Obrodziło nam ostatnio w święta, rocznice, wydarzenia podniosłe i tragikomiczne. Już niedługo będziemy mieli następną odsłonę tych “uroczystości”. Na 13 grudnia PiS zwołuje kolejną manifestację w obronie (a jakże!) niepodległości. Wymowną ma tu być rocznica stanu wojennego. W którym Jarosław Kaczyński nie był aresztowany, internowany, ponoć nawet nikt go nie wylegitymował. Taki cichy bohater…. W Miliczu spotkamy się z prawdziwym uczestnikiem tych wydarzeń przy okazji publicznej projekcji filmu “80 milionów” Waldemara Krzystka. Gościem specjalnym będzie – Staszek Huskowski, człowiek, który wraz z Piotrem Bednarzem, Józefem Piniorem i Tomaszem Surowcem, sprzątnął sprzed nosa komunie 80 milionów złotych składek członkowskich z kont bankowych. A działo się to “za pięć dwunasta”, czyli kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego i zagrabieniem całego majątku związku, który w pełnej postaci nigdy już do niego nie wrócił.
Spotkanie ma charakter otwarty, będzie miało miejsce w I LO im. Armii Krajowej w Miliczu o godz. 17.00
Zapraszam 🙂
Pierwsze w historii oficjalne obchody stanu wojennego. W I LO w Miliczu, 13 grudnia 1989 roku, wg scenariusza opracowanego w SP 2 z pomocą intelektualną i aktorską społeczności Zespołu Szkół Rolniczych w Sławoszowicach, zaprezentowaliśmy “Noc stanu wojennego”. Na zdjęciu, w roli zomowców, moi uczniowie, od lewej – Piotr Lisiak, Marcin Ciesielski, Tomasz Szanfisz, Bartosz Lysik i Paweł Wybierała.
… żądam zaprzestania. Żądam szacunku i nie pozwolę się obrażać. Urażać, ośmieszać, dotykać i traktować.”
Słyszę to wielokrotnie od osób, które chcą w jakiś sposób usprawiedliwić swoją obecność na moim blogu. Która zgoła nie jest obowiązkowa, nie jest konieczna, nie jest modna, trendy, srendy, itp…. Ale dziwnym trafem znają wcześniejsze, obecne, a może i przyszłe wpisy. Niektórzy nawet cytują! Z kartki, ze ściągi, tableta, a inni z niczego, czyli z głowy 😉
Jeden mały skromny blog, można powiedzieć – blożek… (jakie jest zdrobnienie od “blog”???) a tu tyle emocji. Jeden z lokalnych dostojników w rozmowie z moim współpracownikiem stwierdził nawet, że przyczyną wycofania się ze współfinansowania drogi w ramach schetynówek jest ….mój blog. Być może wpływa on bezpośrednio na wysokość zadłużenia gminy idącej ostro na rekord Polski. Ci, jak Pstrowski, jak Birkut, mogą już z radością zameldować wykonanie 100% planu! A nawet jego przekroczenie. Co tam zadłużenie, ważne, że dno jest ruchome… A zima im nie grozi, bo w razie czego w garażu stoi w pogotowiu ciepłowniczy wóz bojowy, czyli zakupiona za ponad 200 tysięcy polskich złociszy, kotłownia na kółkach 😀 Taki wynalazek i nowa usługa publiczna. Jak komuś zgaśnie w piecu albo się wychłodzi w chałupie, wysyła smsa z hasłem “Drzymała” i natychmiast kotłownia wyjeżdża na sygnale, aby podłączyć życiodajne ciepło. Uff… Jakże trafiony to był zakup! Co za przemyślność. Podobnież celowo władze gminy zlekceważyły konkurs “Gmina fair play”, aby z rozmachem i przytupem wystartować i wygrać (!) w nowej, autorskiej konkurencji – “Gmina fire play”.
