Przeszliśmy z żoną mężnie i odważnie kolejną granicę wieku. Wieku dziecięco – młodzieżowo – dorosłego. Dlatego, że po 40. człowiek często bywa dzieckiem, chce być młodzieńcem, a pociesza się dorosłością. Nasze urodziny zbiegają się po pierwsze z rocznicą urodzin Jacka, po drugie z rozdaniem Oskarów. Nie rywalizujemy ze sobą w sympatii do Jacka, wprost przeciwnie jeśli chodzi o preferencje filmowe. Mnie nie bardzo podobała się “Dziewczyna z tatuażem”, przepadam z kolei za “Różą”. Lubię patos i historyczną zadumę oraz epicką rozwlekłość, nie przepadam za sunspensem, intryga i wartką akcją. Tak się chyba dobraliśmy – na zasadzie dopełnienia. Ale czym byłby ten blog, gdyby nie polecała go swoim znajomym?
Wszystkiego i najlepszego:) Do zobaczenia w Krakowie….
Poranek
Gdy słońce nad Krakowem leniwie się budzi Przeciągając promieniem po rannych zamgleniach, Ktoś jeszcze nie wypoczął, ktoś już się utrudził, Dzień się wolno wystroił w niedopowiedzenia.
Gdzieś na Grodzkiej, Floriańskiej, czy innej ulicy Jakaś nagła nostalgia zaprosi do wspomnień, Gdy muzyka zachłannie obejmie, zachwyci… W zaułku głos dziewczyny. I woła coś do mnie.
Dźwięk nucony na świecie, powraca uparcie, Jakby z RMF Classic, porannych odsłuchów Na Plantach tylko krzewy pojaśniały bardziej, Świeżość się zatrzymała w zupełnym bezruchu.
Czuję ciągłe wahania niewiadomych – zmiennych, Na słupie kilka nowych krzykliwych ogłoszeń, Hejnał zabrzmiał na wieży spokojny, codzienny, I słyszę głos wewnętrzny: „nastaw radio, proszę”.
O tej formacji dowiedziałem się więcej dopiero w latach 90. Kiedy to Krzysiek Dawidziuk pożyczył mi książkę o tym tytule, a moja szwagierka zabrała się za pisanie pracy magisterskiej z wątkiem “żołnierza wyklętego”. Później, głównie dzięki IPN-owi, ruszyła akcja uświadamiająca i edukacyjna, przywracająca należne miejsce w historii tym najbardziej bohaterskim wojownikom, żołnierzom niezłomnym, wywodzącym się głównie z Armii Krajowej. Nie uznali, zgodnie z prawdą, wejścia w sowiecką strefę dominacji za wyzwolenie. Nie mogli uznać za niepodległe państwa, w którym oficjalnie rezydowała i rządziła sowiecka administracja, nie tylko wojskowa. Nie uznali suwerenności państwa, na czele którego stanęli przywiezieni z Rosji sowieckiej, członkowie partii, która w kraju nie miała żadnego poważania i poparcia. Uznali za to, że wobec zagrożenia polskiej państwowości, obowiązuje ich nadal przysięga żołnierska, jak choćby ta, którą w 1950 roku znaleziono przy zabitym przez UB żołnierzu Narodowego Zjednoczenia Wojskowego:
„Walkę o Wielką Polskę uważam za największy swój obowiązek. Wstępując w szeregi NZW, mam szczerą i nieprzymuszoną wolę. Wpierw zginę, aniżeli zdradzę. Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu w Trójcy Świętej Jedynemu, że wiernie będę walczył o niepodległość Polski. Rozkazu Wodza Naczelnego oraz wszystkich innych przełożonych będę słuchał i posłusznie wykonywał. Tak mi dopomóż Bóg i Ty Królowo Korony Polskiej.” Armia Podziemna Narodowe Zjednoczenie Wojskowe Komenda Okręgu „Orzeł” D-ca „Rój”
Byli to najczęściej weterani wojny polsko – sowieckiej z 1920 roku, którzy zagrożenie bolszewizmem przeżyli na własnej skórze, potem najczęściej brali udział w kampanii wrześniowej, żeby poprzez ZWZ trafić do AK. Jaka musiała być determinacja w tych ludziach, żeby porwać się na beznadziejną walkę z potęgą komunistycznego państwa. Ile było w nich najlepszych i najczystszych intencji, aby zdecydować się na dalszą walką w całkowitej konspiracji, rezygnując z życia prywatnego. Życiorys każdego z nich to scenariusz na film, to fabuła książki, nie panegiryku, ale z pewnością panteonu polskiej chwały. Jak piękne życie Inki i równie tragiczny jej koniec, “Husara” i ukrywającego się do 1963 roku “Lalka”. Czy wreszcie losy najsłynniejszego z nich, majora Szyndzielarza “Łupaszki”.
