trochę historii 4/4

[…] Kim był agent ulokowany w milickiej plebanii? Na razie, na podstawie posiadanych dokumentów i materiałów źródłowych, nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie tak, aby nie skrzywdzić fałszywym sądem niewinnej osoby. Istniejące dziś poszlaki i przesłanki mają na razie rangę quasi-dowodów i nie dają podstaw do autorytatywnego wnioskowania w tej sprawie. Ale są jeszcze żywi, a nawet zawodowo czynni świadkowie tych czasów, uczestnicy tych wydarzeń. To pracownicy SB, prowadzący agentów, TW, operacje i różnorakie działania jeszcze w 1988 i 1989 roku, wymienieni w wewnętrznych, ściśle tajnych dokumentach, w których rozliczano fundusz operacyjny, kwoty kilkudziesięciotysięczne, przeznaczone na fundusz reprezentacyjny oraz opłacenie donosicieli a także lokali konspiracyjnych – por. S. Reka, mł. chor. R. Judziński, st. sierżant R. Dudek, chor. J. Kwiecień, por. S. Tarka[1]. Mają wiedzę i są jej niepodzielnymi depozytariuszami. Czy zechcą się nią podzielić? Wątpliwe. Trzeba mieć nadzieję, że konsekwentna kwerenda i poszukiwanie materiałów, także w archiwum Joachima Gaucka[2], wyciągnie na światło dzienne wiele jeszcze tajemnic i sekretów polskiej historii, chlubnych postaw ale też zawstydzających słabości. Pozyskane dotychczas materiały, wykonana praca badawcza i niniejsza publikacja nie kończą tego tematu, wręcz przeciwnie – są pierwszym krokiem na drodze pełnego wyświetlenia faktów i przedstawienia prawdziwej historii Ziemi Milickiej.

źródło: Protokół zdawczo – odbiorczy RUSW w Miliczu, Wrocław 1986 r. IPN Wr 053/3625, k.11

TW „Józek” – parafia Sułów

TW „Michalski” – Żmigród

TW „Veritas” – Wierzchowice – Piotrzkowski

TW „Arkady­” – żmigród

TW „Kolasiński” – Żmigród


[1] Podaję za: Sprawozdanie o stanie funduszu „O” na dzień 1 lipca 1989 roku, IPN Wr 053/2810, k.43-45. [2] Archiwum Joachima Gaucka potoczna nazwa Federalnego Urzędu ds. Akt Stasi, powstałego w 1990 roku urzędu badającego archiwa i dokumenty niemieckiej służby bezpieczeństwa.

Nie pytaj mnie

Dlaczego w bożonarodzeniowy wieczór musiałem odtworzyć Grzesia Ciechowskiego i Jacka Kaczmarskiego? Dlaczego prześladują mnie twórcy trudni, ambitni, złożeni? Jeszcze do tego artykuł w “Polityce” o Marku Hłasce. Znakomity, rzec można – smakowity… Jak o każdym “kaskaderze literatury”, tragicznym, zbuntowanym, wyrazistym i rzeczywistym – ludzkim. Grzesiek był dla mnie natchnieniem od pierwszych chwil. Czyli od pierwszych taktów “Kombinatu” usłyszanych w liście przebojów Programu Trzeciego. Konkurował wówczas z “Autobiografią” Perfectu, ale dla mnie to nie była żadna konkurencja, ale dominacja potwierdzona za kilka tygodni niesamowitym “Sexy Doll”. W 82 lub 83 pojechałem na koncert Republiki do Krotoszyna, z Rafałem, Bogdanem i nie wiem kim, na doznanie niesamowite, nieziemskie. Bo właśnie tam wysłuchaliśmy i obejrzeliśmy (!) przedpremierowe wykonanie “Smierci w bikini”. Grześ był w wyśmienitej formie – grał, śpiewał, aranżował. Był liderem niekwestionowanym, charyzmatycznym, fantastycznym. Później widziałem go jeszcze parę razy, ale nigdy nie wydał mi się tak dobry, jak w Krotoszyńskim Ośrodku Kultury w 82 lub 83 roku…Dlaczego Go wspominam? Bo był dla mnie drogowskazem, idolem, wzorem. Z jego powodu o mało nie dostałem pałą we Wrocławiu, gdy zomowiec kazał mi odpiąć znaczek Republiki. Nie odpiąłem. Do dzisiaj. A biało – czarny uważam ciągle za idealny zestaw kolorów.