Tyle ognia, tyle żaru i dymu. Można by obdzielić pół województwa 😉 Najwyższym etapem doskonałości połączenia ognia, dymu, żaru, wody, ropy, siarki, będzie zaczepienie kotłowni za lokomotywą jeżdżącą w kółko po parku, aby zrealizować w ten sposób dantejską ideę świata cylindrycznego. W środku kręgu sekretarz, z dobrotliwym, właściwym dla siebie uśmieszkiem będzie nucił – Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate……
Ot takie tam dywagacje i popuszczone wodze wyobraźnie. Dla jasności – jest 11.00 w sobotę przed południem, nie przyjąłem jeszcze żadnych używek, choć żona kręci się przy ekspresie z kawą, a wg kalendarza, mamy chyba ostatni dzień przed adwentem.
Żenada, poruta? A może i jedno i drugie. Na forum rady powiatu wyciąganie własnych frustracji w oparciu o prywatne medium, jakim jest blog (ten właśnie blog) to jakaś niepospolita wiocha…. Oburzona pańcia udowadnia, że wypowiadając się w jej pojęciu merytorycznie o ojcach, z których jeden należał do AK a drugi do AA, powinna być dokładnie cytowana i właściwie zrozumiana. Otóż nie. Uprawianie nekropolityki i aluzje czynione do członków rodzin uważam za wyjątkowo prostackie i niskie. Nędznie niskie.Po raz kolejny pośród problemów budżetowych, szpitalnych, inwestycyjnych, oświatowych, drogowych, najważniejszy okazuje się problem osoby – sfrustrowanej, zgorzkniałej, z nieprzytomnie rozdętym ego – którym epatuje i absorbuje uwagę wszystkich, od rady, poprzez publiczność, do mediów.
Ponieważ ten pokaz chamstwa był wyraźnie kierowany pod adresem mojego (Bogu ducha winnemu) śp. Taty, zapowiadam, że każda następna taka próba zakończy się moją reakcją jeszcze bardziej zdecydowaną i twardą. Nie pozwolę byle komu szargać Jego pamięci i opinii o Nim. Tym bardziej, że ta opinia jest nad wyraz pozytywna i chwalebna. O której ta pani może tylko pomarzyć. Jeżeli cokolwiek w moim blogu łamie jakąkolwiek normę prawną, to zapraszam na salę sądową. Już tam raz, a właściwie dwa, pani przegrała, próbując wyłudzić nienależne pieniądze od szkoły. Teraz będzie tak samo.
Dzisiaj rano usłyszałem, że Adamowi Adonis Hofmanowi na wpółoszalały Brunon K. kojarzy się kolesiowi z lewicą, a nawet anarcholewicą….. No nieźle. Admiratorowi silnego państwa, wielbicielowi Naszego Dziennika i Gazety Polskiej, wrogowi Żydów i wszystkich obcych, przypisywać lewicowe inspiracje.Nie przepadam za lewicą, ale to akurat nie ich poglądy, nie ich system wartości. A każdy, kto oglądał marsze niepodległościowe, wśród “dziarskich chłopców”, mówiąc za Witkacym, zauważył kilku, kilkunastu a może kilkuset Brunonów K. Przecież przemaszerowało wówczas kilka brygad klonów oszołoma z Krakowa… Dlaczego 11 listopada, dlaczego najważniejsze polskie święto narodowe zawłaszczane jest przez kiboli i łysych wyznawców nacjonalizmu i socjalizmu? Komu się to skojarzyło?
Na szczęście tutaj, w Miliczu, obchody przebiegają raczej normalnie. Za wyjątkiem tego, że pamięć nadal wyrażana jest pod pomnikiem “łapówką”, że wdzięczność okazywana jest pod pomnikiem poświęconym żołnierzom sowieckim. Moim osobistym szczęściem jest to, że doczekałem szlachetnego, wzniosłego i heroicznego patronatu dla milickiego liceum. Kuźni kadr i zaplecza intelektualnego Ziemi Milickiej. Szkoły, która w pełni zasłużyła sobie na imię AK. Nie AA jak z właściwą sobie klasą i szczególnym wyczuciem zauważyła, pełna taktu, radna Henryka. Co ma piernik do wiatraka? Wie tylko ona i jej wysublimowana kultura, przetransferowana na Ziemię Milicką z miasta Lodzi. Tu pielęgnowana i rozwijana do poziomu, jaki zaprezentowała 10 listopada br. bo tak się jej skojarzyło. No comments.