Myślałem o tym wczoraj w trakcie niezwykłej uroczystości, zorganizowanej przez starostę średzkiego Sebastiana Burdzego, otwarcia wystawy – “Twarze średzkiej bezpieki”. Było to dla mnie niesamowite, bo to pierwsza powiatowa odsłona IPN-owskiego cyklu, do którego zresztą my też się przygotowujemy. Bo Sebastian wygłosił znakomite przemówienie, w którym rozprawił się z niektórymi pseudoargumentami, towarzyszącymi takim przedsięwzięciom edukacyjnym – a to że nie wypada, a to że nieelegancko, i jeszcze parę podobnych bzdur. Tymczasem, jak powiedział Sebastian – to jest nasza historia, prawdziwa i momentami haniebna. Ludzie bezpieki od 1945 roku stanowili w Polsce elitę władzy. Nie ze względu na swoje walory umysłowe, intelektualne, z reguły było odwrotnie, rekrutowali się z przeważnie z niedouczonych i prymitywnych aktywistów partyjnych. Nie pochodzili z wyboru, nie wyniosła ich do urzędów praca naukowa, państwowa, społeczna. Elitą ustanowiła ich armia sowiecka oraz PPR, która musiała szybko werbować ludzi do tworzonej administracji na ziemiach zdobytych. W latach późniejszych UB oraz SB (po 1956 roku) była kształtowana przez PZPR, której była tarczą i mieczem, czyli zbrojnym ramieniem partii.
Dobrze, że wreszcie nadchodzi czas przywrócenia normalnych standardów w ocenie postaw, historii. Kiedy jasno i otwarcie mówimy o bohaterstwie żołnierzy wyklętych i zdradzie sowieckich nominatów, cywilnych , wojskowych i policyjnych. Pokłon za to należy się przede wszystkim IPN-owi, śp. Andrzejowi Przewoźnikowi (wystąpię natychmiast z PO, gdyby kiedyś przyłożyła rękę do likwidacji tej instytucji), a także śp. prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. To jego kadencja pozwoliła na rehabilitację ofiar, na gloryfikacją bohaterskich postaw. Z tej działalności będę Cię pamiętał Panie Prezydencie.
Jak dobrze poczuć, że żyjemy w państwie prawa, pomyślałem w chwili ogłaszania wyroku, a właściwie orzeczenia, Sądu Okręgowego we Wrocławiu, który przywracał orzeczeniem prawomocnym i ostatecznym, Krzysztofa Salatę do pracy. Pisałem o tym wielokrotnie i przewidywałem wynik procesu, bo mimo wielu zwątpień i rozterek, wierzyłem mocno, że to ciągle jest państwo prawa. Moje zwątpienia całkowicie usprawiedliwił sąd okręgowy, który zmasakrował orzeczenie sądu I instancji – uchylił w całości wszystkie sentencje, dając mu jeszcze do odrobienia “zadanie domowe” w postaci ustalenia wysokości odszkodowania, które się Krzyśkowi należy. Bo to, że po półtorarocznej tułaczce, ono się należy to pewne. Nie jest tylko do końca pewne od kogo, bo choć sąd zasądzi z pewnością od szkoły, to wg mnie zachodzą tu wszelkie przesłanki do roszczenia wobec konkretnych osób. I to nie tylko od ślepych wykonawców, ale też (przede wszystkim) od trzebnickiego inspiratora i sprawcy tych wszystkich nieprawości.