minął rok

Z mojej perspektywy – kaszowianina, miliczanina, Dolnoślązaka i Polaka to był rok przede wszystkim ciekawy, a więc niezły. Mimo dramatycznego, choć niespodziewanego odejścia mojego teścia, życie rodzinne upłynęło jednak dość harmonijnie – Przemek skończył studia, a 28 grudnia złożył w Katowicach ślubowanie aplikanckie. Kasia kończy studia i przymierza się do pracy, jej mąż stopniowo i systematycznie buduje swoją firmę, a sukces ma wpisany w dowód osobisty…

Wiele zdarzeń w tym roku miało walor nowości, pierwszeństwa. Po raz pierwszy mogłem w Polsce obejrzeć mecz ligowy na zachodnioeropejskim poziomie. Na razie jest to poziom organizacyjny, poziom oprawy i otoczki meczowej, nie tyle sportowy, tym niemniej stadion we Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku, to absolutny europejski top. Creme de la creme. Wśród 40. tysięcznej widowni na wrocławskim Sląsku, czy poznańskim Lechu, czuję się równie dumny jak Katalończyk na Nou Camp, czy Bawarczyk na Allianz Arena. Moją dumę potęguje fakt, że po raz pierwszy na wrocławski stadion można dojechać z Milicza w godzinę dzięki Autostradowej Obwodnicy Wrocławia. Nie wiem czy to były wystarczające przesłanki do tego, by po raz pierwszy, rządząca w kraju partia, wygrała wybory parlamentarne i przedłużyła swoją kadencję na następne 4 lata. Sukces Platformy Obywatelskiej był bezprecedensowym wydarzeniem, bo przypadł na arcytrudny czas kryzysu światowego, a poza tym był szóstym z kolei zwycięstwem, biorąc pod uwagę wybory europejskie, samorządowe, parlamentarne i prezydenckie. Platforma Obywatelska zwyciężyła też w powiecie milickim z wynikiem lepszym niż 4 lata temu! To był nasz powód do dumy i nasza chwila radości. Bo wcześniej, także po raz pierwszy w historii, w powiecie milickim istniejąca koalicja przedłużyła swoją kadencję, tworząc zarząd i powierzając funkcję starosty tej samej osobie. Po raz pierwszy mieliśmy szefa Parlamentu Europejskiego, a także pierwszą polską prezydencję w Unii Europejskiej. Nie po raz pierwszy nie miałem letniego urlopu, bo to zdarzało mi się już w czasie pracy w „Dwójce”, kiedy prowadziliśmy poważne inwestycje – budowę kotłowni na biomasę, wymianę okien i drzwi czy termomodernizację budynku. Ale po raz pierwszy było tak ciężko…. Plan B i przekształcenie szpitala oraz szaleńcze zabiegi o dotację 13, 5 mln złotych, wykończyły mnie fizycznie, a jeszcze bardziej psychicznie. W pierwszej połowie sierpnia byłem prawdziwym wrakiem, a życie wlał we mnie telefon 12 sierpnia, kiedy w słuchawce usłyszałem aksamitny, prawie anielski głos pani Maury – Opinia BGK jest pozytywna…., proszę przyjechać. -Halo, jest pan tam? – Halo! Eee, chyba nie ma zasięgu… Zasięg był, ale nie było głosu, nie było pary. Oto dwuletnia udręka, czteroletniego planu ratowania szpitala, dobiegała końca. W pierwszej, oczywiście odsłonie. Ufff… teraz pozostało jedynie spłacić 9,5 mln złotych po zlikwidowanym ZOZie i tak zorganizować inżynierię finansową, by nie zarżnąć budżetu powiatu. Mając pełną świadomość, że tak wielu marzy o tym zarżnięciu. Niedoczekanie.

