Pooddychałem wczoraj prawdziwą siatkówką. Taka normalną, prowincjonalną, nienapuszoną. Żeby tego doznać musiałem przejechać 90 km do Oławy. Do dobrze znanej hali, w której w 1996 roku, wraz z moimi chłopakami – Groszkiem (Przemkiem Grochowickim0, Gibą (Arturem Rybickim), Gebą (Arturem Janusem), Krychą (Krystianem Szymczakiem), Ryżym (Krzyśkiem Kudłą), Mario (Markiem Haftarczykiem) i Siwym (Arturem Nakoniecznym), po raz pierwszy dołączyliśmy do elity dolnośląskiej siatkówki, pokonując utytułowaną i pewną siebie Olavię 2:1 i uzyskując tytuł mistrza województwa wrocławskiego. Ależ to była radość! Jaki to był amok! Potem przez lata ci chłopcy stanowili podpory różnych drużyn. W sobotę w tej hali spotkałem znowu moich chłopaków – Siwego i Jajo w barwach Olavii, a także Karpia (Lukasza Karpiewskiego) i Michała Tomiałowicza w barwach Victorii Wałbrzych. Byłem w Oławie na zaproszenie Staszka Pławskiego. To jest dopiero człowiek instytucja! Prezes, trener, sędzia, kierownik drużyny, konferansjer, menadżer, itp, itd. Niesamowity gość…. Serdecznie się przywitaliśmy, ale dłuższa rozmowa musi poczekać na inną okazję. W sobotę okazji nie było, bo prywatnie obchodziłem w tym dniu 28 rocznicę ślubu. A jak! A co… W nagrodę, zwaną prezentem, dostaliśmy od dzieci i zięcia bilety na pożegnalny koncert Vaya con dios we Wrocławiu!!! Więc, mojej kochanej żonie, kobiecie mojego życia, dedykuję dziś majestatyczny, liryczny i trochę ekstatyczny utwór “What’s a woman”.
Przypomnę, że byłem przeciwny w 2011 roku udziałowi KS “Milicz” w turnieju barażowym o II ligę. Motywowałem to wysokimi kosztami i niewielkimi zyskami sportowymi, możliwymi do osiągnięcia. Od lat, prowadzony przeze mnie klub, wyznawał zasadę – mniej, ale dalej, mniejszą łyżką, ale częściej, itd. W 2011 roku moja opcja przegrała ze snem o potędze z rozmachem i zasadą przeciwną – zastaw się, a postaw się. Dlatego wniosek Henryka Lecha, choć wg mnie szkodliwy, został zrealizowany. Nie wygraliśmy tego barażu, a zgodnie z przewidywaniami, ponieśliśmy koszty, które pozwoliłyby na roczne utrzymanie juniorów w lidze dolnośląskiej. – No, cóż…. Może tak się rodzą Ikary, pomyślałem gorzko, żałując wydanych pieniędzy? Rok później, robiąc niezłą zadymę z rezygnacją ze stanowiska włącznie, prezes KS “MIlicz” już znacznie łatwiej przeforsował koncepcję gry o “wyższe cele”, do których kompletnie nie byliśmy przygotowani. Dodatkowo, w tej grze o II ligę, nawet dobrze zorientowani kibice, nie potrafili znaleźć znajomych twarzy. O zgrozo, okazało się, że w składzie drużyny nazywającej się “Milicz” czasami tylko grał jeden miliczanin! Za rok, nawet on straci miejsce w zespole…. Stopniowo wychowankowie tutejszego klubu oraz miejscowych szkół wypychani byli z KS “Milicz” i szukali sobie miejsca w okolicznych miastach, gdzie grano w siatkówkę. Podobnie działo się z drużynami młodzieżowymi, które stanowiły niewiele znaczący dodatek do okrętu flagowego. Nie przeszkodziło to różnym “działaczom” snuć dalszych mocarstwowych planów, pozbawionych finansowych i organizacyjnych realiów. Klub w sensie organizacyjnym był typową wydmuszką, kolosem na glinianych nogach, o czym wszyscy przekonali się już wkrótce. Trzy tygodnie przed rozpoczęciem rozgrywek w I lidze nie było wiadomo, kto będzie klub sponsorował, ilu będzie sponsorów, na jaką kwotę i w zamian za co. Dramat. Dopełnieniem panującego tam amoku niech będzie fakt sprowadzenia, bez zapewnienia finansowania, zawodników zagranicznych, w tym dwóch Azerów!