Ciekawą rolę w tym skandalu odegrały też media. Wiele dobrego spotkało zwolnionych i upokorzonych nauczycieli ze strony “Głosu Milicza”, który pokazywał prawdziwy dramat ludzi, pełen wymiar niemocy. Aktywny w tej materii, tyle że a rebours, był też milicki kłamnik. Sprzedajny do tego stopnia, że większość artykułów na temat szkoły, pisanych było na zamówienie, pod określoną tezę, konsultowanych i uzgadnianych przed drukiem(!) z zamawiającymi. Przodował w tej mokrej robocie niejaki “cienki leszcz”, który na zamówienie, za określoną kasę wykona każdy wyrok, to znaczy napisze każdy tekst. To ponoć nowy rodzaj niezależnego milickiego dziennikarstwa….
Stopniowo, po latach, odkręcaja się największe przekręty i nieprawidłowości. Ale żeby się ich dopuścić wystarczał tydzień, miesiąc, nie więcej. Nie ma w tym sprawiedliwości i nie załatwia tego także wyrok, choćby tak pozytywny jak ten z 15 lutego br. w sprawie Krzysztofa.
Podróże kształcą. Moja nie była zbyt długa, ale już Robertów – Lewandowskiego i Adacha – dłuższa i znacznie trudniejsza ze względu na warunki pogodowe i pierwszy solidny śnieg tej zimy. Wczoraj, 15 lutego o 14.00, zameldowaliśmy się w sali nr 4 Urzędu Miejskiego w Miliczu, na posiedzeniu komisji budżetowej Rady Miejskiej, na które zaprosił nas przewodniczący Andrzej Nestoruk. Na sali, na przekór aurze, zimno już nie było. Niestety, do emocjonalnej dyskusji dał się sprowokować Robert Adach, który jako człowiek niezwykle prawy i szczery, nie wytrzymał, jak mi później powiedział przez telefon, takiej dawki demagogii i nieprawdy. Drugi z Robertów, burmistrz Żmigrodu, już zdążył przywyknąć do tej kultury dyskusji, regularnie szkolony na posiedzeniu wspólników PGK, więc jego wystąpienie było już zdecydowanie mniej ekspresyjne. Po co my tam poszliśmy? Jak trafnie ujął to radny Ryszard Lech, trzech przedstawicieli sąsiednich samorządów i nowo tworzonego, dużego stowarzyszenia, przyszło do radnych gminy Milicz z propozycją współpracy, z zaproszeniem znanym z innych czasów – chodźcie z nami.
Jeżeli obecność tych panów ma nas kosztować 24 tysiące, to ja im za to dziękuję – odparł w swoim stylu, pełnym kurtuazji, Paweł Wybierała.
Te 24 tysiące to aluzja do wysokości składki, jaką w ciągu roku należy zapłacić w nowym stowarzyszeniu. Oszczędność burmistrza byłaby może godna pochwały, gdyby nie fakt wydawania lekką ręką setek tysięcy złotych na agitacyjną gazetkę, która jak to znów trafnie ujął gość z Trzebnicy, za pieniądze podatnika szkaluje radnych i coraz liczniejszych przeciwników Dariusza Stasiaka i Pawła Wybierały.
Jaka to jest promocja gminy, panie burmistrzu, kiedy za 10 zł od jednego egzemplarza, dostajemy nie informację, ale agitację? Pytał bardziej retorycznie Robert Adach.
Tych pytań było zdecydowanie więcej, ale dyskusja była od poczatku spozycjonowana oświadczeniem burmistrza, który na “dzień dobry” stwierdził – jestem przeciw. Skoro tak, to przeciw musi być radny Jaskulski i Hołówko. Przy okazji dowiedzieliśmy się kilku ciekawostek, a radny Jaskulski błysnął nawet paroma bon motami. – Po co wstępować do stowarzyszenia, skoro można podpisywać porozumienia między samorządami na rzecz konkretnego zadania? Pytał radny Jaskulski, jako przykład podając budowę ścieżki rowerowej czy schetynówki przez powiat milicki.
