Stało się coś strasznego

Miałem zamiar odpocząć od aktywności pisarskiej i dać odpocząć od siebie innym. Przynajmniej w czasie wakacyjno – urlopowym. Prawie mi się to udało, gdyby nie skrajnie tragiczne wydarzenie w Krośnicach. Tragiczne, przygnębiające, traumatyczne. W piątek okazało się, że ceną za działalność społeczną i publiczną może być … życie. Nieprawdopodobne, po 24 latach odrodzonej demokratycznej Rzeczpospolitej, w środku Europy.

Śmierć nienaturalna zawsze jest efektem jakiegoś wynaturzenia, inaczej – patologii. Z taką patologią bez wątpienia mamy do czynienia w Krośnicach. Od dawna o tym wiadomo, parę razy o tym wspominałem na tym blogu, tym niemniej, większość ten stan patologiczny zaakceptowała. Patologia polegała na tym, że radnych można było rugać, upokarzać, deprecjonować. Patologia polegała na tym, że społeczność gminy można było nazwać warchołami i głupkami. Patologia polegała na tym, że właściwie nikt nie reagował. Gdzie byłeś panie przewodniczący, gdy urzędnik średniego szczebla obsobaczał radnych, których pan powinieneś bronić? Jakim prawem dopuszczałeś do głosu aroganckiego i wulgarnego cwaniaka, który swoją pozycję zawdzięcza po części prezydentowi obcego miasta a po części bezceremonialnemu tupetowi. Gdzie byłeś panie wójcie, gdy twój urzędnik rugał, obrażał i upokarzał twoich mieszkańców i podatników gminy? Gdzie byliście mężczyźni – radni, gdy damski bokser rozprawiał się ze słabszą i bezbronną kobietą? Gdy ją rozliczał, napastował i jej ubliżał? Aż stało się to, co się stało. Jakich czasów dożyliśmy, skoro, jak mówiła w Policach pani Trzcińska, radni mają krew na rękach?

Zdaję sobie sprawę, że wszyscy z brudnymi rękami i zbrukanym sumieniem, będą teraz apelować o wyciszenie, spokój i ciszę. Że niby śmierć Małgorzaty Powszek powinna skłonić do refleksji i wyciszenia. Że osąd zostawmy Sądowi Ostatecznemu. Na to nie ma zgody. Tej sprawy nie da się zamieść pod dywan. Pani Małgorzata, kilka dni przed śmiercią odwiedzając Starostwo Powiatowe, była pełna energii i werwy. Zdeterminowana w tym, by wykryć i ujawnić wszystkie patologie krośnickie. Chciała naprawiać świat, swój świat najbliższy – gminny. Co ją pchnęło do tego dramatycznego kroku? Być może odpowiedź tkwi w kolejnym seansie nienawiści, który jej zafundowano w czwartek 18 lipca br. W każdym razie, mieszkańcy Krośnic mają w tej sprawie wyrobione i bardzo stanowcze zdanie. I nie mają w tej sprawy żadnych wątpliwości. I też nie chcą milczeć.

nieoczekiwane skutki przejęzyczenia

Przejęzyczenie, czyli błąd językowy polegający na przekręceniu słowa, szyku zdań w wyniku roztargnienia bądź pośpiechu, dodaje urody i uroku wypowiedziom publicznym i prywatnym. Ileż tu lapsusów, wpadek, dowcipu. Pani, która prosi w sklepie o sok erotyczny zamiast egzotycznego, albo gospodyni domowa, życząca sobie na targu kilograma pomidorów z gatunku bycze jaja zamiast serca 😉 Gafy językowe nie mają względu ani na człowieka, ani na urząd, ani na powagę sytuacji. Dlatego ksiądz powie czasem, że odprawia mszę w intencji Janka Kowalskiego w drugą rocznicę śmierci zamiast urodzin, nauczyciel zażąda na lekcji, aby uczeń pokazał mu swojego… ptaka. Szczególnie smakowite są wpadki językowe polityków, czyli celebrytów szczególnych. Jarosław Kaczyński należy w tej dziedzinie do zdecydowanych liderów, od czasu, gdy w expose sejmowym wykrzykiwał z trybuny “I żadne płacze i żadne krzyki nie przekonają nas, że białe jest białe a czarne jest czarne” lub z patosem śpiewał “Marsz, marsz Dąbrowski,
Z ziemi polskiej do Wolski…” Niezapomniany jest też marszałek Józef Zych, który otwarcie przyznał na sali sejmowej “Wysoki Sejmie, nie po raz pierwszy staje mi… przychodzi mi stawać… przed Izbą” czy Lech Wałęsa ze swoimi plusami ujemnymi i plusami dodatnimi. Zwykło się mówić w języku potocznym, że przejęzyczenie jest wyrazem prawdziwych intencji i zamierzeń, co trafnie oddaje uwaga – on prawdę powie, jak się pomyli. Kwestię pomyłek już w końcu XIX wieku opisał w swojej “Psychopatologii życia codziennego” Sigmund Freud, wg którego pomyłka, pojawiająca się najczęściej w wypowiedzi, jest wynikiem mimowolnego oddziaływania treści zepchniętych do nieświadomości. Pomyłki takie spowodowane są nieświadomymi, zablokowanymi motywacjami (w szczególności seksualnymi), które mimo woli wychodzą na światło dzienne.

