Kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy? Dawno, byłem jeszcze dzieckiem. A Czesław Głuszek był dyrektorem Domu Kultury w Miliczu, który organizował m.in. turnieje międzywiejskie – kolorowe wsie czy coś podobnego. Kiedy się poznaliśmy? Dużo później, na początku lat 90., kiedy Pan Czesiu przyszedł do redakcji “Gazety Milickiej” przy ul. Lwowskiej z propozycją współpracy. Przyszło nam to tym łatwiej, iż w zespole mieliśmy już kolegę i dawnego współpracownika z ośrodka kultury Leona Małeckiego. Ta dwójka, tak odległa od nas światopoglądowo i pokoleniowo, dała nam tak potrzebną stateczność publicystyczną i dystans emocjonalny. Obydwaj dysponowali ponadto specyficznym i ciętym dowcipem, inteligentnym i wysmakowanym, bo niewulgarnym. Pan Czesiu przychodził do redakcji o różnych porach, a właściwie – zajeżdżał swoim charakterystycznym rowerem – co to niejedno w życiu widział. Przynosił swoje wywiady, reportaże, czasem felietony, głównie o tematyce historycznej, biograficznej, lokalnej. Był kronikarzem zwykłych losów, zwykłych ludzi z Doliny Baryczy. Sumienny, skrupulatny, drobiazgowy, archaiczny i staroświecki. Niestety, jego kontakt z komputerem ograniczał się do otarcia o monitor, kiedy przeciskał się przez ciasny pokój redakcyjny. Przekleństwem Pana Czesia były rękopisy, które podrzucał w celu przepisania. Ufff….koszmar. Próby odszyfrowania niepowtarzalnego stylu Pana Czesia prowadziły siłą rzeczy do wielu omyłek, niektóre miały nawet znaczący ciężar gatunkowy. Jednego razu, pisząc biografię znanego i cenionego w Miliczu nauczyciela i trenera, dyrektora szkoły, opatrzył ją tytułem – “Przejść godnie przez życie”. Jakież było jego zdziwienie, a także rodziny nieżyjącego już wówczas bohatera artykułu, gdy ze szpalt gazety bił po oczach tytuł “Przejść po dnie przez życie”(!!) Tak zrozumiała to pani Krystyna przepisująca rękopis, na którą zresztą Pan Czesiu wcale się nie złościł. Innym razem, o bohaterze kresowym, o którym wiadomo było, że nie odmawia alkoholu, napisał – “spakował swój drewniany kuferek i ruszył w świat”. Jakże aluzyjnie zabrzmiała pomyłka, iż mężczyzna “spakował swój drewniany ….kufelek” 😀
Wieczory i noce w redakcji, spotkania “na mieście”, wspólne przedsięwzięcia wydawnicze “Kroniki Doliny Baryczy”. A także inne kontakty, zwyczajowe, towarzyskie. Zawsze uśmiechnięty, energiczny, nad wyraz zdrowy na ilość wypalonych papierosów i wypitych napojów, nie zawsze niskoprocentowych. Także z nami. Kiedy przynosił pachnące, aromatyczne i smakowite śledzie, robione przez syna w Pomorsku.
Dzisiaj dowiedziałem się, że odszedł. Mimo że planowaliśmy z synem dla niego pomoc po wyjściu ze szpitala. Mimo że mieliśmy w planie nagranie z nim wywiadu o początkach na Ziemi Milickiej, po II wojnie, po przyjeździe z kresów.
Panie Czesiu. Z żalem Pana żegnamy, koledzy a może i przyjaciele z “Milickiej”.
Krzyczeli wynajęci publicyści oraz pisarze na usługach reżimu komunistycznego, przystępując do rozprawy z wrażą opozycją i stając na barykadach wojny ideologicznej. Gazety, książki, plakaty i wiersze pełne były nachalnej propagandy, prostackiej i jednowymiarowej. To miało przemawiać wprost, bez żadnego niuansowania przekazu, żadnej metafory, broń Boże – symboliki. Narracja miała być donośna i twarda, choćby bolesna – jak cios wymierzony robotniczą ręką, na odlew.
