wolnorynkowemu. Który gniewem zareagował na nieznane wcześniej zasady, niespotykane w PRL-u choćby prawo popytu i podaży. W Miliczu, w proteście pod bankiem spółdzielczym, Samoobrona prowadziła typową dla siebie i prawie rutynową akcję skierowaną przeciwko bankom w ogóle. Nazwisko Leppera było na tyle już głośne, że lokalna prasa, którą wówczas wydawaliśmy, nie mogła przejść obojętnie wobec takiej gratki. Obsługiwałem wówczas to wydarzenie, rozmawiałem też z Andrzejem Lepperem, po spotkaniu z mieszkańcami w ośrodku kultury. Zaskoczył mnie swoimi składnymi wypowiedziami, logiką budowanych tez. Znałem innego Leppera, ale prawdą jest, że znałem go dotychczas z mediów. Nie znaczy to, że kiedykolwiek się z nim zgadzałem. Wręcz przeciwnie, zawsze uważałem za groźny dla państwa jego populizm, wściekała mnie gloryfikacja PRL-u i socjalizmu, groźne były fascynacje chińskim komunizmem czy białoruską dyktaturą. W ten sposób, razem z Darkiem Duszyńskim, przedstawiliśmy naszą wizję zagrożeń dla państwa w roku jubileuszu 25. lecia powstania “Solidarności”. W prezentacji multimedialnej, pokazującej historię ruchu, który dał Polsce wolność, w ostatnich slajdach pokazaliśmy ruch, który tej wolności może zagrozić. Pokazaliśmy Andrzeja Leppera jako apologetę Lukaszenki, jako człowieka, który już niedługo może w Polsce odgrywać niebezpiecznie ważną rolę. Był rok 2005, za rok Andrzej Lepper został wicepremierem rządu Najjaśniejszej Rzeczpospolitej…..
Zanim do tego doszło, trafiłem z powodu Andrzeja Leppera, wespół z DD, na ławę oskarżonych. Poseł Samoobrony, Piotr Kozłowski, uczestniczący w naszej uroczystości, poczuł się obrażony prezentacją, trochę chyba w imieniu swojego lidera. Ponieważ trwała parlamentarna kampania wyborcza, sprawa została rozpatrzona w trybie nadzwyczajnym, czyli 24.godzinnym. Pierwsza na Dolnym Sląsku, a może i w Polsce, sprawa sądowa w trybie wyborczym wywołała kolosalne zainteresowanie. Pisały o niej wszystkie gazety ogólnopolskie,pokazywały telewizje w paśmie centralnym, zagościliśmy na czołówkach najważniejszych portali internetowych. Onet i Wirtualna Polska. W imieniu Andrzeja Leppera oskarżał nas Piotr Kozłowski, co w tym przypadku było dość naturalne. Ciekawostką był dla nas świadek oskarżenia Andrzeja Leppera, który w płomiennej mowie wskazywał na naszą małość i nikczemność, który podkreślał prymitywny charakter prowokacji wymierzonej w lidera Samoobrony. Tym zaangażowanym emocjonalnie obrońcą Leppera był Dariusz Stasiak. Wygraliśmy tę sprawę pewnie, bezdyskusyjnie i prawomocnie, co było dla nas o tyle ważne, że na efekt tej sprawy z niecierpliwością czekało kierownictwo SLD, najpierw po to, aby też nas oskarżyć, potem – by nas zwolnić z pracy.
Mój trzeci kontakt z Andrzejem Lepperem miał już charakter wybitnie służbowy i korespondencyjny. Wymienialiśmy pisma w związku z przeniesieniem kierunków rolniczych z ZSL do szkoły na Trzebnickiej. To nie był już ten sam watażka. To był dygnitarz, który fascynował zmianą swojego wizerunku. Z niekłamanym zachwytem patrzyłem na sposób podnoszenia szklanki, wilżenia ust, trzymanie długopisu, składanie podpisów, krótki spokojny krok, na ten cały bodylanguage, pochłonięty w tak krótkim czasie, któremu nie sprostałby zwykły klasowy prymus. Coś we mnie pękło w sprawie Leppera, po spreparowaniu (jestem o tym przekonany) przeciwko niemu spraw o charakterze aferalnym – seksafery i odrolnienia gruntów w Mrągowie. Nie to, żebym nie wierzył w szalone imprezy w Samoobronie w bachanalia a być może i orgie. Ale nie wierzę autorytetowi moralnemu, czyli pani Anecie, która do dzisiaj nie ustaliła ojcostwa swojego dziecka, a poszukiwania te momentami przypominały totolotka. Nie wierzę, że ją do tego przymuszano. Szef trzeciej co do wielkości partii w Polsce, wicepremier, minister, itp, nie musiał tego robić wobec, średniej jednak urody, działaczki. Limuzyny, pieniądze, kamery, obstawa i broń pod pachą są nadzwyczaj silnym afrodyzjakiem, o czym przekonujemy się w relacjach plotkarsko – sensacyjnych z Włoch, Czech, Francji. Czy Silvio Berlusconi musiał do czegoś zmuszać bywalczynie bunga – bunga? Nie. A czy przychodziły? Jeszcze jak chętnie!
Podobnie z aferą gruntową. Szyta grubymi nićmi prowokacja braci Kaczyńskich pokazała jak mały i słaby jest człowiek wobec potężnego państwowego mechanizmu przemocy, choćby był nawet wicepremierem. Jak łatwo służby mogą sprokurować, sfabrykować to, co sobie zaplanują. Ciągle działa “dobra szkoła” psychologicznego rozpracowania tak chętnie kultywowana i rozwijana przez KGB, Stasi, SB. Gdy ochrona chciała Leppera wywieźć poza Warszawę, w trosce o jego bezpieczeństwo, pojętny i chętny uczeń peerelowskich służb (ale nie prymus) na konferencji prasowej z egzaltacją prezentował gwóźdź do trumny Andrzeja Leppera. Ile w tym było marnego aktorstwa a ile przepowiedni? A ile aktorstwa, ile ponurej przepowiedni było w sentencji innego mistrza bon motów – kto PiS-u dotyka, ten szybko znika?
Panie Andrzeju. Jako zadeklarowany liberał, członek założyciel Platformy Obywatelskiej, antykomunista i dziecko “Solidarności” (czyli wcielenie wszystkiego, z czym Pan walczył), żegnam Pana z żalem i szacunkiem, jako ludowego trybuna, syna polskiej wsi, rolnika i ciężko doświadczonego ojca.