Byłoby śmiesznie, gdyby nie było tragicznie. Trzeci raz próbujemy podejść do “schetynówki” na odcinku Czatkowice – Kuźnica Czeszycka i po raz trzeci dostajemy po łapach. Dwa lata temu umowa z Krośnicami przyszła …dzień po czasie. W tamtym wniosek przepadł ze względu na groteskowe dofinansowanie – 30 i 50 tysięcy. W tym roku chłopcy zabawili się tak samo tylko bardziej i zażądali 4,5 mln złotych i oddanie im drogi! Po co im ta droga? Chyba po to, aby skutecznie, w przeciwieństwie do nas, zabiegać o pieniądze z programu. Tyle że ani jeden, ani drugi nigdy jeszcze z tego programu nie pozyskali ani złotówki. Takie mają doświadczenie asy…. Pomijam, że radni musieliby wyrazić zgodę na przejęcie drogi, a musieliby być chyba zaczadzeni, żeby się w to pakować. Ciekawe skądinąd, jak koledzy zamierzali dzielić między siebie drogę, która biegnie przez dwie gminy??? No cóż – panowie po raz kolejny pokazali, gdzie mają ludzi tam mieszkających, choć w tym roku była realna szansa na zrobienie większego odcinka całości za ok 4 – 4,5 mln złotych. Z tego 1,7 mln z budżetu państwa, 1 mln powiat, gminy po około 900 tysięcy. Do przyjęcia? Jasne. Z tym, że potrzeba tylko lub aż dobrej woli. A to i w jednym i drugim ratuszu towar niezwykle deficytowy 🙁
Archiwum miesiąca: luty 2021
“witajcie karpie milickie”
Jesien jest cudowna. Szczególnie ta początkowa. Choć poranek sroży się już rześkim podmuchem, to popołudnie jednak częstuje słoneczną łaskawością. I mimo krótszego, nieubłaganie dnia, sycimy dusze i ciała wspomnieniami lata. Nawet deszcz okazuje się być wstrzemięźliwy, dość osobliwie, jak na tę porę roku. Tutaj akurat mogłoby być inaczej, bo sucha ziemia (stan Wisły!) oczekuje dżdżu, tym bardziej, że po zakończeniu prac ziemnych i towarzyszących, rozpoczęliśmy powolne i stopniowe napełnianie zalewu. Deszcz na pewno się przyda, choć teraz niech jednak świeci słońce:) Zalew jeszcze zanim pojawiła się w nim woda stał się już nader atrakcyjnym miejscem wycieczek, spacerów, randek i rowerowych wypadów. Wesela i śluby, odbywające się w pobliskich lokalach, regularnie korzystają z krajobrazu zalewu do zdjęć plenerowych. Obiekt ma już swojego gospodarza, którym od 3 tygodni okazał się być biały łabędź, na dobre już zadomowiony w milickim krajobrazie. Ten krajobraz będzie zresztą piękniał z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc, szczególnie, w co głęboko wierzę, po otrzymaniu dofinansowania z PO Ryby. Wiem jaką przykrość robię moim adwersarzom i przeciwnikom, którzy tak bardzo liczyli na to, że się nie uda. Że teren nie taki, linia za blisko, wody za mało, przyrody (chaszczy) szkoda, itp. Filozof uznał za stosowne wypowiadać się w kwestii przepuszczalności gruntu, politolog w sprawie wody, pijaczek – wędkarz rozważał zawiłości prawa energetycznego i budowlanego. Chwilami miałem wrażenie, że nawet gospodarz miasta wyraził się, że dobrze było tak jak było, schludnie, estetycznie i ekologicznie…. Jak było w rzeczywistości, pokażą już niedługo zdjęcia, przypomnimy sobie, jak “zadbany” był to fragment miasta, jak świetnie zagospodarowany. Z jaką troską i pieczołowitością utrzymywany w porządku i czystości, ile dzikich wysypisk śmieci dzięki tej budowie zlikwidowaliśmy.