Przypomniałem sobie tę poetykę, kiedy rzuciłem okiem na ostatnie, propagandowe wydanie milickiego brukowca. Na okładce twarze milickich radnych, uchwycone w dyskusji, z grymasem, a na drugiej stronie upozowany, wypicowany i wygolony Dariusz… Oni uchwyceni w “akcji”, na sali sesyjnej, w toku dyskusji, sporu, on majestatyczny, różowiutki, świecący. Jakaż antyteza! Jaki kontrast! Ileż w tym emocji, żarliwości i ognia! Źli – dobry. Znienawidzeni – kochany. Czarny – biały…tfu – różowy. Tylko dlaczego w sporze dotyczącym burmistrza występuje Dariusz? A gdzie Paweł? Czyżby go chowano i dlaczego? Bo nie taki majestatyczny, nie taki różowy? A może to właśnie jest prawdziwy burmistrz? Który w ten sposób redagując przekaz tygo(dnia) dał wyraz swojej filozofii, w której, wiadomo co kształtuje mu świadomość. Tę osobliwą dość tezę regularnie i konsekwentnie udowadnia i wciela w życie. Można powiedzieć, że uzasadnia ją całym sobą, całym swoim jestestwem. Namawiając ludzi, by zlekceważyli mechanizm demokracji bezpośredniej i nie wzięli udziału w referendum, nie tylko wyraża pogardę wobec demokracji właśnie, ale także stawia się ponad regulacjami, które państwo przewidziało dla załatwiania spraw mieszkańców. Ba – twierdzi, że referendum jest nielegalne. A więc nielegalny jest także Komisarz Wyborczy, który w imieniu państwa je rozpisuje. A może nielegalne jest także samo państwo??? Dlatego trzeba tworzyć rząd na uchodźstwie – na przykład w Krośnicach…. Bo na pewno nielegalni są radni, którzy nie zgadzają się z burmistrzem, nawet ci, którzy weszli do rady z komitetu wyborczego Dariusza Stasiaka. Kiedyś byli legalni – teraz nie. Nie chcieli słuchać, mieli czelność mieć swoje zdanie, to ….wypad. W prostych żołnierskich słowach.
Tym językiem, jeśli nie pójdziesz na referendum, zapytają cię:
[…]Nie da się oddzielić polskich losów, a w szczególności losów historii najnowszej, od sfery życia religijnego. Ze względu na instytucjonalne znaczenie kościoła katolickiego w pierwszym rzędzie, a ponadto ze względu na oparcie duchowe, moralne, jakiego Kościół udzielał Polakom zwłaszcza w trudnych okresach – wojny, okupacji czy niewoli. Szczególnie trudnym okresem dla polskiego kościoła katolickiego okazał się czas od 1945 do 1990 roku, a historia Kościoła w PRL-u to nieustanny proces walki, inwigilacji, prześladowań oraz łamania charakterów i sumień wiernych, ale przede wszystkim duchownych ze strony władzy świeckiej. Kościół ze względu na swoją misję, historię, a głownie z uwagi na głoszony i prezentowany pryncypialnie system wartości, dla każdej władzy totalitarnej jest przeciwnikiem niejako a priori . Proces ten w Polsce miał różne etapy i fazy natężenia. Względny spokój bezpośrednio po 45 roku, zaognił wzajemne relacje w 1949 roku, poprzez odbieranie kościelnych majątków, tworzenie uległych wobec władz stowarzyszeń i grup rekrutujących tzw. księży patriotów, wycofanie nauczania religii w szkołach. Apogeum ówczesnych prześladowań przypadło na lata 50. gdy aresztowano i osądzono, w zmanipulowanymi haniebnym procesie pokazowym, biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Osamotniony i bezprzykładnie gnębiony w śledztwie (30-40 godzinne przesłuchania, brak jedzenia, snu, tortury fizyczne i psychiczne) wraz ze swoimi współpracownikami – księżmi i siostrą zakonną skazany na więzienie m.in. przez ślusarza, nie odzyskał już zdrowia i zmarł w 1963 roku.