Aż nagle przyszło to, co było łatwe do przewidzenia i oczywiste – pękła bańka mydlana, rozsypała się wydmuszka. Wirtualny sponsor postawił warunek nie do spełnienia, pozostali na propozycję utopienia swoich pieniędzy, popukali się w głowę i nagle paru “oczadziałych” zauważyło, że król jest nagi…. Pierwszy ucieka prezes, po raz drugi składając rezygnację w trybie natychmiastowo – błyskawicznym. Powoli od klubu odsuwają się pozostali. Także ci, którzy chętnie i bezceremonialnie podsuwali swoje oblicza jako twarze sukcesu milickiej siatkówki. Którzy siatkówką zainteresowali się nagle i niespodziewanie , nawet dla siebie. Zainteresowali się na krótko. Przez 15 lat poznałem takich wielu. Przeminęli.
Zapamiętaj twarze symbolizujące porażkę milickiej siatkówki, widoczne między 53 a 55 sekundą, a także później.
Nie wiem jak to się dzieje, ale nigdy jeszcze ten blog nie cieszył się takim zainteresowaniem. Powoli zbliża się 75 tysięcy odsłon, ale ciekawe są statystyki miesięczne – lipiec i sierpień to grubo ponad 4 tysiące, (w sierpniu 4900). Tyle nigdy jeszcze nie było. Rekord dzienny to 23 lipca br., ponad 2000, ale to akurat ma ścisły związek z tragicznymi wydarzeniami w Krośnicach i śmiercią radnej. Jak wielkie wówczas były napięcia i emocje, świadczą przesłane komentarze, których ze względu na drastyczność wypowiedzi, a także używany, bardzo dobitny język, zgodnie z wcześniej składaną deklaracją, nie zamieściłem.
1. Stało się coś strasznego – 2006 odsłon. Tekst, który w myśl zasady, “na złodzieju czapka gore” wzbudził wielkie emocje w wiadomych kręgach. Choć dzisiaj, półtora miesiąca po tej tragedii, wydaje mi się, że był bardzo delikatny i wyważony, jak na skalę cierpienia i bólu, jaki zadano rodzinie i najbliższym. Jak na wymiar tego dramatu. I nie zamierzam, drogi Pawle, nikogo za nic przepraszać, z ambony czy prosto w oczy, bo przeprosiny należą się przede wszystkim siostrze i rodzicom. A przeprosił ich ktoś? Nie słyszałem. A chyba by się należało.
6. Komu potrzebny jest KS “Milicz”? – 804. Tekst nieoczekiwanie (?) nabrał znowu aktualności. Szczególnie dla mnie, bo prowadziłem ten klub 10 lat. I boli mnie to, co się z nim teraz dzieje. Przypomnę, że wówczas, w kwietniu 2012 roku, tak brzmiało zakończenie wpisu:
“Nie interesują pana juniorzy, praca szkoleniowa, milickie talenty. Najlepiej wszystkich sprowadzić – tak jest łatwiej i szybciej.
8. ciągle wyklęci? – 666. Brr, co za liczba! Lubię ten tekst. Bo lubię ten temat.