Przyszło mi to do głowy, gdy na ostatniej sesji przyglądałem się radnej Joannie. A właściwie słuchałem przyglądając. Ta inteligentna skądinąd radna, dość niefortunnie wkopała się, a właściwie zdemaskowała, swoje tzw. środowisko polityczne, zarzucając mi konflikt z dwiema gminami.

  • Co pani ma na myśli mówiąc gmina? Bo nie mam wrażenia, abym miał konflikt z mieszkańcami, radą miejską, radą gminy czy urzędami – prosiłem o uściślenie zarzutu.
  • Chodzi mi o pana konflikt z Pawłem Wybierałą i (uwaga!) Dariuszem Stasiakiem.

No tak. Albo pani Joannie “się wypsło”, albo już nawet oni przestają udawać, kto rządzi w Krośnicach. Bo myśląc o gminie Krośnice, wymienia radna Joanna nie wójta, nie wicewójta, ale … sekretarza! W Miliczu z kolei gmina to Paweł Wybierała. W myśl zasady – mówisz Lenin, myślisz partia… Też smakowite 😉

Na tym nie koniec. Pani Joanna ogłosiła też urbi et orbi, że składa doniesienie do NIK-u, wśród zarzutów wymieniając … założenie fundacji, co umożliwiło (cyt.) wyprowadzenie z budżetu długu po zlikwidowanym szpitalu! Dawno nikt nie uczynił mi tak wyszukanego komplementu, gdyż poważnym zarzutem byłoby wyprowadzenie z budżetu pieniędzy. Wyprowadzenie zeń długu jest najwyższym wyrazem uznania. O czym marzą setki jeśli nie tysiące włodarzy gmin, miast, powiatów i województw.

Błąd, przejęzyczenie czy może “zablokowane motywacje, które mimo woli wychodzą na światło dzienne”. Jak by nie było i czym by nie była powodowana ta wypowiedź, zrobiła mi pani przyjemność, za co dziękuję… 🙂

http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=rg-yYi8saZY

iść przez las na spotkanie

Rozkwiecony ponad miarę maj, zdobiony jest każdej niedzieli dodatkowo białymi albami uczestników pierwszokomunijnych uroczystości. Idących dumnie, z udawaną bądź naturalną powagą, celebrując dzień pełnego przystąpienia do wspólnoty kościoła katolickiego. Patrząc na te dzieci, otoczone gwarem bliskich, aktywnością rodziców, oczekiwaniem katechety, przypominam sobie małego, niepozornego chłopca sprzed lat równo 40, który w wieku 7 lat (uwaga rodzice przeciwni edukacji od 6 roku życia – rok wcześniej w szkole) chodził pieszo do Milicza, do dużego kościoła na próby przed główną uroczystością. A po drodze było tyle kamieni do podniesienia, tyle drzew do spróbowania swoich sił…. Nie byłoby żadnej sprawy, gdybym nie został wyznaczony do ważnej roli wniesienia kielicha. Z tak ubabranymi rękami za każdym razem brudziłem śnieżnobiałą palkę, czyli kwadratowy, usztywniany kawałek płótna, służący do nakrycia kielicha mszalnego. Ależ mi się dostało od księdza, który nie miał żadnego wyrozumienia dla wspaniałości drzew i niezwykłości kamieni na drodze Kaszowo – Milicz…. A księży miałem wspaniałych – Franciszek, Jan i proboszcz Stanisław Pikul. Wspaniała, charyzmatyczna trójca, to znaczy – trójka 😉

Zegarek jako prezent, mile widziani przez każde dziecko goście, ale jednak przede wszystkim przeżywanie doniosłości i niezwykłości chwili. Potem obowiązkowy biały tydzień i znów samotne wyprawy przez las… Tym razem już uważałem, skrępowany gustownym i eleganckim granatowym garniturem.