[1] Aresztowanie i uwięzienie prymasa Wyszyńskiego było momentem szczytowym walki z Kościołem. Pozbawienie wolności tak wysokiego hierarchy nigdy już w Polsce nie zostało powtórzone, prawdopodobnie ze względu na znikome korzyści dla reżimu. Powszechne oburzenie i potępienie metod scaliło a nie rozbiło, zgodnie z intencją władz partii, jedność wiernych. Uwięziony prymas stawał się dla politycznej policji coraz bardziej niewygodnym więźniem sumienia, a jego postać wbrew intencji sakralizowana, dawała narodowi wzór do naśladowania w swojej niezłomności. Mimo wielu późniejszych ofiar i szykan, głównie związanych posłaniem do Episkopatu niemieckiego oraz obchodami tysiąclecia chrztu Polski, w historii PRL-u nie powrócono już do takiej skali prześladowań Kościoła i jego hierarchów jak w latach 50. Nie zmienia to faktu, że życie kościelne, w jego warstwie obrzędowości, kultu, praktyk religijnych i misji, poddane było nieustannej obserwacji, wrogiej propagandzie i inwigilacji, a także działaniom operacyjnym – prowokacjom i budowaniu agentury. Z analizy materiałów najbardziej wiarygodnych, bo pisanych na potrzeby wiernego dokumentowania „zasług i dokonań” Służby Bezpieczeństwa, wynika niezbicie, że problematyka wiary, zarówno w wymiarze sacrum jak i profanum, stanowiła główne zainteresowanie policji politycznej, jaką była SB. Ze zgromadzonych raportów jawi się obraz koncentrowania największych sił i środków, używając nomenklatury partyjnej i sb-ckiej nowomowy ”po zagadnieniu kleru”. W warstwie językowej, sformułowanie dość osobliwe, można by rzec dziwaczne, gdyby je wyabstrahować z ówczesnej rzeczywistości. W kontekście macierzystym, genetycznym, już tak zaskakujące nie jest. Peerelowska służba specjalna powstawała nie tylko pod auspicjami i pełną kontrolą sowieckiego KGB, ale wedle jej wiernych wzorców. Była to już służba okrzepła i stosunkowo doświadczona, przynajmniej w relacjach z „córkami” bloku wschodniego. Z tego powodu kierownictwo i cały aparat wykonawczy rekrutował się w początkowym okresie z towarzyszy zaprzyjaźnionej KGB lub osób całkowicie wiernych i lojalnych wobec sowieckiej bezpieki – ….. Zapożyczano nie tylko metody działania, systemy operacyjne, schematy organizacyjne, ale także strukturę pojęciową, gramatyczną. W ten sposób powstała kalka rusycyzmu – „po zagadnieniu” z rosyjskiego „pa uważaniu”, pa …. Bezmyślnie i bezrefleksyjnie powtarzana i kopiowana przez całe dziesięciolecia najprawdopodobniej była kolejnym wyrazem lojalności z pogranicza służalstwa i bezprzykładnej podległości, znajdującej odbicie także w sferze języka, materii niezwykle ważnej i skrupulatnie, żeby nie powiedzieć nabożnie, analizowanej przez aparat bezpieczeństwa. Urzędowo użyta fraza „po zagadnieniu kleru” w sposób … nadawała dokumentowi wiarygodności, znaczenia, autoryzowała go autorytetem lingwistycznym. Działania służby bezpieczeństwa wobec Kościoła hierarchicznego miały charakter planowy i ściśle kontrolowany, realizowali je najlepsi i najwyżsi rangą funkcjonariusze, realizując zasadę pełnej dyspozycyjności i wiarygodności. Ten schemat obowiązywał od szczebla centralnego, czego dowodem jest chociażby sprawa morderstwa księdza Jerzego Popiełuszki, do lokalnych urzędów bezpieczeństwa – powiatowych i rejonowych, po reformie administracyjnej.
[1]Jednym z sędziów był niejakiJan Paramonow. 1927-39 praktykant ślusarski, 1948-49 instruktor polityczny Komitetu Dzielnicowego PZPR Warszawa-Ochota, 1950-51 w aparacie politycznym KBW, po rocznym kursie prawniczym sędzia WSR w Warszawie.