9. miłosierdzie gminy – 657. Hehe, też dobre 🙂 Przypomniałem sobie, jak w Krośnicach w ostatniej chwili w styczniu 2012 r. zamknięto przed kibicami WKS Sląsk Banda Milicz i stowarzyszeniem AA halę sportową, bo miał się na niej odbyć turniej charytatywny na rzecz ciężko chorego dziecka. Turniej by uszedł, ale puchar – nie. Bo to miał być turniej o puchar … starosty milickiego. Dopiero groźba sprowadzenia mediów ogólnopolskich podziałała i klucze się znalazły…
Moje Żydy – 589. Cóż powiedzieć? Piękny film, choć mało popularny.
11. Damian jest najlepszy! – 570. Musiałem to zestawienie dociągnąć do “11”, żeby kilka słów napisać o Damianie. Bo to znowu jest tekst, który nabiera szczególnej aktualności. Właśnie dzisiaj, kiedy Mały zaczyna otrzymywać regularne powołania do reprezentacji Polski. Pierwszy miliczanin, który reprezentuje nasz kraj w dyscyplinie olimpijskiej, w grze zespołowej, w której kadra regularnie jest notowana w pierwszej “5” na świecie. Przecież to potęga! A wtedy – 22 stycznia 2012 roku pisałem:
“Ja wiem swoje – Damian jest najlepszym libero w Polsce. A będzie najlepszy w Europie.”
I tak będzie!
A to dla mojej kochanej Mamy w 73 rocznicę urodzin i takąż samą imienin 🙂
Uff, Święto Karpia za nami. I znowu ilość osób, wielkość imprezy zaczyna nas przerastać, bo zapewnić zabawę, zajęcie 8 tysiącom ludzi to nie jest zadanie łatwe ani proste. Każdego roku zastanawiamy się czy to już ten moment, kiedy należy rolować (redukować) nasze święto. Czy to już ten moment, że staje się ono za wielkie? Zbyt rozbudowane? I za każdym razem trudno jest powiedzieć – koniec – od przyszłego roku organizujemy mniejsze imprezy plenerowe, na przykład nad zalewem. Tłumy na milickim Okęciu zdecydowanie utrudniają nam podjęcie tej decyzji 🙁 A przecież nie mamy ludzi, nie mamy narzędzi w postaci ośrodka kultury, nie mamy też środków, jakimi dysponują miasta i gminy, żeby organizować takie przedsięwzięcia. Wszystko opiera się na 2.osobowym wydziale oświaty i promocji! Ale ludzie tego nie rozumieją 🙁 Przychodzą na tę imprezę masowo, głosują nogami. Przyjeżdżają z Bartnik, Wróblińca, Kuźnicy, Baranowic, Tworzymirek, Karłowa, Stawca i Pogórzyna, itp. Pokazują, że chcą takiej imprezy, domagają się jej kontynuacji. Jak będzie? Zobaczymy… 😉
A czy zobaczymy w Miliczu siatkówkę? Usłużni i wynajęci przez burmistrza pismacy wieszczą, że nie. A ja twierdzę przeciwnie. To że nie przeszedł cwany pomysł ustawienia się finansowego i zawodowego paru osób – głównie operujących w (nie)likwidowanym OSiRze – nie znaczy, że dorobek wielu lat i wielu ludzi poszedł na marne. Klub Siatkarski “Milicz” powołany został w 1998 roku i rok później zadebiutował w III lidze, sukcesywnie wzmacniany wychowankami klas sportowych, które równolegle powstały w SP 2 w Miliczu. W tym czasie zawodnicy milickiego klubu zdobywali III miejsce w Polsce w kategorii młodzika czy VI miejsce w Mistrzostwach Polski Kadetów. Po drodze kilkukrotnie młodzieżowcy z Milicza zdobywali mistrzostwo Dolnego Sląska, a w klasyfikacji dzieci i młodzieży plasowaliśmy się tuż za takimi