Victoria!!!

Yes! Yes! Yes!

Wygraliśmy. Jakże ciężka była to kampania.

Dziękujemy. Za zaufanie. Za głosy. Za poparcie.

Nie zawiedziemy.

Platforma Obywatelska RP.

Ostatni

Ostatni tydzień pięknej pogody, ostatni tydzień kampanii wyborczej, mogłoby symbolicznie oznaczać niepogodę i burzę powyborczą. Ciągłe zachmurzenie i wieczny chłód. Wierzę głęboko, że tak nie będzie. Ze nie musimy skazywać się na smutę w masochistycznym odruchu co kilka lat. Na Dolnym Sląsku niewiele powinno się zmienić, wg sondażu Bogdan Zdrojewski zdobędzie 210 tys. głosów. To oznacza powtórzenie wyniku sprzed 4 lat, drugi jest Staszek Huskowski, trzeci Sławek Piechota. Muszę powiedzieć, że skład pierwszej trójki niezwykle mi odpowiada – merytorycznie, mentalnie, etycznie, a także. Co do Bogdana Zdrojewskiego, to pozycja monumentalna, stała i niezachwiana. Autorytet, prawdziwy mąż stanu, przy okazji modelowy przykład wypełniania funkcji publicznej. Staszek Huskowski, chodząca uczciwość, skromność, człowiek zasad a przy okazji kawał najnowszej i najzacniejszej historii Polski, takiej co to tylko – “chapeau bas”, najpełniej realizujący, jak nikt w polityce, arystotelesowską zasadę złotego środka. A Sławek Piechota do uczciwości i zacności dodaje niezwykłą, jak o nim mówią ludzie niekoniecznie związani z PO, pracowitość. Sam tego doświadczyłem wielokrotnie, gdy zawsze był do dyspozycji, świątek, piątek i niedziela. No i Marek Marszałek Lapiński. Też bardzo wysoko w sondażu. Najlepszy marszałek dla dolnośląskiej prowincji. Rozumiejący i czujący zasadę zrównoważonego rozwoju, i Dolnego Sląska jednej prędkości. W Miliczu i okolicach, zawsze na zaproszenie. Sam, z żoną Edytą albo razem z dziećmi. Człowiek do wszystkiego. Dzięki niemu mamy ścieżkę rowerową, dzięki niemu Krośnice mają za darmo tory kolejki.

No i jest nasz Cezary Sierpiński, który może się okazać czarnym koniem tych wyborów. Dlaczego? Bo mu się chce. Jeździć, spotykać z ludźmi, prowadzić trudne dysputy. Dzięki temu dostał 3 tys. głosów do sejmiku w 2010 roku. Ale wtedy walczył o te głosy z I. Miecznikowskim i D. Stasiakiem. Teraz jest z pewnością najbardziej wyrazistym kandydatem lokalnym. Tutaj wszyscy go znają, większość ceni, o czym świadczy zdroworozsądkowy apel Piotra Kozłowskiego do radnych o poparcie dla jednego kandydata, aby zmaksymalizować szanse wyborcze człowieka z Ziemi Milickiej. Panie Piotrze, pozytywnie mnie Pan zaskoczył – wyrazy szacunku. Szanse Cezarego zwiększa także charakterystyka naszej listy, z której 75% “kosi” Bogdan Zdrojewski, a reszta dzieli się pozostała kwotą. W tej sytuacji, na tej liście, 4-4,5 tys. głosów może zdecydować o mandacie. To sytuacja bez precedensu, nie ma jej żaden inny komitet wyborczy na Dolnym Sląsku.