W niniejszej pracy, na tyle na ile to jest możliwe, sygnalizujemy wybrane tylko fragmenty stosunku państwa totalitarnego do hierarchii kościelnej, gdyż Ziemia Milicka traktowana jako powiat, później jako rejon, nie była w tej mierze wyjątkiem i notowała wszystkie przejawy zachowań stosowanych przez komunistyczne służby specjalne w całym kraju. Z zachowanych dokumentów SB wynika, że rozpracowywanie lokalnych struktur Kościoła dokonywało się od wczesnych lat 50. a dokonywali tego wysocy rangą funkcjonariusze SB, bardzo często komendanci lokalnych struktur. To świadczyć może o randze zagadnienia ale też o poziomie zaufania wobec własnych struktur. Nie było ono bezgraniczne, dlatego newralgiczne i delikatne, a zarazem priorytetowe zadania, wykonywali najważniejsi SB-cy – ppłk Mieczysław Miklas, I zastępca komendanta powiatowego ds. służby bezpieczeństwa w Miliczu, szef SB kpt. Marian Solarz, czy z-ca ds. SB w Miliczu por. Zdzisław Czerwiński. Inne pomniejsze czynności wykonywali funkcjonariusze Woźniak, Reka, Trzaska, Tarka, Dudek. W orbicie zainteresowania służby bezpieczeństwa leżał Kościół jako wspólnota wiernych, religia, a także struktura administracyjna, organizacja w tym także infrastruktura, budynki, nieruchomości, itp. Dlatego inwigilacja rozpoczynała się od ruchów i organizacji parafialnych, zdecydowania wzmagała się wobec alumnów, kleryków rozpoczynających studia w wyższych seminariach duchownych, osiągając apogeum w stosunku do czynnych księży i osób duchownych. Obserwacji SB nie umknęły też praktyki religijne, w tym na przykład udział w uroczystościach odpustowych ku czci św. Jadwigi w Trzebnicy mieszkańców powiatu milickiego. W tajnym raporcie z 21.10.1974 roku, komendant SB w Trzebnicy podaje numery rejestracyjne samochodów, którymi przybyli na uroczystości wierni z terenu Milicza. Jak się później okaże, byli to m.in. mieszkańcy Milicza i okolic – Czesław Piorunek (Milicz), Jan Ogrodnik (Grabownica),Jan Szleper (Bukowice), Ryszard Kowalski (Grabówka)
Źródło: Pismo I zastępcy komendanta powiatowego MO ds. służby bezpieczeństwa w Trzebnicy, IPN Wr. 053/1894, k.98
Źródło: Notatka SB w Miliczu, IPN Wr. 053/1894, k. 99.
Z zachowanych akt SB wyłania się interesujący ale i ponury obraz działań operacyjnych stosowanych wobec duchowieństwa w latach 70. powiatu milickiego. Na początku należy podkreślić, że szczególną uwagę SB-cy zwracali na parafie i zgromadzenia zakonne – Sułów, Bukowice, Kuźnica Czeszycka i Cieszków (księża Salezjanie) oraz Żmigród (księża Misjonarze), w dalszej kolejności parafia Milicz, Gądkowice, Wierzchowice. Wrogość wobec parafii, prowadzonych przez zgromadzenia zakonne, wynikała prawdopodobnie z bardzo dobrze prowadzonej pracy z młodzieżą, dużego autorytetu zakonników, a co za tym idzie, zwiększonej ilości powołań kapłańskich. Swoje znaczenie miała także szczególna dyscyplina, jaką odznaczają się zgromadzenia, absolutne posłuszeństwo i kult pracy. Wszystko razem tworzyło niebezpieczną dla socjalizmu jakość – praca, powołania, autorytet i zagospodarowanie wolnego czasu młodzieży. W tych jednostkach ulokowana była więc najaktywniejsza agentura czynna, a jej aktywność wiązać należy także z obserwacją i prowadzonymi akcjami neutralizującymi wobec groźnych dla systemu osobowości księży. Najgroźniejszym