Samolotami nie latam, nie mogę więc ocenić nowych terminali lotniczych i zmodernizowanych lotnisk. Ale za to do stadionu we Wrocławiu dojeżdżam w godzinę, choć nie mam nawet w połowie umiejętności „naszego Jarka“, najbardziej znanego kierowcy w powiecie. Do Krakowa potrzebuję 4 godzin i melduję się na stadionie Wisły. A gdybym wybrał pociąg, to i we Wrocławiu, Poznaniu, Warszawie Wschodniej naprawdę nie ma się czego wstydzić, a we te mnie budzi wręcz dumę. Do tego za 5 dni otwarty zostanie ostatni odcinek autostrady A2 do Warszawy, dzięki czemu połączona zostanie stolica Polski z niemiecką. Dodajmy do tego najpiękniejsze i najnowocześniejsze stadiony w Europie, prawdziwe cacka i arcydzieła tak miłe dla oka każdego kibica. A przecież do tego trzeba dodać „cukierkowe“ stadiony Arki, Cracovii, Legii, Korony, klubów śląskich. Szybkie tramwaje, nowe linie kolei miejskich i podmiejskich, kilka obwodnic i kilkaset kilometrów nowych dróg. Jadąc przez Polskę nie sposób oprzeć się budującemu wrażeniu o budowie właśnie, dominującej przez ostatnie lata w Polsce.
A przecież nie trzeba przypominać, jak katastroficzne wizje dominowały i nadal panują w retoryce politycznej a także medialnej. Jak bardzo żywa w polskiej rzeczywistości jest fatalna zasada – im gorzej, tym lepiej. Mimo że sieć dróg na Opolszczyźnie w Lubuskiem czy Wielkopolsce jest niemalże idealna, na Mazowszu, Śląsku i Łódzkiem bardzo poprawna, słyszymy o katastrofalnym systemie drogowym, zapaści w opiece zdrowotnej, choć sieć szpitalna należy do najgęstszej w Europie i ciągle jest rozbudowywana, jak chociażby we Wrocławiu. Zastanawiam się czy my potrafimy się jeszcze prawdziwie i szczerze cieszyć? Czy wzbudza w nas radość polski sukces i rodzime powodzenie czy tylko głupi lapsus Obamy i satysfakcja z wpadki prezydenta najpotężniejszego państwa świata?
Trochę podobne refleksje towarzyszyły mi 28 maja w Pałacu Prezydenckim, kiedy Bronisław Komorowski spotkał się z przedstawicielami samorządów terytorialnych z całej Polski. W pięknych ogrodach była okazja do spotkań i rozmów ze znajomymi starostami, wójtami, burmistrzami. Jaki temat królował w tych dialogach? Sport? Kobiety? Film? Sztuka? Nie! Bieda, coraz gorzej, nędza, wyzysk, wredna i cyniczna opozycja, bezsens, itp. Święto samorządu terytorialnego….
Choć jak sobie przypomnę postawę moje opozycji w sprawie szpitala i planu B, jak uzmysłowię sobie stanowisko włodarza miasta, który nie zgodził się, aby zalew opierał swoją wodę o działkę gminną od strony Wojska Polskiego, który nie wydaje zgody na użyczenie paska ziemi na przedłużenie ścieżki rowerowej do Żmigrodu, to też zapominam o pięknych stadionach, nowych drogach, odnowionych szkołach, dworcach, pięnie grającej Radwańskiej….
Przy tej okazji chciałbym podziękować za nieoczekiwane uznanie wyrażone przez urzędnika średniego szczebla w Krośnicach, który w ostatniej mowie do ludu krośnickiego ogłosił, że dzięki zarządzeniu starosty milickiego, ułatwione zostały procedury urzędnicze, upraszczające życie mieszkańcom powiatu. To dla mnie zaszczyt, że moja praca może doprowadzić do ułatwienia życia ludziom, w rzeczywistości przeregulowanej tysiącami (w części głupich) przepisów. Żałuję, że moje możliwości nie idą dalej, ale obiecuję, że urząd przeze mnie kierowany będzie maksymalnie odchodził od zwyczajów i procedur nadmiernie i niepotrzebnie krępujących rozwój życia gospodarczego i bytowych spraw ludzkich.
Mam nadzieję, że nie doczekam się dnia, w którym społeczność milicka do rozmowy z urzędem powiatowym będzie musiała wynajmować prawnika, adwokata. Tak oto doszliśmy do absolutnej karykatury i wyrodzenia idei samorządności, kiedy mieszkańcy Łaz ze swoich podatków utrzymujący gminę i sekretarza, muszą się opodatkować powtórnie, aby przed tym sekretarzem się skutecznie obronić. I jak tu się cieszyć z Euro 2012?