Sprawa wyniku wyborczego jest ciągle otwarta, ale już można się pokusić o pierwsze spostrzeżenia. Po pierwsze jest dla mnie niepojęte, że 4 lata po fatalnej koalicji PiS – Samoobrona – LPR, posłuch znajduje ciągle polityka insynuacji, kłamstw i oszczerstw. “Ja coś wiem, ale nie mogę powiedzieć”, “wszyscy wiedzą, kim on jest”, czego pełno jest znowu w “książce – plotce” Jarka Samo Dobro Kaczyńskiego. Powraca, choć niechcący, wbrew sztabowi wyborczemu, etykietowanie, obrażanie, wyciąganie jakichś spraw z przeszłości. Prawdziwą twarz Kaczyńskiego pokazał wreszcie natomiast wczoraj u Lisa w TVP 2. Wrócił stary, dobry Jaro! I znów była jazda. Dzielenie Polaków, my – wy, wykluczanie i stygmatyzowanie – pewne środowiska, biała flaga, stanie na baczność, brakowało tylko ZOMO. Dzisiaj znów był sobą – strofował, karcił i pouczał dziennikarzy. A co! Już niedługo dożyjemy takich czasów, że szef PiS sam sobie będzie zadawał pytania i sam odpowiadał. Ostatecznie dopuści Pospieszalskiego albo Sakiewicza, pod warunkiem, że się zaopatrzą w klęczniki. Niebywałe – środek Europy, XXI wiek, a tu tyle zaścianka, ksenofobii i zwykłego chamstwa – nieźle to ilustruje ostatni spot PO, pokazujący koczowników z Krakowskiego Przedmieścia, stadionowe męty i nawiedzonych fanatyków zgrupowanych wokół jednej radiostacji. Na tych przynajmniej zawsze można liczyć – zdzielą parasolką, strzelą w pysk kogo trzeba albo wywalą chociaż języki do kamery. Widać wyraźnie motyw przewodni nie daj Boże przyszłego pisowskiego rządu – wymierzyć karę za męczeńską śmierć w Smoleńsku, za ruska trumnę i zdradę o świcie. Te brednie ciągle mają jeszcze swoich wyznawców.

Drugim zaskoczeniem a nawet szokiem tej kampanii jest Palikot. Skandalista, zadymiarz i pyskacz otrzymuje nadzwyczajną premię za łamanie stereotypów, burzenie obowiązującego porządku i nadzwyczaj sumienną i konsekwentną autokreację. Dostaje 3-4 wynik, a co symptomatyczne wygrywa w większości szkół w akcji “Młodzi głosują”! W wypowiedziach młodzieży powtarza się motywacja odrzucenia obecnego establishmentu, a także uznania skandalizujących akcji, prowokacji, odwagi w piętnowaniu, często wydumanej przecież, nietolerancji. Palikot jest kupowany przez młodzież z jego nachalnym antyklerykalizmem, szczególnie w momencie, kiedy księża tak gremialnie i jednoznacznie włączyli się w walkę polityczną. Już nie obowiązują nawet pozory, z ambony płyną jednoznaczne wskazówki wyborcze, instrukcje polityczne – nie przewracać kartek, wybierać jedynkę, głosować na PiS, bo tylko oni kierują się nauką kościoła. A młodzież nienawidzi hipokryzji i jest na nią szczególnie wyczulona. I nie dowierza, że misję odnowy moralnej kraju, w duchu katolickim, przeprowadzą dwie żony Gosiewskiego kandydujące do sejmu, realizując w ten sposób modelowo pisowski program polityki prorodzinnej, czy rozwodnicy Dorn i Kamiński albo Jolanta Szczypińska sfotografowana swojego czasu w czułym uścisku z …. osobą o szczególnym statusie, dumnie trzymającą różę w zębach. Albo Wojciech Jasiński dawny działacz PZPR, Andrzej Kryże sędzia stanu wojennego czy Karol Karski ZSP – Ordynacka. Nie wierzą, że duchową misję odnowy, zgodną z Ewangelią, wypełni Marta Kaczyńska w drugim związku małżeńskim, tym razem z działaczem SLD, pretendującym do czołowej roli w PiS.

Zresztą prawdziwy obraz PiS najlepiej widać tutaj, na tzw. dole. Kto tam nadaje ton, kto jest w pierwszej linii. Stronnicy i zwolennicy śp. burmistrza Mielocha, którzy oddawali mu swe poparcie, płoty czy samochody w kampaniach wyborczych. A potem bez zastanowienia stworzyli z nim koalicję, za stanowisko wiceburmistrza i kilka pomniejszych, wiernie realizując program SLD. Bo jednego nie można byłemu burmistrzowi zarzucić, że nie był wierny programowi SLD, mocno przecież zakorzenionemu w PZPR.