Ja dorzucę więcej przykładów tych porozumień, budowy dwóch schetynówek (Postolin – Pracze, Gądkowice – Potasznia), poszerzenia drogi Słączno – Poradów, budowy zalewów przy ul. Wojska Polskiego, wspólnego projektu promocyjnego, lodowiska, informatyzacji urzędów gminy i powiatu. Tylko jedna uwaga jest tu niezwykle istotna – wszystkie te umowy powiat milicki podpisał z burmistrzem Ryszardem Mielochem i p.o. burmistrza Dariuszem Duszyńskim. Burmistrzowi Wybierale zaproponowaliśmy (6 samorządów) podpisanie porozumienia w sprawie rozbudowy istniejącej ścieżki rowerowej. Paweł Wybierała tę propozycję ……odrzucił. Coś jeszcze wielceszanowny radny Adamie? Aha, jest coś jeszcze- zerwał porozumienie w sprawie budowy 3 zalewów we wschodniej części miasta w ten sposób, że zrezygnował z nieodpłatnego przejęcia od Agencji Nieruchomości Rolnych 40 ha gruntów. Coś mi się wydaje wielceszanowny Adamie, że tym argumentem strzeliłeś sobie w kolano. Ja Ci w tym nie pomogę, w końcu to Ty jesteś lekarzem. I to dobrym, taką masz opinię. Tylko dlaczego pleciesz androny? Tak jak to, że w Stowarzyszeniu Gmin i Powiatów Doliny Baryczy zostały 3 samorządy, bo reszta wystąpiła. To sprawdźmy, licząc razem – dobrze?
Gmina Milicz – to jeden,
gmina Cieszków to dwa,
gmina Niechlów to trzy,
gmina Twardogóra to cztery,
powiat milicki to pięć,
gmina Żmigród to sześć,
gmina Jemielno to siedem,
gmina Krośnice to ….. a nie, zapomniałem, że ta gmina idzie swoją drogą;)
Czyli siedem wielceszanowny Adamie, siedem. To ponoć szczęśliwa liczba;)
Tak więc dwaj panowie, potrafili sprawić wrażenie, że ludzie w gminie Milicz są przekonani, że:
nic nas nie łączy ani ze Żmigrodem (kolejka, ścieżka, lasy LKP, Natura 2000, historia, stawy!),
samemu jest zawsze lepiej niż w grupie, wbrew bałamutnemu porzekadłu “duży może więcej”, w końcu tę myśl twórczo rozwinął wielceszanowny radny Jaskulski, wygłaszając apoteozę budowania mniejszości w radzie miejskiej,
Żmigród, ze swym żądnym krwi burmistrzem, dybie tylko na naszą niewinność, nasz dobrobyt i powszechną szczęśliwość, żeby nas złupić, w przeciwieństwie do zaprzyjaźnionej gminy, która, jak wszyscy wiedzą, Milicz wspiera chociażby poprzez niezapłacenie za dowożenie swoich uczniów.
Na szczęście radni okazali się odporni na tę sofistykę i przegłosowali (pozytywnie opiniując) własny projekt uchwały o przystąpieniu do nowego stowarzyszenia i wystąpienia z dotychczasowego. Innymi słowy radni, wbrew burmistrzowi, opowiedzieli się za współpracą a nie izolacją, za porozumieniem a nie konfliktem. Choć burmistrz ich przekonywał, że …. (uwaga) współpracuje z gminą Żmigród! Na szczęście Roberta Lewandowskiego nie było już na sali, bo chyba trzeba by go było cucić z wrażenia….