Patrzę na te dzisiejsze ceremonie z obowiązkowym laptopem/tabletem/blu – rayem/ z przepychem wewnątrz świątyni i szukam klimatu tamtej, skromnej, ale jakże doniosłej dla mojego życia, uroczystości. Patrzę na pamiątkowe zdjęcie i wśród żywych nie znajduję nie tylko dwóch księży, ale też wesołego, niezwykle urodziwego Witka Szymańskiego, kolegi z ławki i boiska. Patrzę i nie znajduję dziś wielu chłopców potrafiących i chcących przebyć na nogach 5 kilometrów przez las, dla spotkania z Tajemnicą. Patrzę i coraz mniej dostrzegam…

zamiast życzeń – dzień pabiedy

Bardzo odważnego wywiadu udzielił ostatnio burmistrz Paweł Wybierała. Powiedziałbym nawet, przełomowego, biorąc pod uwagę główną myśl bohatera ujętą w tytule, która jest wstępem i zarazem trafnym podsumowaniem całości. Można by powiedzieć, że to swoiste credo, program wyborczy obecnego burmistrza, który realizuje nad wyraz konsekwentnie i stanowczo. “Kłamstwo sto razy powtarzane staje się prawdą” ogłasza brawurowo w “kłamniku milickim”, no a gdzieżby indziej! – Paweł Wybierała. I jest wierny swojemu przekazowi do ostatniej kropki, do ostatniego słowa, długo i obszernie rozwodząc się nad milickim szpitalem? Dlaczego burmistrz zajmuje się szpitalem? To proste – odpowiedź tkwi we wzorcowym bałaganie, nieopisanym chaosie, w nieudolnie prowadzonej gospodarce komunalnej, a konkretnie – śmieciowej. Milicz staje się powoli negatywnym przykładem na Dolnym Sląsku, jak nie należy wdrażać ustawy o odpadach. Ostatnia odsłona konfliktu ze Spółdzielnią Mieszkaniową, którego ofiarą padają mieszkańcy, to już nie dramat, to tragifarsa. Takich numerów nie ma nigdzie poza naszą gminą. Nie mówiąc już o jakości świadczonych usług, od kiedy zlikwidowano obsługę przez milicki ZUK. W Kaszowie śmieci wystawione, zgodnie z terminarzem, 30 kwietnia, stały dumnie przez wszystkie święta majowe, niedzielę, do 7 maja! Ale w zamian wesoła i figlarna firma ni stąd ni zowąd wczoraj objeżdżała domostwa poszukując “plastików”, choć nikt o tym wcześniej nie informował! A jak, a co! Na wesoło…. W tej poetyce wystąpił, szukając tematów zastępczych, nasz burmistrz. Co ma do powiedzenia w sprawie szpitala? Może złożył życzenia z okazji “Międzynarodowego Dnia Pielęgniarek” przypadającego zawsze 12 maja? A może pośpieszył ze spóźnionymi serdecznościami na Dzień Pracownika Służby Zdrowia? No, nie… Zamiast tego wykazał się szczególną ciekawością, w jakiej kwocie powiat dokapitalizował szpital, wyszło mu 800 tysięcy i uznał, że to skandalicznie mało. Najpierw zapytam – a ile na ten cel dała gmina Milicz? Pamięta pan? Przypomnę – nic. Dokapitalizowanie szpitala przez powiat to kwota ponaddwukrotnie większa. A więc kłamstwo pierwsze. Nos już rośnie?