Trzecie spostrzeżenie dotyczy SLD. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że można tak beznadziejnie prowadzić kampanię wyborczą i roztrwonić niemałe przecież poparcie. Nie mogę zrozumieć, jak można nie wykorzystać A. Kwaśniewskiego, L. Millera, J. Oleksego, J. Piechoty, W. Kaczmarka, J. Hausnera, ludzi, z którymi mogę się nie zgadzać, ale muszę przyznać, że są merytoryczni, doświadczeni. Jak z takim potencjałem można skończyć w kabarecie? Bo rola Napieralskiego sprowadza się dziś do kabaretowej obecności w różnych miejscach – sklepie, łódce, rzeźni, kopalni i parku, gdzie zresztą jest lekko molestowany. Jeśli poparcie dla partii kształtowane jest przez pryzmat lokalnych elit, to faktycznie SLD nie ma lekko. Ostatnio radna z tej listy oświadczyła, że nie jest prawdą jakoby była przeciwna budowie zalewu w Miliczu. Ze to manipulacja i kłamstwo. Wcześniej zagłosowała przeciw zmianom w Wieloletnim Planie Inwestycyjnym, w którym zapisuje się środki na ten cel. W ten oto sposób dożyliśmy czasów, kiedy akceptację wyraża się poprzez głos na “nie”. Można powiedzieć, że to odkrycie w demokracji samorządowej na niebywałą skalę – aprobata negacyjna. Im bardziej jestem na “nie”, tym bardziej akceptuję i popieram. To dość trudne, przyznaję i skomplikowane. Muszę uważać, żeby się nie pogubić.

Czego na 4 dni przed wyborami życzę wszystkim, którym zależy na ojczyźnie, tej dużej i tej małej. Uważajcie, żeby si nie pogubić, szczególnie w drodze do lokalu wyborczego…..

żółty jesienny list

Ech, jaki piękny wrzesień…, jaka przepiękna polska jesień. Cudo, zjawisko, które w pełni można podziwiać mieszkając na wsi. To jeden z wielu przymiotów wiejskiego żywota, kiedy w sobotę rano wita cię zaglądająca przez okno żółte rudbekia, kiwające się melancholijnie pelargonie, czy frywolnie podrygujące astry. Słoneczność dnia wzmacnia czerwonofioletowa szata dzikiego wina i figlarnie mrugająca, przebarwionymi listkami, dostojna brzoza. Odrębnym rozdziałem jest oczywiście las, najpiękniejszy jesienią, właśnie wrześniowo – październikową, porankiem orzeźwiający i chłodny, popołudniem gorący, tchnieniem odchodzącego lata. Dobrze, że dzięki ścieżce rowerowej coraz więcej ludzi, głównie mieszkańców Milicza, może doświadczyć tych niepowtarzalnych wrażeń. Dla mnie to ciągle naturalny zachwyt pomieszany z metafizyką. Cieszę się, że dzisiaj mój kalendarz przeznaczył mnie do plenerowych czynności – przyjemności takich jak odłowy w Ostoi u Olka Kowalskiego oraz Swięto Ziemniaka w Piękocinie u Zdzicha Kanasa. Obydwaj zajęci po uszy swoimi rolami życiowymi, obydwaj nie ograniczają się do swojej pracy, miłośnicy swoich stron, patetycznie można powiedzieć – lokalni patrioci, animatorzy kultury, pielęgnujący folklor, zwyczaje i archaiczne już obrzędy. Ciągle chce im się chcieć. Podziwiam takich ludzi i żałuję, że taki nie potrafię już być. Przez 10 lat oddawałem swoje życie pozawodowe siatkówce, mojej wielkiej miłości sportowej, której owocem jest dość liczna dzieciarnia – klasy sportowe, turnieje ogólnopolskie – o puchar burmistrza i Dni Milicza, a przede wszystkim grający od lat w III lidze KS Milicz. Klub, który przechodził różne koleje, dole i niedole. W którym byłem prezesem, kierownikiem drużyny, kierowcą, a czasem terapeutą i sprzątaczką. Aha, zapomniałbym o robieniu kanapek i szykowaniu jedzenia dla drużyny….. Piękne, choć trudne, wymagające i romantyczne czasy. Jakże się cieszę, że klub nadal gra, że udało nam się w tej sprawie porozumieć. Przyznaję – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu. Ale to przecież normalne, że wspiera się instytucjonalnie zespół, drużynę, klub, który ma największe osiągnięcia, który prezentuje najwyższy poziom sportowy. Tak powinno być od 10 lat, choć niestety, nie było. Dzisiaj o 17 z radością obejrzę mecz z Chrobrym, w którym mamy podziękować byłemu wiceprezesowi Staszkowi Dziekanowi, w którym po raz kolejny usiądę z mikrofonem, żeby coś tam powiedzieć, skomentować. Kilka osób mówiło mi, że to nie wypada, że to niestosowne dla urzędu. Nic mnie to nie obchodzi. Dla tego klubu, dla tych chłopaków (wszystkich znam od dziecka) mogę zawsze być kierowcą, sprzątaczką, znów mogę robić kanapki czy biec do sklepu po wodę.