A propos patronatów…. Przez lata podtrzymywano w szkole, do której przyszedłem pracować w 1987 roku, niezwykła historię nieudanego nadania “Dwójce” imienia generała Żukowa, bohatera Związku Radzieckiego. Nieudanego, gdyż to jakoby dyrekcja szkoły odpowiedziała twardym oporem wobec narzuconego siłą przez KW PZPR we Wrocławiu bohatera i wykazując nieugiętą postawę wobec ideowego terroru, doprowadziła do wycofania się pomysłodawców z nietrafionego wyboru. Przyznaję – długo dawałem wiarę tej teorii, ubarwianej pikantnymi szczegółami, jak to dyrektor uderzał ręką w stół, jak się buntował i rugał towarzyszy. Jak inna towarzyszka ze łzami w oczach łkała – “co powiedzą w KW”, kiedy okazało się, że odbiór młodzieży jest jednostajnie negatywny. Że kpią i drwią sobie z takiego patrona. Że zaśmiecają poświęcony mu kącik pamięci. Uważna analiza protokołów egzekutywy PZPR w Miliczu pokazuje zgoła inny przebieg wydarzeń. Daleki od heroicznych legend i powiastek. Oto fragment protokołu posiedzenia z 23 kwietnia 1985 roku:
Na szczęście tych “odpowiedzialnych towarzyszy” nie znalazło się wielu i patrona nie miał kto popierać, za wyjątkiem pomysłodawców. Ciekawe swoją drogą, w jaki sposób skojarzyli Żukowa ze Szkołą Podstawową nr 2? Że co – jechał tędy? Szedł? Chciał tu wrócić? Ale jak miał wrócić, skoro nigdy go tu nie było? Na to pytanie nie uzyskamy chyba odpowiedzi.
Podobnie jak i na to, co się stało z radnym Adamem Jaskulskim? Inteligentnym i błyskotliwym onegdaj mówcą, który wyraźnie źle znosząc ekstremalną mniejszość, w jakiej się znalazł, posuwa się do coraz mniej wybrednych żartów, wycieczek i zaczepek. Wszystkie zaczynają się frazą “pan panie radny”, “pani radna”, co z definicji czyni argumentację ad personam a nie ad rem, sprzeczną z elementarną zasadą dyskusji. Mało eleganckie są aluzje wobec wykształcenia jak i wykonywanego zawodu. Niskie intelektualnie są uwagi o braku wiedzy. Ale skoro zarzuciłeś “wielce szanowny” Adamie Ryszardowi Lechowi, iż nie poznał się na błyskotliwej metaforze burmistrza – “Każdy będzie mógł wnieść na mnie skargę, jeśli na przykład nie spodoba się mu kolor elewacji przedszkola” (cytat z nagrania sesji Rady Miejskiej z 23 listopada br.), to śpieszę wyjaśnić a jednocześnie cię pouczyć, iż to ….. nie jest metafora! Jeżeli już używasz tak trudnego słowa, to poznaj wprzódy jego znaczenie. Metafora to inaczej przenośnia, polegająca na “przeniesieniu” znaczenia dosłownego słów na związek o zupełnie nowym znaczeniu. Tak więc błyskotliwa oracja burmistrza na pewno nie jest metaforą, raczej funkcjonalnym porównaniem a na pewno egzemplifikacją. A skoro tak wiele uczyniłeś uwag do zawodu mojego brata, to przyjmij i ode mnie poradę czy apel, jak tam chcesz:
“Medice, cura te ipsum”, co w dosłownym tłumaczeniu (żebyś nie pomylił) znaczy – lekarzu, ulecz siebie samego.