“[…] jak przyszło do oddłużenia z budżetu państwa, to nasz samorząd jako jedyny nie mógł liczyć na żadne pieniądze, bo bezpowrotnie zrzekł się swoich należności” – mówi Paweł Wybierała, odnosząc się się do tzw. planu B, któremu zresztą był osobiście przeciwny i namówił radnych do przegłosowania negatywnej opinii. Tylko dlaczego kłamie, że gmina nie otrzymała z tego planu żadnych pieniędzy? W dniu 27 października 2011 otrzymała 329 299, 00 zł, dowód poniżej. A więc z tak nielubianego przez pana planu B, nie kiwnąwszy palcem dostaje pan 330 tysięcy i mówi pan, że nie dostał nic. Nieładnie. Nos dalej rośnie?

“[…] kilka lat temu to powiat milicki prosił gminę o przeniesienie PZZLA z budynku przy ul. Wojska Polskiego do budynku szpitala przy ul. Grzybowej, bo chciał zagospodarować starą siedzibę przychodni na własne cele. Dziś mieści się tam Powiatowy Urząd Pracy . Więc jeśli ktoś teraz żąda od gminy opłaty za korzystanie z pomieszczeń szpitala, to uczciwie by było w pierwszej kolejności oddać nam budynek przy ul. Wojska Polskiego.” To kolejna odsłona spektaklu streszczonego w przywołanym tytule. Pan burmistrz jako młody człowiek może tego nie pamiętać, a być może nie doczytał, że budynek dzisiejszego urzędu pracy został przekazany powiatowi w zamian za przekazany gminie swój budynek przy placu ks. E. Waresiaka, w którym dziś mieszczą się organizacje społeczne. Czyli to była ekwiwalentna zamiana, a nie darowizna – budynek za budynek. Myślę, że burmistrz dobrze o tym wiedział, tak jak musiał wiedzieć, że na konto gminy wpłynęło 330 tys. złotych. Co robi? Odsyłam do tytułu wywiadu.

Przy okazji – od kiedy panie burmistrzu Dzień Zwycięstwa w Polsce obchodzi się 9 maja? Żeby było jasne, pytam o Polskę. O tym wie każde dziecko, ale przypomnę jeden tylko z setek tytułów z 8 maja tego roku http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,8-maja-Dzien-Zwyciestwa-Dla-Polakow-byl-zamiana-nazizmu-na-komunizm,wid,15551187,wiadomosc.html:

“Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Zwycięstwa ustanowiony w rocznicę podpisania aktu kapitulacji Niemiec. Tylko Rosja świętuje 9 maja. Udział w uroczystościach związanych z rocznicą zakończenia II wojny światowej to główny punkt programu drugiego dnia wizyty Bronisława Komorowskiego we Francji. Prezydent spotka się także z Polonią.”

a tak brzmi oficjalna strona gminy Milicz:

Obchody Dnia Zwycięstwa

Burmistrz Gminy Milicz

serdecznie zaprasza delegacje stowarzyszeń, związków kombatanckich, partii politycznych, szkół i zakładów pracy 9 maja o godz. 12.00 pod Pomnik Wdzięczności, gdzie z okazji Dnia Zwycięstwa złoży kwiaty, by uczcić pamięć wszystkich poległych w walkach o naszą wolność oraz ofiar II wojny światowej.

Przydałaby się dodatkowa lekcja historii.