No właśnie, ten rok, to dla mnie najważniejsze i najdonioślejsze wydarzenie – likwidacja szpitalnego ZOZ-u i powołanie nowej, oddłużonej spółki. Nikt na to się nie odważył, nikt tego nie zrobił, choć wielu mówiło. Przekroczyliśmy Rubikon i idziemy po zwycięstwo. Zakończyliśmy w tym roku faktycznie budowę ścieżki rowerowej. Jak udana i trafiona to inwestycja, widać każdego dnia, a najbardziej w weekendy, kiedy tłumy ludzi przemieszczają się rowerami, na rolkach i pieszo. A to dopiero początek. Już zapadła decyzja o przedłużeniu naszej ścieżki do Wrocławia. Na szczęście są burmistrzowie, starostowie, którzy potrafią docenić dobry projekt turystyczny, dobry pomysł na rozwój rekreacji. A to jest naprawdę dobry projekt. Podobnie jak pomysł na wzbogacenie oferty turystyczno – rekreacyjnej poprzez budowę zalewu w Miliczu. Ten rok w tej sprawie był decydujący. Nie tylko wykonano najważniejsze prace budowlane, ale także podjęliśmy decyzję o sposobie zagospodarowania najbliższego otoczenia. Na ukończeniu jest już projekt architektoniczny, na początku przyszłego składamy wniosek o wydanie pozwolenia na budowę. Poza tym wybudowaliśmy orlika przy I LO, dwie schetynówki w Cieszkowie i Potaszni, odbudowaliśmy ośrodek specjalny, nadając mu imponujący wygląd. Jeśli do tego dodać prawie kompletną wymianę okien i nową elewację w Zespole Szkół, podobnie w milickim DPS-ie, generalny remont auli w LO oraz rozpoczętą wymianę okien, to można chyba mówić o impecie inwestycyjnym. Szkoły i instytucje szkolne to zresztą nasz znak firmowy.

Wystarczy obejrzeć wewnątrz CEM, wystarczy popatrzeć na SOSW, na ZS, które prezentują się okazale nie tylko dzięki ładnej iluminacji, zmieniają się szkoły oraz ich otoczenie. Każda ma już nowoczesny obiekt sportowy, każda ma dobre zaplecze edukacyjne, dobre wyposażenie. Za chwilę odnowimy historyczny budynek ogólniaka. Utrzymujemy ośrodek metodyczny i doradczy, mimo że nie znajdujemy zrozumienia w gminach, które podobnie jak w przypadku schetynówek, odżegnują się od współfinansowania. Szkoły od początku były naszym oczkiem w głowie i nowy rok tego nie zmieni, a koniec tej kadencji będzie realnym i prawdziwym wyjściem naszych placówek z PRL-u, z czasu olejowych lamperii, starych poszczerbionych ławek i stołów, rozpadających się szaf, przestarzałych pomocy naukowych, dychawicznych komputerów, starych piłek, zimnych klas, wydeptanych boisk. Zresztą każdy kto pamięta zrujnowaną szkołę specjalną, widzi jak na dłoni różnice, które zachodzą w tej dziedzinie. Wszyscy nauczyciele mają laptopy, szkoły pracują z elektronicznym dziennikiem, mają najwyższy wskaźnik zdawanej matury i egzaminów zawodowych, ale to dopiero początek drogi.

W tym roku wprowadzamy drugi etap zmian w edukacji, przygotowujemy ją do nowych wyzwań i nowych problemów, w tym dojmującego niżu demograficznego.