przez lata był bez wątpienia salezjanin Leon Musielak, w latach 1970- 1974 sprawujący funkcję dyrektora domu zakonnego i proboszcza w Bukowicach. Jeden z dwu księży (obok prałata Zbigniewa Peszkowskiego), którym udało się przeżyć, a raczej ocaleć, z katyńskiej rzezi. Wcześniej sądzony i więziony w wyniku ubeckiej prowokacji, jako niewygodny świadek, a co gorsza niepokorny, nieustannie był inwigilowany, szpiegowany, a także poddany restrykcjom, m.in. odsunięcia od głoszenia nauk rekolekcyjnych (sugestia SB wobec proboszczów). SB animowała także i podsycała różnego rodzaju konflikty, w tym także z udziałem duchownego. Ksiądz Leon Musielak, przed odejściem do parafii w Witowie, był naczelną postacią donosów i raportów przygotowywanych przede wszystkim przez inspektora operacyjnego Mariana Solarza. Postacią wzbudzającą zainteresowanie, a także swojego rodzaju respekt, co daje się wyczytać z donosów i raportów, był proboszcz parafii Trójcy Świętej w Żmigrodzie w latach 1969 – 1974, Antoni Kułaga. Człowiek zdyscyplinowany, uporządkowany, wymagający wobec siebie i swoich współpracowników, zdeklarowany przeciwnik narzuconej władzy ludowej. Otoczony donosicielami w 1974 roku zostaje przeniesiony do Krakowa na funkcję prokuratora zakonu. Trudno nie doszukać się związku pomiędzy tym faktem i wrogim stosunkiem księdza do komunizmu. W podobnej roli występuje ksiądz Jan Słomka, proboszcz parafii Gądkowice oraz, w początkowych latach, dziekan parafii św. Andrzeja Boboli Stanisław Pikul, którego nominacji SB obawiała się bardzo, ze względu na sprawowaną wcześniej funkcję sekretarza biskupa Bolesława Kominka. Z czasem ksiądz dziekan Stanisław Pikul wydał się władzy świeckiej mniej groźny i w wielu sprawach, jak wynika z raportów funkcjonariuszy – „pozytywnie nastawiony”.
źródło: Plan pracy SB na rok 1975, Milicz 3 II 1975, IPN Wr. 053/1885, k.10
Zachowane materiały SB bezdyskusyjnie wskazują na ustawienie całego aparatu represji nie tylko na księży, ale także aspirantów do roli duchownego, czyli kleryków – alumnów. Ich obserwacja rozpoczynała się już na etapie aktywności w życiu parafialnym, zespołach formacyjnych czy służbie liturgicznej. Służby specjalne chciały i tego wymagały od dyrektorów szkół, wiedzieć wcześniej o zamiarze podjęcia studiów w seminarium. Wielką, niezwykle pieczołowitą opieką i inwigilacją, objęte były rekolekcje, spotkania refleksyjne dla przyszłych studentów Wrocławskiego Seminarium Duchownego. Dokładnych relacji wymagano od tajnych współpracowników, głownie zwerbowanych księży, na temat ilości, nazwisk i obecności w rekolekcjach młodych ludzi z terenu działania lokalnej SB. Meldunki w tej sprawie składali w 1974 i 1975 roku TW „Michalski” parafia Żmigród, TW „Veritas” parafia Wierzchowice, TW „Józek” parafia Sułów, TW „Kolasiński” parafia Żmigród. Pełne i precyzyjne dane dotyczące alumna przygotowywane były przez lokalną strukturę SB, a następnie wysyłane bądź do Wrocławia, bądź innego miejsca podjęcia studiów. Zawierały one charakterystykę „obiektu”, uzdolnienia, aspiracje, zainteresowania, a także stan rodziny i pełną jej charakterystykę. W ten sposób opisano kleryków – Tadeusza Lubiatowskiego, Alfreda Dyra, Józefa Bińka i wielu innych, być może nic niepodejrzewających, powołanych do służby duchownej, młodych ludzi.