potęgami jak Gwardia Wrocław czy Juventur Wałbrzych. Do zdobywania tych tytułów wystarczał nam nabór wśród miejscowych absolwentów klas sportowych, wśród wychowanków lokalnego UKS-u, czy młodzieżowych sekcji KS, symbolicznie wzmacnianymi chłopakami z Krotoszyna, Oławy czy Wrocławia. Tak czy inaczej dziewczyny, narzeczone, rodzice i sąsiedzi przychodzili oglądać swoje sympatie, sąsiadów, znajomych. To tutaj wychowaliśmy swoje podstawowe “6” z Daroszem, Siwym, Jajem. Stasiem, Bienkiem, Mrozikiem, Ryżym, oraz z ekipą eksportową – Małym, Lesiem, Dziurą, Kuną, Maćkiem Kwaśniakiem i innymi. Zrobiliśmy to wszystko bez spółki akcyjnej, bez etatów, bez wynagrodzeń, bez setek tysięcy dotacji! Kilkunastu zapaleńców, społeczników, nauczycieli, pracowników SP2 (pani Jadzia, Halinka, Józek oraz kilku dozorców) i Stasiu Dziekan, najważniejszy i najlepszy sponsor klubu. Dlatego, że on nigdy nie pytał – co będę z tego miał, jaki wygram przetarg, ile z tego wyciągnę? Bo reprezentował szczery i naiwny typ sponsora emocjonalnego – kochał siatkówkę i wykładał na nią swoje własne, prywatne pieniądze. I cieszył się każdym zwycięstwem, pogrążał każdą porażką. Nie żądał spółki akcyjnej, nie domagał się udziałów. Wystarczyło, że w nazwie klubu było jego nazwisko. Tylko tyle i aż tyle. Może wróciliśmy do punktu wyjścia, kiedy zakup koszulek był wydarzeniem, a wyjazd pomarańczowym żukiem nikogo nie bulwersował i nie stresował?
Przeczytałem gdzieś, że sponsorem klubu może zostać gmina Krośnice…. No broń nas Panie Boże przed tym dobrodziejstwem! Szczególnie teraz, kiedy bardzo aktualne staje się powiedzenie, że nikt ci tyle nie da, ile Mirek…. obieca. A obiecuje wszystko i wszystkim nieprzytomnie. Droga? Proszę bardzo! Chodnik? Jeszcze bardziej! Świetlica? Nie ma problemu. Szkoła? Jasne. Fundusz sołecki? Zawsze go chciałem dać! Festiwal obietnic trwa w najlepsze, choć ze świadomością mieszkańców jest już (niestety) coraz lepiej. Jak na przykład w Starej Hucie, skąd Mirosław został pogoniony z powodu swojej niewiarygodności. Bo jesteś Mirku niewiarygodny dla mieszkańców swojej gminy tak długo, jak nie odetniesz się od swojego Czerepacha. Zebrane podpisy w sprawie twojego odwołania to w 3/4 głosy przeciwko Stasiakowi. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. Jeśli w ogóle zrozumiesz…..
“Na zlecenie wójta Czerepach tworzy statut Country Clubu i jego regulamin. W czasie otwarcia nowej knajpy, Arkadiusz ucieka wraz z doktorem Wezółem, gdy widzi zamieszki przed budynkiem. Lucy chce, aby Czerepach pomógł jej w założeniu Uniwersytetu Ludowego. Ten jednak źle rozumie propozycje Amerykanki i podczas jednej z kolacji w dworku próbuje uwieść Lucy. Na ratunek przybiega Kusy, który darzy sekretarza kilkoma ciosami.
Później Czerepach postanawia założyć, za pozwoleniem wójta, teczki osobowe wszystkich liczących się mieszkańców Wilkowyj. W sejfie ukrywa także dokumenty dotyczące Wójta i Księdza. W międzyczasie dostaje pod opiekę praktykanta Fabiana Dudę, którego od razu nie darzy sympatią, bo uważa, że działa on na polecenie przełożonego..
