Wspomnienie o Sylwku

11 lat temu, właśnie w poniedziałek, w przedpołudnie dowiedziałem się o nagłej śmierci Sylwka Zimnego. Człowieka – instytucji, z którym tworzyliśmy razem początki Klubu Siatkarskiego “Milicz”. On przygotowywał narybek, zawodników, czyli część sportową; ja – organizacyjną, wcielając się w rolę kierownika drużyny, czasem praczki, kierowcy busa, na końcu prezesa. Jego śmierć zwaliła mnie z nóg. Chciałem zakończyć to wszystko, rzucić, zrezygnować. W końcu jakoś się pozbieraliśmy, organizując turnieje memoriałowe imienia Sylwka Zimnego, rezerwując numer “6” dla niego. W “Gazecie Milickiej” zamieściłem poświęcony mu tekst, który wspominałem stojąc dzisiaj nad grobem i paląc wspomnieniowy znicz.


Sylwester Zimny 30 XII 1970 – 19 VIII 2002 r.

Kiedy w 1995 roku, szukając pracy, wszedł po raz pierwszy do mojego gabinetu, od razu rzuciła mi w oczy Jego pewność siebie, poczucie własnej wartości oraz całe morze energii, która z Niego emanowała. Sylwetka bezbłędnie zdradzała czynnego sportowca – wysoki, smukły, znakomicie zbudowany. Sprężysty chód, wysoko uniesiona głowa, roześmiana twarz wśród rzadkich już wtedy włosów.

Wiedziałem od razu, że takiego człowieka potrzebuję. Z miejsca zdecydowałem się na wykorzystanie Sylwka do trudnego zadania odbudowania w szkole pozycji wychowania fizycznego, do wniesienia świeżości i nowego, młodzieńczego powiewu. Ten przedmiot potrzebował dowartościowania poprzez osobisty autorytet nauczyciela – najlepiej czynnego do niedawna zawodnika. Sylwek do tej roli nadawał się znakomicie.

Od pierwszego dnia z niezwykłym entuzjazmem przystąpił do pracy, rzucił się w wir trudnej i niewdzięcznej, ale jakże ważnej, pracy organicznej – pracy nauczyciela i wychowawcy.

Na efekty nie trzeba było długo czekać – szybko przyszły. Pozytywne i negatywne. Sylwek wraz ze swoimi uczniami zdobywał mistrzostwo województwa wrocławskiego w piłce siatkowej chłopców, mistrzostwo Wrocławskiej Ligi Siatkówki w minisiatkówce oraz najważniejszy laur w Jego karierze – V miejsce w mistrzostwach Polski w minisiatkówce chłopców w Zabrzu. Był rok 1999, w Jego wspaniałej trójce grali Przemysław Biernacki, Marcin Wachowiak i Przemysław Lech. Razem jeździli po Polsce i ogrywali kolejnych rywali, przywozili kolejne trofea. Tworzyli niezwykłą grupę o rodzinnych bez mała więziach, swoją pozycję i szacunek dla siebie zbudował na jednym – niekwestionowany autorytet. Bezgraniczny. Słuchali Go bardziej niż własnych ojców.

Siatkówka szybko stała się dla Sylwka ukochaną dyscypliną, w 2001 roku ukończył studia podyplomowe na wrocławskiej AWF w tej specjalności. Swoją chęcią bycia coraz lepszym zarażał innych nauczycieli. Nieustannie parł do przodu, szybko, szybciej, za szybko….

Niestety, zawiść ludzka nie znosi liderów. Zaczął płacić cenę za swoją bezkompromisowość, za narzucany reżim i styl pracy. Pojawiły się frustracje niezrealizowanych rodziców, którzy swoją indolencję i bezradność wychowawczą próbowali spychać na szkołę i nauczyciela. Choć tego nie okazywał, wiem, że mocno przeżywał to plotkarstwo i zakłamanie.

W 2002 roku podjął nowe wyzwanie. Objął kierownictwo Ośrodka Wypoczynku Świątecznego w Miliczu. I, jak to leżało w Jego naturze, poświęcił się tej pracy bez reszty. To była Jego nowa pasja. Dzień pracy ani nie zaczynał się o 8 ani nie kończył o 15. Szybko zatracił granicę pomiędzy pracą a odpoczynkiem, pomiędzy domem a firmą. Nawet dla młodego ciągle organizmu ta harówka nie była obojętna. Coraz częściej zmęczenie miał wypisane na twarzy, coraz bardziej był zabiegany i zagubiony. Coraz rzadziej odbierałem od Niego telefon z zawadiacko “cześć szefo!” rzuconym do słuchawki. Coraz spokojniejszy i smutniejszy wydawał mi się Jego głos. I On sam.

W pojedynkę próbował radzić sobie z wszelkimi trudnościami. Może nie chciał obarczać nas swoimi kłopotami. Może dość miał intryg i plotek dookoła siebie. W końcu małość tego świata poznał w całej okazałości.

Śmierć zabrała Go bardzo szybko. Niespodziewanie i nagle. Być może Bóg także ma trudne zadanie do wykonania i szuka kogoś idealnego do tej roli… Z aniołami Sylwek będzie Ci lepiej. Na pewno.

Piotr Lech