Agentura wśród stanu kapłańskiego nie była ani mniejsza ani mniej gorliwa niż wśród ludzi świeckich. Być może mnie w niej było motywacji ideowej i politycznej, a więcej przymusu i szantażu obyczajowego, urzędniczego (paszporty i zgoda na wyjazd zagraniczny) oraz zachęt finansowych. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że władza świecka, poprzez służby specjalne, wpływała i wywierała presję na takie a nie inne decyzje personalne, miała wpływ na obsady poszczególnych parafii i stanowisk parafialnych. Czasem odbywało się to metodą bezpośredniego wskazania, czasem poprzez osiąganie gospodarczych sukcesów przez swojego współpracownika – łatwość w uzyskaniu zgód na prace remontowe, budowlane, możliwość pozyskania deficytowych materiałów, powodzenie na polu rewitalizacyjno – konserwatorskim. O wyjazd zagraniczny niezwykle mocno zabiegał w latach 74-75 TW „Veritas” z Wierzchowic, który po wizycie w Rzymie zamierzał, jak deklarował, wyjechać do swojej kuzynki w RFN. TW „Michalski” odmawiał przyjęcia pieniędzy, TW „Kolasiński” zabiegał o zamianę mieszkania dla swojej rodziny, przyjął także propozycję wynagrodzenia za prowadzenie lekcji religii, w 1975 roku – zasada całkowicie wyjątkowa i nieregulowana prawnie. Obietnice wyjazdu za granicę działała jako motywacja jeszcze w kilku innych przypadkach, Pieniądze, na co istnieje odpowiednia dokumentacja, przyjmowali TW „Józek” TW „Kolasiński” oraz TW „Arkady”. Spotkania operacyjne Mariana Solarza oraz Mieczysława Miklasa odbywały się głownie w hotelach – w „Centralnym” w Lesznie, „Polonia” we Wrocławiu. Zakupy na tę i inną okoliczność dokonywane były najczęściej w sklepie ogólnospożywczym WSS nr 38 w Miliczu oraz winno – cukierniczym nr 26. Przedmiotem zakupów, jak wynika z rachunków były głównie wina i koniaki.
źródło: Plan pracy SB na rok 1975, Milicz 3 II 1975, IPN Wr 053/1885, k.9
źródło: Plan pracy SB na rok 1975, Milicz 3 II 1975, IPN Wr 053/1885, k.9
Klimat lat 70. jakkolwiek duszny i obezwładniający tzw. stabilizacją, w żaden sposób nie mógł równać się z latami 80. gdzie zagrożenie ze strony służb mundurowych i specjalnych przestało być tylko deklaratywne i teoretyczne, a od śmierci bł. Ks. Jerzego Popiełuszki stało się realne i namacalne. Powstanie „Solidarności”, a później stan wojenny wzmaga infiltrację i pracę agentury. Niestety, zniszczenie w 1990 roku akt SB nie pozwala na dokładny opis działań operacyjnych na terenie Ziemi Milickiej. Z ilości przekazanych w 1986 roku akt można jedynie wnosić, o wspomnianej wyżej niezwykłej aktywności służb, a z protokołu zdawczo – odbiorczego RUSW (Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych) wynika, że przekazano WUSW we Wrocławiu teczki operacyjne 28 księży, w tym m.in. księdza prałata Eugeniusza Waresiaka, wielokrotnie wzywanego i przesłuchiwanego przez SB w stanie wojennym i w okresie późniejszym. Biorąc pod uwagę rosnące znaczenie milickiej parafii, jako największej wspólnoty wiernych, oraz osobowość legendarnego prałata, a także tworzący się nowy zwyczaj, zaangażowanych społecznie liturgii, z całą pewnością należy domniemywać, że wydane w latach 70. polecenie zainstalowania w każdej znaczącej parafii agenta SB, w Miliczu wykonane zostało bezdyskusyjnie. Świadczy o tym dobitnie raport złożony po odprawionym nabożeństwie w parafii św. Andrzeja Boboli przez kardynała metropolitę wrocławskiego Henryka Gulbinowicza 16 grudnia 1981 roku, czyli w pierwszych dniach stanu wojennego. Z cytowanej homilii wynika zdecydowane potępienie stanu wojennego, metod działania, zakłamania władzy komunistycznej, o czym nie bał się mówić bezkompromisowy kardynał Gulbinowicz.
„Informacja dzienna dot[ycząca] o sytuacji w województwie wrocławskim w dniu 17 XII 1981
[…] W dniu 16 bm. w nabożeństwie w kościele pw. św. Andrzeja Boboli w Miliczu udział wziął abp H[enryk] Gulbinowicz (został zaproszony do Milicza przed 12 bm). W wygłoszonej homilii m.in. stwierdził, że w dużych ośrodkach miejskich MO podczas interwencji wyciągała ludzi za włosy, wyprowadzała na mróz w bieliźnie, wyłamywała drzwi, biła pałkami. I w tym kontekście postawił pytanie: Gdzie są te czyste ręce, o których mówił [Wojciech] Jaruzelski?”.[1]
[1] Podaję za: Tomasz Balbus, Katarzyna Stróżyna, „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie…” Komunistyczna bezpieka wobec kardynała Henryka Gulbinowicza w latach 1970 – 1990, Wrocław 2008, s. 310