Gdy Kozioł dowiaduje się o ukrytych na niego tajnych dokumentach, postanawia ostatecznie pozbyć się Czerepacha z urzędu. Nie zwalnia go jednak, lecz wysyła na półroczne szkolenie samorządowe do Brukseli. Arkadiusz nie chce się na to zgodzić, ponieważ boi się latać samolotem i nie zna języka, jednak posłusznie wyjeżdża do Belgii.”
Widzę, że rozpaliłem ciekawość niektórych moich czytelników, co wnoszę po uwagach – mało być „jutro”, do dzisiaj nie ma, czemu nie dotrzymujesz słowa? Hmm, mówiłem, że napiszę jutro, a nie, że opublikuję – kłania się czytanie ze zrozumieniem…. 😉
33 rocznica powstania „Solidarności” to dla mnie przeżycie szczególne, o czym wielokrotnie już pisałem. Przeżycie pokoleniowe, świadomość uczestniczenia w wydarzeniu epokowym oraz, co najważniejsze, perspektywa wolności – obywatelskiej, politycznej, wypowiedzi, wyznania, – wszystko to razem ulokowało moją sympatię, nadzieję oraz działalność w tym ruchu – europejskiej i światowej nadziei. Dlatego uroczystości upamiętnienia „Solidarności” pod krzyżem jej imienia, są dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego. Że nie przychodzą tłumy? I co z tego? A jaką wykonaliśmy, w wolnej Polsce, pracę edukacyjną, żeby uświadomić wielkość tego ruchu? Jak długo mówiono o Kiszczaku i Jaruzelskim, że to ludzie honoru? Że stan wojenny był słuszny? A tutaj, bliżej – na Ziemi Milickiej, nie mamy ulicy, skweru, placu „Solidarności”, ale ciągle mamy osiedle XXX. lecia PRL, przynajmniej w potocznej świadomości. Nie mamy pomnika wolności, żołnierzy AK, NSZ, BCh czy Wyklętych, ale stoi za to przemalowany pomnik wdzięczności Armii Czerwonej! Żeby sięgnąć dalej, w tzw. Alei Zasłużonych na Powązkach w Warszawie leży sowiecki namiestnik, pospolity oprych, Bolesław Bierut, ale z oporem spotyka się inicjatywa pochowania tam bohatera Szyndzielarza „Łupaszki” czy rotmistrza Pileckiego, Nila, itp. Jak można mieć dzisiaj takie rozterki? Jak można bezkarnie zestawić ze sobą bohaterów i bandytów, postaci wielki i małe? Dlatego nie dziwi mnie, a nawet po części rozumiem ludzi, którzy przychodzą protestować przeciwko kierunkowi zmian, które nastąpiły w Polsce po 89 roku. Sądownictwo – nieukarani sprawcy zbrodni na Grzegorzu Przemyku, nieukarani zabójcy górników „Wujka”, zamordowanych księży, prokuratura, która potrafi ścigać za jogurt ukradziony w sklepie, spalenie niepotrzebnych nikomu zeszytów (Milicz!), ale nie potrafi sobie poradzić z morderstwem Marka Papały czy megaoszustwem Amber Gold. Z tego względu dość ciekawie przebiegała rozmowa, po zakończonych uroczystościach pod krzyżem, z dwoma protestującymi członkami „Solidarnych” 80. Zgadzam się, niestety, z wieloma ich zarzutami, a głównie z tym, że większość naszych problemów w wymiarze sprawiedliwości, organach ścigania bierze się z nieprzeprowadzonej dekomunizacji. Z nieoczyszczenia środowisk postubeckich jednym, gwałtownym cięciem. No cóż, tego już nie da się odwrócić. Tak jak nie da się odwrócić biegu wydarzeń w Krośnicach, o czym, z zaskoczeniem przyznaję, przeczytałem dzisiaj w prasie. W ciągu kilku dni zebrano ponad 1000 podpisów za odwołaniem wójta Drobiny, bo do tego sprowadza się istota tego referendum.