Suwalszczyzna tkwi w jesiennej ciszy spadły liście co drzewa zdobiły, moich kroków tam już nikt nie słyszy, przebrzmiały – a może się śniły?

małe rzeczy

Pierwsza prawdziwie wolna sobota od miesięcy pozwala mi dostrzec i docenić piękno małych rzeczy. Nie tylko rytualnych, cosobotnich zakupów na targu, wizyt u Taty, na cmentarzu, ale także zwykłej gospodarczej krzątaniny. Posprzątania (na razie częściowego) tzw. kanciapki, czyli miejsca na wszystko. Dosłownie wszystko, bo za moim Tatą uważam (i słusznie!), że wszystko się w życiu może przydać… Kto wie, kiedy i komu będzie potrzebny stary leżak. Ale – jak będzie, to co wtedy? A tak, spokojnie jest. Wisi sobie w torbie ileś lat. Niech wisi… Albo dżojstik. Butelka po wykwintnej whisky w kształcie piłkarskiego buta albo łatki do dętek. To że dzisiaj nikt dętek nie klei, nie znaczy, że tak będzie zawsze. I tak dalej, i tak dalej. No więc, trochę zostało ruszone. Jeszcze dwie, trzy wolne soboty i będzie porządek.

(Prze)piękna pogoda sprawia, że prace gospodarcze stają się przyjemnością, cięcia krzaków, grabienie, zamiatanie, noszenie drewna, mają inny wymiar, kiedy w tle “leci” muzyka lat 60-70. Kiedy człowiek nie irytuje się głupawymi uwagami nawiedzonych i pretensjonalnych rzeczników (tu prym wiedzie Adam Popatrz jaki Jestem Piękny Hofman) czy nad wyraz pobudzonych politycznie duchownych, którzy tym razem postanowili zadać kłam dobrej, cywilizowanej zasadzie rozdziału Kościoła od państwa. Na wyprzódki więc ogłaszają swoje deklaracje polityczne, zapominając przy tym o zamknięciu drzwi do świątyni, aby w sprawy tronu nie mieszać ołtarza, aby nie zbliżać sacrum do profanum.

Tak więc w sobotę nie muszę tego słuchać, mogę za to posłuchać sąsiada, który w sklepie dzieli się ze mną rozterkami życiowymi, egzystencjalnymi. Mogę też naprawić ławkę na cmentarzu i tak zleci czas do 20. Dlaczego ta 20.00 jest ważna? Bo wtedy zamieszczono wyniki egzaminu na aplikacje prawnicze. Jednym z tysięcy piszących był mój Przemek. Tak więc naprawdę praca całego dnia była znojną próbą zabicia czasu do tej magicznej godziny, a nie natchnieniem czy faktyczną potrzebą.

Zdał! Rozpoczyna aplikację adwokacką. szlachetnej, trudnej profesji, w której zasadą jest obrona człowieka, a nie jego pognębienie. Tylko czy w tym świecie takie powołanie ma przyszłość?