Powstaje kolejne ładne miejsce. Może nawet urocze, choć my, na Ziemi Milickiej na brak takich nie narzekamy. W czwartek miałem dzień urlopu. Spędziłem go w lesie. I choć tak dobrze go znam, to ciągle nie mogę się nadziwić jego nadzwyczajnej urodzie…. Choćby te:
Ale jak sam kiedyś napisałem, “bo ja jestem z lasu”, więc może dzięki temu chętnie przyjąłem zaproszenie na lokalne święto oraz promocję Leśnego Kompleksu Promocyjnego “Lasy Doliny Baryczy”. Wiedząc o tym, że mam wejść w skład rady społeczno – naukowej LKP, zmuszony byłem zrezygnować z wyjazdu do Zakopanego na Mistrzostwa Polski w Piłce Nożnej Samorządowców. Co w moich kolegach nie wywołało bynajmniej żadnego żalu ani zakłopotania, wręcz przeciwnie, z bólem obserwowałem ledwo skrywaną radość, która wynikała z tego, że na miejsce przeze mnie zwolnione, mogli wziąć Artura Czujowskiego zwanego chartem albo innego młodziaka…. Co prawda w drużynie nadal pozostał słaby punkt w postaci mojego brata, który sam siebie zwie – żądło, ale biorąc pod uwagę, jaką rolę pełni na boisku, bardziej niż do żądła bliżej mu do Gucia z niezapomnianej “Pszczółki Mai”… Tym niemniej liczyłem na więcej współczucia ze strony “kolegów”. Ech, smutny jest los podstarzałych kopaczy… Choć z drugiej strony, niemłody już Jacky, błysnął ponoć w Zakopanem dawnym blaskiem gwiazdy:) , za to Bartek musi popracować nad szybkością – nadal, ku rozpaczy drużyny, jest za wolny… Kilku, niewymienionych z imienia, zainteresowani wiedzą, o kogo chodzi, musi wzmocnić psychikę.
Choć ta terapia przydałaby się bardziej lokalnym “politykom”, wyraźnie tracącym panowanie nad sobą, wpadających co rusz w trzęsawkę emocjonalną i napady szału. Szczególnie temu, co instruował ludzi, gdzie i co mają sobie wsadzić i komu świadomość kształtuje dolna część ciała.
Wracając do tematu lasu, pierwszy raz od dłuższego czasu, w ramach Swięta Karpia, rozegrano w tym roku turniej drwali. Cieszący się dużym zainteresowaniem publiczności. Krzysiek Salata oraz Wiesiu Cerazy potrafili zorganizować prawdziwe show. Nadleśniczowie wsparli tę imprezę organizacyjnie i finansowo, dzięki czemu nagrody prezentowały się niezwykle okazale. Nad podziw zaprezentował się superprofesjonalista Maciej Maleńczuk, witający publiczność tytułem tego wpisu, który nie ściemniał, że pamięta Milicz sprzed 5 lat, bo w wywiadzie udzielonym TVPM, stwierdził, że ostatni raz zabrał ze sobą wędzonego i smażonego karpia (tak było!). Na scenie był już w swoim żywiole – wyluzowany, dowcipny, a przede wszystkim – harmonijny. Półtoragodzinny koncert był grany na całego, to było widać. Jak to ktoś powiedział – powiat się bawił…. Tak, bawili się ludzie. Z powiatu, z gminy, z sąsiednich miast. W sumie ponad 10 tysięcy w dwa dni. Widocznie tego potrzebowali, najprawdopodobniej jedna duża impreza w roku, profesjonalnie przygotowana i poprowadzona, nie jest szczególną fanaberią, a normalnością. Jeśli ktoś ma inne zdanie, niech pogada o tym z tymi tysiącami:)
Rozum odjęło
Na oficjalnej stronie gminy Milicz zamieszczono wpis, który poziomem (a właściwie jego brakiem) wpisuje się idealnie w brukową i tabloidalną poetykę. Ni stąd ni zowąd, odgrzebując tragiczne wydarzenie ze stycznia tego roku, ze Słowacji(!), doszukano się analogii z…. budowaną halą sportową przy I LO. Z przekąsem wyrażona nadzieja, że tragedia nie zdarzy się w Miliczu, w rzeczywistości jest cynicznym życzeniem śmierci, wyrażonej na oficjalnym portalu, za publiczne pieniądze. Podobieństwo między tymi wydarzeniami jest takie samo jak między milickim basenem a Lazurowym Wybrzeżem, tym niemniej nie przeszkadza to snuć analogii między obiektami sportowymi – tym zawalonym i tym …niewybudowanym.