Chociaż, kto wie, czy w tym referendum chodzi tylko (przede wszystkim) o wójta?
Taka mobilizacja, organizacja i determinacja każą bardzo poważnie traktować tę inicjatywę. Tym bardziej, że stoją za tym ludzie, którym niczego nie można zarzucić, niczego przylepić, niczym obrazić. Nie daje się ich przestraszyć, o czym przekonał się pan Sitarski, podpisując pismo z groteskowymi pogróżkami wobec jednej z inicjatorek protestu – odważnej i bezkompromisowej kobiety. No cóż, widać, że kierownictwo urzędu twórczo rozwija tradycje i postawy damskich bokserów, czyniąc niejako z tej ponurej przypadłości swoją specjalność. Tylko że ci ludzie (o zgrozo!) przestali się już bać – bezczelnych połajanek, tonu pryncypialnej wyższości, osobistych pogróżek, kierowanych też czasami wobec członków rodziny, atmosfery nagonki i wzajemnego szczucia. Powiedzieli – dość! I to okazało się ciosem nokautującym, ciosem po którym wielu straciło równowagę ducha i stabilność emocjonalną. Przykład? Proszę bardzo:
Piątek 30 sierpnia, godziny popołudniowe, sympatyczna uroczystość, piękne otoczenie, skłaniające do wielu sympatycznych i ludzkich odruchów. I w tej scenerii wychodzi na mnie ni stąd ni zowąd Dariusz Sekretarz z zaciśniętymi niemiłosiernie i sinymi ustami, którymi syczy mi do ucha mniej więcej takie frazy – „Co nekrofilu pie…ny?”, „Całkiem ci odj…ło?”, Zapi…lę cię”, kilka razy pada jeszcze jak jestem pokręcony, niemiły, niesympatyczny, tyle że w języku knajackim, typowym dla półświatka. W odpowiedzi składam Darkowi wyrazy współczucia, że musi niestety z tym żyć, do czego doprowadził, a nie będzie to łatwe dla jego sumienia, pod warunkiem wszakże, że je posiada….
Co sprowadziło Darka do takiego rozdygotania? Być może wieść, że tego referendum by nie było, gdyby nie on. A może zupełnie, co innego? Że śledztwo w sprawie tragicznej śmierci jest nadzorowane przez Ministra Spraw Wewnętrznych, który w specjalnym piśmie do komendanta głównego policji, kazał się informować o jego przebiegu. Że swoje zainteresowanie śledztwem wykazał prokurator generalny. A może słowa proboszcza parafii w Krośnicach, który na pogrzebie sołtysa z Żeleźnik powiedział, że źle dzieje się w tym urzędzie. Kto wie… Tak czy inaczej nerwy puszczają, człowiek przestaje kontrolować swoje zachowanie. I do czego to może doprowadzić?
Otóż może doprowadzić do kuriozalnej sytuacji, numeru roku, do którego z pewnością pretenduje jeden słynny mail milickiego dostojnika.
Kiedyś mój kolega wysłał do żony smsa, który przeznaczony był dla…bliskiej koleżanki, z którą zamierzał spędzić miły weekend w Pieninach. Innymi słowy, sam się zadenuncjował, przyznając w krótkim tekście, że ma kochankę. W ten sam sposób nasz burmistrz zadenuncjował się pani redaktor Antosik, że cyngle w kłamniku dostały na nią zlecenie. Po prostu wysłał do niej zapytanie czy paszkwil na nią jest już gotowy! No nie, takich jaj dawno tu nie było 😀 To przebija nawet smsa do kochanki za pośrednictwem żony… Co się stało burmistrzowi, że tak nagle stracił świadomość tego, co robi? Zaczynam się martwić. Darek, Mirek, teraz Paweł. To jakaś epidemia?