Polityczne podsumowanie tego roku, oprócz zwycięstwa w wyborach parlamentarnych, ma dla mnie wymiar szczególny, czemu dałem wyraz podczas okolicznościowego spotkania działaczy PO, radnych i ludzi, którzy nas wspierają, na przykład kandydowaniem z naszych list, pracą w kampaniach wyborczych, itp. Mimo niekorzystnego czasu – piątkowe popołudnie, dzień przed Sylwestrem – przyszło 30 osób. Za największe osiągnięcie polityczne uznałem to, że przetrwaliśmy ten rok bez wewnętrznych tarć, nieporozumień, gorszących konfliktów, medialnych rozrachunków. To, że się nie dzielimy, potrafimy być razem. Przetrwaliśmy różne trudne momenty, jak prymitywna ubecka prowokacja ze zmanipulowanym nagraniem Wołyniaka, jak agresywne i bezprzykładne ataki w kampanii wyborczej. I nic. Jesteśmy nadal w składzie niezmienionym. W porównaniu z totalną rozwałką i zgliszczami po klubie XXI, stałym i gorącym konflikcie jego radnych, upokorzeniami z jednej i drugiej strony, to faktycznie jesteśmy oazą spokoju. Ale także inne przykłady, stronnictw rozliczających się na łamach gazet, wykluczających, zaprzeczających decyzjom swoich członków, pokazują jak ważna jest stabilizacja i spokój. Po drugiej stronie mamy rachityczny i słaby PiS, nieistniejący SLD, którego lewicową i postkomunistyczną narrację przejęło już dawno XXI, stając żarliwie w obronie pomnika. Pomnika wdzięczności żołnierzom armii sowieckiej. No i samo XXI, które największych wrogów ma wśród swoich działaczy. To między innymi pozwoliło naszym radnym zablokować szkodliwe zamiary likwidacji małych, wiejskich szkół, przerzucenia ciężaru zadań publicznych na sołectwa, czy wydumany i kompletnie nieakceptowany społecznie pomysł podziału Milicza na dzielnice. To pozwoliło nam skonsolidować i wewnętrznie zorganizować, przed całkowitym ubezwłasnowolnieniem i przy okazji upokorzeniem, Radę Miejską Milicza. To daje naszej przewodniczącej Halinie Smolińskiej tytuł do organizowania prac nad nowym zredagowaniem statutu gminy, broniąc najważniejszego organu władzy przed kompromitacją i całkowitą dezorganizacją. To daje nam większość w komisji rewizyjnej, aby rzeczowo i obiektywnie ocenić wniesione tam skargi oraz wnioski. I tę jedność w przyszłym roku będziemy utrzymywać. Za każdą cenę. Będę wymagał tego od przewodniczących gminnych, od radnych i wszystkich członków funkcyjnych. Mamy być przykładem zgody, jedności i spokoju.

Tego życzę wszystkim, nie tylko moim przyjaciołom z PO, w roku 2012.

Bo sztuka to magia, a magia nie zawsze jest biała [Stephen King]

Może to klimat, może zima powoduje, że co rusz pojawia się problem, który ROZPALA dusze, namiętności, wyobraźnię i umysły Polaków. No, z umysłami to bym jednak nie przesadzał, raczej chodzi o emocje…. Co dziwi mnie niezmiernie, regularnie w cyklu co najmniej miesięcznym (sic!), rozpala się emocja smoleńsko – lotniczo – piroteczniczno – funeralno – patomorfologiczna. I nie chodzi o te przemarsze, powtarzane przemówienia, te same figury retoryczne i tych samych widzów, ale o kolejne tematy. A to ekspertyzy, a to ekshumacje, a to trotyl, a to wrak, czarna skrzynka, pomroczność jasna, itp. Czy to ludzi nadal interesuje? Nie! Jak się okazuje, to ich – rozpala! Jara, żarzy, “opłomienia”… Od zawodowych podpalaczy, poprzez płomienną retorykę mediów, duchownych, plebejską poetykę wieców, do debat i dyskusji nibymerytorycznych (-Ja panu nie przerywałem! – Muszę ingerować w te niewiarygodne kłamstwa! – Już nawet mówić nam zabraniacie! – Ma pan szczęście, że za wygadywanie głupot nie karze się więzieniem, bo wtedy dożywocie byłoby karą dla was za małą!) I to wszystko na najwyższym poziomie emocji, na krzyku, na skowycie…