Może autor tej żałosnej notki pójdzie dalej i porówna orlika przy Zespole Szkół na Trzebnickiej ze stadionem Heysel, bo tamta tragedia jest bardziej wymowna, w końcu zginęło 39 osób. To dopiero przemawia do wyobraźni! To jest siła wyrazu. Tylko skoro powiatowe obiekty sportowe są takie niebezpieczne, to dlaczego pan burmistrz regularnie naraża swoje jakże cenne zdrowie? Dlaczego ryzykuje życiem grając na naszym orliku, jak gdyby nigdy nic?
Rozumiem podenerwowanie panujące w ratuszu, ale istnieją (mam nadzieję) granice, których nawet w zaślepieniu nie należy przekraczać.
Moje dożynki
Choć Milicz zdominowały Dni Karpia, a przede wszystkim jego centralne obchody, organizowane po raz drugi na “lotnisku”, jesteśmy w centrum uroczystości dożynkowych. Wiejskich, gminnych, wojewódzkich. Piękne obrzędy z chlebem, zbożem, płodami rolnymi w centrum uwagi. Jako człowiekowi z konserwatywnymi poglądami, podoba mi się kultywowanie tej, chwilami zapomnianej, tradycji oraz jej duchowy wymiar. Bo podziękowanie za plony, raz obfite bardziej, raz mniej, kierowane jest zawsze w stronę Boga. W ubiegłym roku miałem okazję się przekonać, że nie jest to typowo polska tradycja, gdyż zwyczaj dożynek (erntedankfest) kultywowany jest bardzo mocno choćby w nieodległej niemieckiej Saksonii. Tak na marginesie – nadburmistrz Wurzen jest obecnie naszym gościem na Swięcie Karpia.
Ja też mam swoje małe dożynki. Uprawiane przez 4 miesiące grządki oraz tunel foliowy dały znakomite efekty. Przede wszystkim własne pomidory, ogórki, dla których to był bardzo dobry rok, jak zawsze cukinie i buraki ćwikłowe. Po raz pierwszy uprawiałem czosnek (tylko nie wiem, co z nim dalej robić – sadzić na zimę, czekać do wiosny???), a także …szparagi. Na te ostatnie trzeba będzie jeszcze poczekać, bo ich “owocowanie” jest dość odległą perspektywą. Ale rosną i to jest najważniejsze 🙂
Porażką znów okazał się koper i zioła wysiewane do gruntu – ani widu, ani słychu. Jak zwykle, do wyrzucenia są pomidory uprawiane pod chmurką, średnio plonowała cebula. Ale najbardziej dumny jestem z samego tunelu, który z trudem, ale udało mi się zbudować. Nie bez klopotów, ale jednak. Nie przewidziałem, że krzaki pomidorów są tak duże i stanowią tak znaczne obciążenie dla całej konstrukcji. Sznurki pękają jak nici…. No i system nawadniania. Do przyszłego roku muszę to rozwiązać, także z opcją “wyłapywania” deszczu. Człowiek ponoć uczy się na błędach. Ja też, ale paru uniknąłem dzięki nieocenionym konsultacjom choćby z Krzysiem Salatą, Zbyszkiem Potyrałą czy moim sąsiadami. W ten sposób, te moje dożynki są też Waszym udziałem. Serdecznie pozdrawiam. Pozdrowienia kieruję też do pana Ferdynada, przyjaciela z Trzebnicy 🙂
„Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”