Jakże szybko zmienia się czas. Jaką niesamowitą dynamikę mają teraźniejsze wydarzenia. Miesiąc, tydzień niosą czasem większe zmiany niż dziesięciolecia wieków przeszłych. Uff, wyraźnie się starzeję, bo wspomniana dynamika zdarzeń zaczyna mnie przytłaczać. Dlatego tak lubię sobotę, szczególnie, gdy w całości (o co strasznie ostatnio trudno), należy ona do mnie. Sobota jest moją szansą na krótkie poczytanie, a to kresowych historii Siemaszków, Rudnickiego, Moczulskiego i innych, a to historii piłki nożnej na Dolnym Sląsku (Małgosia – dzięki :)), a to literackiej twórczości medyków – esejów, wierszy, opowiadań. Niesamowite, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że w tym zawodzie chce się pisać wiersze… a jednak 🙂 Wczoraj przeczytałem też poruszający artykuł o braciach Skolimowskich, tytuł – “Brat swojego brata” albo coś podobnego, z którego po raz kolejny wyłania się obraz tragicznych losów rodzin celebrytów, nie ma znaczenia czy współczesnych czy peerelowskich, choć wtedy nikt nie używał tego słowa. Losów znaczonych dominantą kariery – matki lub ojca – niszczącej przy okazji podstawowe i naturalne więzi rodzinne. Każda historia dziecka od Krawczyka po Kukulską, Lennona, Iglesiasa, a nawet Szczęsnego, niesie ze sobą gorycz wspomnień domu pełnego a jednocześnie pustego, zawirowań i skandali będących źródłem upokorzeń i strachu dzieci. Podobnie w Skolimowskich, gdzie historia przybiera znacznie bardziej tragiczny wymiar, poprzez śmierć młodszego brata w tym roku w Indiach. Znam też paru lokalnych “celebrytów” gotujących swoim dzieciom podobny los. Obserwowałem to jako nauczyciel, widzę dzisiaj jako kolega, znajomy, sąsiad. Dramat dzieci porzuconych a właściwie – odrzuconych i w ten sposób trwale zranionych. Już dzisiaj w klasach szkolnych liczba dzieci z rozbitych rodzin sięga 40, czasem 50 %. W tej grupie dzieci porzuconych, przez ojca a czasem matkę, jest prawie 1/3. To już prawdziwa plaga, społeczny a także moralny armageddon. Dziwi mnie, że problem trwale krzywdzonych dzieci, tak ważnych w relacji biblijnej (“pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”), nie znajduje swojego należnego miejsca w narracji Kościoła. Trudno się przebić moralnej tematyce przez “wdzięczne” i aktualne tematy poruszane na ambonie – multipleksy, Amber Goldy, stacje nadawcze, system naprowadzania ILS, sztuczna mgła i rozrzedzona atmosfera, zamach na prezydenta, ekshumacje, in vitro…. A może potępienie takich praktyk dotknęłoby zbyt wiele ważnych osób? Może to wskazanie etyczne jest po prostu niewygodne? I nie myślę tu tylko o tragifarsie, jaką swoim dzieciom gotuje niejaka Marta Kaczyńska, Dubieniecka, czyli Aneta Krawczyk w bardziej celebryckim wydaniu….
Czy to zjawisko jest związane z nadzwyczajnym rozluźnieniem obyczajów, porządku moralnego? Moja mama udziela zawsze odpowiedzi twierdzącej – “tak kiedyś nie było”, lub “kiedyś było to nie do pomyślenia”. Prawda jest chyba trochę inna. Nie trzeba opracowań naukowych, wystarczy literatura piękna, żeby przekonać się, że wieś polska, a także polskie pałace i małe dwory przesiąknięte były erotyzmem. Często wybujałym i nieposkromionym, a zabawy paniczów ze służącymi czy wiejskimi dziewkami stały się przysłowiowe. Podobnie miejskie salony, opisane barwnie przez Kamila Janickiego w książce “Pierwsze Damy II Rzeczpospolitej”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak. […]To były bardzo erotyczne czasy. Legalna prostytucja, częste rozwody, liczne kochanki. Największy skandal wybuchł, gdy prezydent Polski oświadczył się sekretarce, choć dopiero co “wystygło” ciało jego pierwszej żony. Również polskie pierwsze damy miały sporo miłosnych grzechów na sumieniu. I jeszcze z wywiadu z autorem:
Kamil Janicki: Za zamkniętymi drzwiami swoboda obyczajowa była nawet większa niż dzisiaj. To przecież czasy Witkacego, Boya-Żeleńskiego, pierwszych feministek i Warszawy jako miasta, które nigdy nie śpi. No i oczywiście czasy, kiedy niemal każdy polityk miał kochanki, prostytucja była legalna, a na szczytach władzy normą były drugie i trzecie małżeństwa.