Uff, trzeba szybko uciec w świat sztuki. Ona od zawsze jest wyzwoleniem i ucieczką. Ale i tutaj nie jest spokojnie. Ale i tutaj nie jest bezpiecznie.Widziałem już po “Obławie”, że przekaz inny niż panegiryczny odnoszący się do polskiej historii, do tych niezwykle pokręconych “polskich dróg”, jest łagodnie mówić kontrowersyjny, w języku wiecowożarliwym – antypolski. Antypolski to o dziwo nie najostrzejszy epitet, bo zdecydowanie przewyższają go – arcyłgarski, kosmopolityczny czy antynarodowy. Ta seria barwnych, choć mam wrażenie głownie brunatnych, określeń przywołana została w nadmiarze przy okazji filmu Pasikowskiego “Pokłosie”. Nagle na miłą oku głowę Macieja Stuhra spadła lawina obelg internetowej żulii, intelektualnej patologii ale także części mediów. Za co? Czy za to, że zelżył niewinną kobietę na planie filmowym, dajmy na to makijażystkę, czy za to, że naciągnął na kasę niewinnych ludzi, nie wyłączając podopiecznych Caritasu? Nie. Obrzucono go błotem za to, jaką rolę zagrał we wspomnianym filmie. Za rolę! Za konwencję, przebranie, maskę… Cóż zatem powinno go spotkać, jeżeli przyjdzie mu w życiu, co nie jest wykluczone, zagrać pedofila, gwałciciela, mordercę, kanibala? Jak należy go ukarać, za konwencję łajdaka i zwyrodnialca, skoro w “Pokłosiu” gra bohatera cokolwiek niezdemoralizowanego i niezepsutego? Czy naprawdę zatarła nam się już granica między życiem realnym a literackim, filmowym? Raz już z takim faktem mieliśmy miejsce, kiedy audycja radiowa wywołała panikę i powszechny lęk połączony z chaosem i bezładną ucieczką. Tak, ale było to w 1938 roku w New Jersey i od tego czasu z twórczością Orsona Wellesa można się już było oswoić.Tytuł tej audycji brzmiał nomen omen – “Wojna światów”…

A czy swoistą wojną światów nie jest reakcja na odmowę Mariana Opani zagrania roli Lecha Kaczyńskiego w hagiograficznym, jak wszystko na to wskazuje, filmie? Czy to nie jest bliskie obłędu, że ROZPALA kogoś jedna, zwykła, rutynowa odmowa przyjęcia roli? Pamiętam, jak artyści heroicznie odmawiali udziału w koncesjonowanych, czyli państwowych przedsięwzięciach – filmowych, teatralnych, scenicznych, estradowych – nie godząc się na terror stanu wojennego i wprzęgnięcia sztuki w kierat polityki. I pamiętam, jakie epitety spotykały wówczas uczestników bojkotu, czego świadectwem jest książka “Komedianci – rzecz o bojkocie” oraz w pewnym stopniu “Hańba domowa” Jacka Trznadla traktująca o próbach i efektach zniewolenia literatury i twórców przez system komunistyczny. Jeśli dobrze pamiętam (a z racji wieku nie jest to już takie pewne…), to wówczas padały słowa o postawie antypolskiej oraz kosmopolitycznej, o wysługiwaniu się obcym i wrogom narodu. Było coś jeszcze o zgubnej estetyce dekadenckiej i coś… o ….(zapomniałem)…. 🙁

Nie chcę być monotematyczny drogi Szyderco, ale wczorajszy rajd Jarosława po Polsce południowo – zachodniej w jednym mnie zaskoczył, czego już się nie spodziewałem. Projekt repolonizacji banków i mediów, nawet jak na starego socjalistę Jarosława, brzmi dla mnie rewolucyjnie. Jak by nie patrzeć, to zapowiedź nacjonalizacji, o której dopiero co zapomnieliśmy. Czym była – przypomina choćby sucha notka w Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Nacjonalizacja. Proletariusz wszystkich krajów – łączcie się!

babski boks

Wśród szlachetnej rywalizacji, nawiązującej do tradycji rycerskiej, trafiają się także, a może nawet coraz częściej, przypadki zachowań żenujących, bez zasad, czasem prostackich, które nazywam – babskim boksem. I nie myślę ani nie mówię o kobiecym boksie, tak pięknie opowiedzianym i sfilmowanym w arcydziele Clinta Eastwooda pt. “Za wszelką cenę”. Mówię o pojedynkach bez żadnych zasad, o bijatyce, gdzie zamiast szermierki mamy okładanie cepem, szczypanie i kopanie z przewagą plucia. Takie prostackie zapasy gdzie nie występują żadne zasady,