Powiat się bawi, a gmina pracuje, znaczy – buduje. Taką błyskotliwą tezą burmistrz przemawia do opinii publicznej, chcąc być może zwrócić uwagę na charakterystyczną antytezę: praca – zabawa, radość – smutek. Być może burmistrz ma nawet wyrzuty sumienia, że kontekst, w którym się pojawia jest dość minorowy, niezabawowy a nawet przykry i przygnębiający. Ale śpieszę z pocieszeniem – nie trzeba się smucić panie burmistrzu, pan ma swój niezaprzeczalny udział w rozweselaniu publiczności, to znaczy – społeczności. Pana wkład w tę dziedzinę życia jest niezaprzeczalny i wręcz historyczny. Przysporzył pan wiele radości gawiedzi swoimi decyzjami kadrowymi, o jednej było głośno nie tylko w “zetce”, “eremefie”, ale specjalne miejsce znalazł na ten dowcip TVN, CNN czy Al Jazeera. Ludzie do rozpuku śmiali się z reformy urzędu, w wyniku której zwolniono całą grupę urzędników, na ich miejsce przyjęto jeszcze więcej nowych, a następnie tych zwolnionych sąd przywrócił do pracy. Wszyscy pękaliśmy ze śmiechu, kiedy zlikwidował pan obsługę rady, zabrał im pomoc prawną, a potem poprosił RIO, żeby uchyliło budżet przyjęty przez radę miejską. Przepysznie bawiliśmy się w dniu, kiedy RIO pokazało ni mniej ni więcej, tylko….gest Kozakiewicza. Taki sam gest zobaczył pan w sądzie, przegrywając sprawę z dyrektorem szkoły, któremu postanowił pan, tak dla żartu, skrócić kadencję do roku. Zrywaliśmy boki, kiedy odrzucił pan ofertę nieodpłatnego przejęcia ponad 30 ha gruntów od Agencji Nieruchomości Rolnych z pierwotnym przeznaczeniem na 2 i 3 zalew w Miliczu, a wcześniej w rozmowie z komisarzem zapowiedział wyjście gminy z projektu budowy ścieżki rowerowej. Co w części się panu udało nie przystępując do wspólnego projektu 5 samorządów wybudowania ścieżki do Wrocławia. To już wywołało niepomierną wesołość także poza granicami naszej pięknej gminy…. Krztusiliśmy się ze śmiechu, kiedy zabronił pan komisji rewizyjnej rewidować, czyli kontrolować, a urzędnikom udzielać jakichkolwiek informacji – radnym albo innej wrogiej sile… W kapitalny nastrój wprawiała nas woltyżerka słowno – muzyczna w sprawie inwestycji w Sławoszowicach w myśl dawno zapomnianego pytania – jak robić, żeby nic nie zrobić? No i przepyszne, przyznaję, wygibasy w rytmie lambaluny, aby podtrzymać przy życiu znany milicki szkalownik. Kupę śmiechu miała widownia, jak elegancko obszedł się pan z przeciwnikami, to znaczy partnerami w spółce kanalizującej Dolinę Baryczy. Umieraliśmy wręcz ze śmiechu, kiedy pana patron rozprawiał na tematy, gdzie kto może sobie wetknąć wtyczkę albo, co było przeurocze, co komu kształtuje świadomość, kogo nazywał durniem, szaleńcem, itp. Albo to, jak RIO przychyliło się do uchwały, że skandalicznie źle zrealizował pan budżet w 2011 roku….Komedia po prostu 🙂
Naprawdę, nie musi pan mieć wyrzutów sumienia. Nie trzeba się biczować. Dostarczał pan niezłej rozrywki, wraz ze swoim patronem, gawiedzi z systematycznością wartą podziwu. Było ludziom do śmiechu, nawet wtedy, gdy był to śmiech …przez łzy. Bo tego też dostarczył pan ludziom w nadmiarze.