W jego studenckiej epopei najmniej problemów miał ze studiami, które zresztą w całości zawdzięcza sobie, nikomu więcej. Nie ma w nich, niestety, żadnego udziału szkoła średnia, którą kończył. Kiedy już było wiadomo, że w klasie Przemka nikt nie wybiera się na kierunki politechniczne, medyczne, zwróciliśmy się z prośbą do dyrektora szkoły, aby chemię zakończyć już w drugiej klasie, zwiększając w tym roku wymiar godzin, a w trzeciej dając możliwość skupienia się na przedmiotach maturalnych. Prośba banalna, niepociagająca za sobą żadnych kosztów, znacznie idąca na rękę maturzystom, którzy po raz pierwszy przyjmowani byli na studia tylko i wyłącznie w oparciu o wynik matury, bez egzaminów wstępnych. Odpowiedź, ku naszemu zdumieniu, brzmiała – nie da się. Za rok, dla równowagi, dało się zakończyć szybciej chemię, tylko że dotknęło to klasy mojej Kasi, która deklarowała chęć studiowania medycyny! Wtedy prosiliśmy panią dyrektor o przydzielenie choćby fakultetu z chemii maturzystom, którzy wybrali ten przedmiot na egzaminie dojrzałości. Odpowiedź – nie da się. Bo nie było pieniędzy, możliwości, godzin, czy czegoś tam. Z doświadczenia zarządzającego szkołą w roli dyrektora i organu prowadzącego, wiem jedno – nie brakło niczego poza dobrą wolą. I chęcią pomocy, co wówczas, ale i teraz, jest dla mnie ciągle niepojęte.

od cyrku do teatru

Perspektywa ławy oskarżonych wyrabia w człowieku właściwą perspektywę, dystans oraz pokorę. To nie jest łatwe doświadczenie. Wiem coś o tym. Wiem dzięki niezwykle ścisłej współpracy, żeby nie powiedzieć “sprawstwu pomocniczemu” dwóch kumpli, bynajmniej nie z boiska…. Dzisiaj jeden z nich zasiada na ławie oskarżonych a w mediach funkcjonuje jako Aleksander M., drugi jest jego obrońcą, świadkiem obrony, albo i jednym i drugim. Co ciekawe, były radny opozycji, znany powszechnie z wielkiej pasji donosicielstwa, próbuje dziś wmówić sądowi, a także opinii publicznej, że nie interesował się sprawami powiatu, nie czytał gazet, nie śledził protokołów zarządu i wręcz wzdragał się przed wejściem na internetową stronę powiatu. Zył sobie spokojnie w tej swojej pustelni, od czasu do czasu wypisując jedynie jakiś donos – do wojewody, prokuratora, RIO, NIK-u, radia zet, “Gazety Wyborczej”, CBA i gdzie tam jeszcze przyszło mu do głowy. W jednym z tych donosów skłamał, świadomie i z premedytacją, powtarzając te kłamstwa także przed prokuratorem. I z tego powodu ma dzisiaj kłopoty, które w pewnym stopniu tłumaczą jego dziwne zachowanie lub pozbawione powagi wykręty i wymówki. Co zaś kieruje Piotrem Zajiczkiem, że robi w sądzie komedię? Zaiste – nie mam pojęcia.

Dowód na pokrętność odpowiedzi starosty:

Przykład nr 1- pytanie Zajiczka – “jaki był planowany termin zakończenia budowy szpitala?”; odpowiedź – “zgodny z umową”. Jaka tu jest pokrętność? Co tu jest niezrozumiałe i niejasne? I kiedy to się Zajiczkowi zaciemniło?

Przykład nr 2 – pytanie Zajiczka o usterki stwierdzone przy odbiorze budynku szpitalnego; odpowiedź – “wszystkie znajdują się w protokole odbioru”. [??????]

Dla rozbawienia gawiedzi proponuję, żeby Zajiczek przypomniał całą serię swoich pytań gastronomicznych, a dotyczących oprawienia, smażenia i podawania karpia. A razem z kolegą Aleksandrem M. niech przypomni wszystkim odpalonego kapiszona w gabinecie weterynarii, na podstawie wyciągniętych z kosza brudnopisów i materiałów roboczych w pracach budżetowych. Niezły ubaw, co? Tylko dla kogo? I po co?

Kiedyś Piotr Zajiczek powiedział mi, żebym nie przejmował się za bardzo ich postawą na sesjach, bo to jest rodzaj przedstawienia, teatru. Niestety, sam chyba nie zauważył, kiedy teatr zamienił w cyrk, w którym aktorzy zostali zastąpieni przez ….błaznów.

Przy okazji – serdecznie pozdrawiam Małgosię z Sułowa, która niestrudzenie tu zagląda. Następnym razem specjalna muzyczna dedykacja dla Ciebie 🙂

http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=GlxwI8c6uhs