Na koniec uwaga motoryzacyjna. Paweł Wybierała w kwiecistym wywodzie stwierdził, że na coś trzeba się zdecydować – albo ciężarówka, albo wyścigówka, bo nie ma wyścigowych ciężarówek…
Czasy dużego powiatu milicko – żmirodzkiego bezpowrotnie minęły. Także dlatego, że nieroztropna polityka powojenna wielokrotnie zraziła, i słusznie, żmigrodzian do administracji milickiej. Te animozje, powstałe w czasach I sekretarzy (sic!), nie zostały zneutralizowane do dzisiaj. Wiem, co mówię, bo większość mojej rodziny pochodzi i mieszka właśnie w Żmigrodzie. Mieliśmy tego świadomość w latach 90., kiedy zakładaliśmy Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Doliny Baryczy, także po to, aby odbudować zerwane więzi, odbudować zaufanie, tak nadszarpnięte przez lata PRL-u. Pamiętam rozmowy i spotkania z pierwszym burmistrzem Szczekotem, radnymi pierwszej kadencji, delikatne, spokojne, aby nie wyszła broń Boże milicka wyższość. Potem było tworzenie rejonów i powiatów oraz zdecydowane opowiedzenie się Żmigrodu po stronie Trzebnicy. Następnym ważnym krokiem do przywrócenia dobrych stosunków z sąsiadem było utworzenie Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Doliny Baryczy z udziałem Milicza, Żmigrodu i m.in. Krośnic. Wspólny projekt kanalizacyjny, z którego błyskawicznie wystąpiły Krośnice, zbliżył nasze miasta i gminy i przez lata pozwalał na normalne, poprawne ułożenie wzajemnych relacji. Muszę oddać w tej kwestii sprawiedliwość śp. Ryszardowi Mielochowi, który dla tej współpracy zrobił wiele dobrego. Nieskromnie muszę też wspomnieć o sobie, bo przynajmniej od 2007 roku tak ze Żmigrodem jak i całym powiatem trzebnickim, relacje nigdy dotąd nie układały się tak dobrze. W praktyce przekładało się to choćby na wspólne projekty – informatyzacji urzędów, doskonalenia pracowników, czy obecnie rozbudowa ścieżki rowerowej oraz termomodernizacja. Te służbowo – osobiste kontakty sprawiły, że nasze dwa powiaty mówią w większości, a właściwie we wszystkich sprawach, jednym głosem. Przez 5 lat we wszystkich możliwych sprawach znajdujemy porozumienie, mówiąc wprost – dogadujemy się. To, co mnie denerwuje, ale też smuci, to konsekwentne psucie tych relacji, głównie z powodu konfliktu w PGK, ale także poprzez inne, konfliktowe posunięcia. Już dają się słyszeć znane głosy wśród radnych ze Żmigrodu, że “z Miliczem nie spotka nas nigdy nic dobrego” albo, że “Milicz zawsze nas wykorzystywał”. To budzenie starych upiorów jest niepotrzebnym nieracjonalnym konfliktowaniem z najbliższym sąsiadem i nigdy nie przynosi dobrych skutków. Trudno zresztą oczekiwać, żeby konflikt przynosił dobre efekty… Czemu to u nas nie jest takie oczywiste?
Dla mnie jest. Dla Roberta Adacha, Arka Poprawy, Igora Bandrowicza, Roberta Lewandowskiego, Kuby Bronowickiego, Janka Dżugaja także. Dlatego potrafimy współpracować, współdziałać i wzajemnie się wspierać. Dlatego wspólnie budujemy duże stowarzyszenie, w którym nie będziemy się oszukiwać, wykorzystywać, licytować się udziałami. Będziemy współdziałać, bo sobie ufamy. Z tego powodu, kierownictwo powiatu trzebnickiego odwiedziło nas wczoraj, żeby podyskutować o szpitalu, Dobrosława Herman, Robert Adach i Arek Poprawa. Tym bardziej, że Trzebnica przygotowuje się do przekształcenia ZOZ-u w spółkę prawa handlowego. Przyjechali tu, żeby zebrać doświadczenia, podzielić się wątpliwościami, słuchali z zaciekawieniem głosu radnej Grażyny Nowak. Sam jestem ciekaw, jak im się to uda, bo postanowili dług po zlikwidowanym ZOZie pozostawić nowej spółce. To inna droga niż nasza, i co oczywiste, ma swoje plusy i minusy. Życzę im jak najlepiej i z ciekawością będę obserwował rozwój wypadków, w coraz nam bliższej, Trzebnicy.