nasza pajdokracja

Przemawiając 3 Maja na milickim rynku, wspomniałem, że dzisiaj polskim atutem, taką nową konstytucją 3 maja 2013 roku, jest młodzież, a nawet dzieci. Uciekając od zbyt łatwych, a nawet nachalnych porównań i analogii z okresem I Rzeczpospolitej (kto dziś reformatorem, kto targowicą), starając się obniżyć poziom patosu, wysilając umysł i wyobraźnię, nie widzę dziś w Polsce ani Polakach jakiegokolwiek potencjału, którym można by w najbliższej przyszłości organizować życie w Europie. Ani postęp w nauce, ani innowacyjność i zasobność nie dają podstaw do optymizmu. Kraj, w którym nagrody Nobla otrzymują li tylko poeci i konspiratorzy, a corocznie błędy na maturze popełniają autorzy pytań, nie ma szans na Dolinę Krzemową ani nawet dawny COP. Nie jest naszą siłą wewnętrzna integracja i zwartość, bo dzielimy się nie tylko poglądami na spadające samoloty, dozwoloną ilość helu w atmosferze, ale też na przyznanie bądź nie częstotliwości jednej z wielu telewizyjnych stacji. W normalnym, cywilizowanym kraju nie zajmuje się tym nawet pies z kulawą nogą, bo podstawą rozstrzygnięcia jest prawo. Spełnia – dobrze, nie spełnia – do widzenia. Bez względu na to czy dotyczy to magnata medialnego w garniturze czy habicie. Nie napawa optymizmem, łagodnie mówiąc, nasza pozycja na futbolowej mapie świata… Kraj, który ma ponad 35 mln mieszkańców, tysiące boisk, kilkanaście arcypięknych stadionów, genialnego piłkarza na czele związku i genialnego piłkarza na czele europejskich rankingów (nikt nigdy nie strzelił w półfinale LM czterech bramek) zajmuje miejsce w rankingu za Albanią, Mali, Gwineą, Jamajką, Zambią, Costa Rica, Haiti (!). Wydawać by się mogło, że lepiej nam musi iść w bardziej lekkich formach aktywności, na przykład graniu, śpiewaniu. A gdzież tam… Ostatnio nie było kogo wystawić w festiwalu Eurowizji, więc Polska dwukrotnie zrezygnowała z udziału w tym europejskim pokazie pop artu. Nie mamy dokonań muzycznych, zespołów, choćby na miarę Perfectu, Maanamu, Republiki, Czerwono – Czarnych, Budki Suflera, wokalistów takich jak wielkie damy polskiej sceny (Jantar, German, Sośnicka, Santor, Demarczyk) czy dżentelmeni jak Niemen, Mec, Szczepanik, Wodecki, Zaucha. Króluje wtórność, powtórki i chłam w postaci “X-idoli, voice factorów” i innych popłuczyn lekkich, łatwych i kolorowo kiczowatych.

Co jest więc dla nas nadzieją? Szansą? Bez wątpienia młodzież, która z ław szkolnych stopniowo przenosi się do sal akademickich. To musi być priorytet polityki społecznej najbliższych lat, to musi być imperatyw dla rządzących najważniejszy. Dlatego z taką radością przyjąłem decyzję premiera o wydłużeniu urlopów macierzyńskich od 1 stycznia tego roku. Dlatego tak ciepło witam wszystkie decyzje mające na celu odtworzenie sieci przedszkoli a także żłobków. Dlatego tak bardzo podobają mi się przepisy, które zachęcają, a prawie zmuszają pracodawcę, do przyjęcia z powrotem do pracy matki wracającej z urlopu macierzyńskiego bądź wychowawczego. Mam szczęście oglądać taką mamę z bliska i widzę, jak ważny jest ten kontakt z dzieciątkiem, który powinien trwać jak najdłużej. Jak niezwykle ważne jest komfortowe poczucie, że powrót do pracy jest pewny i gwarantowany.

Nie będziemy Doliną Krzemową, a najwyżej Baryczy, więc także tu, w tym mikrospołeczeństwie, trzeba się skupić na inwestowaniu w przyszłość, czyli w młode pokolenie. Po pierwsze edukacja – na wysokim poziomie merytorycznym, a także organizacyjnym, logistycznym. Mamy jedną z najwyższych zdawalności egzaminu maturalnego i zawodowego w województwie i ten trend trzeba utrzymać a nawet poprawiać. Nowe klasy, nowe kierunki kształcenia, wszechstronna oferta oparta o zapotrzebowanie rynku pracy. W tym kontekście cieszy mnie nowy zawód utworzony na Trzebnickiej, cieszy mnie też perspektywa dwujęzycznego gimnazjum w tej szkole. W przyszłości hala sportowa powinna dać tej szkole wszystko, co potrzebne do normalnego, nowoczesnego funkcjonowania. Bo właśnie funkcjonowanie szkół, czyli ich istnienie, jest dzisiaj jednym z ważniejszych wyzwań cywilizacyjnych. Szkoły powinny istnieć, więc nie ma dziś i długo jeszcze nie będzie uzasadnienia rzeczowego i etycznego do ich likwidacji. Małe, duże, podstawowe, średnie. Na wsi i w miastach. Choć aspekt kulturowy i wspólnotowy na wsi ma szczególne znaczenie. Dlatego likwidacja małej, szkoły wiejskiej jest z reguły ostatnim etapem degradacji tej miejscowości. Nie wolno do tego dopuścić w imię fałszywej poprawy bytu, w imię oszczędności. Tak jak nie jest odpowiednim miejscem czynienia oszczędności obszar opieki żłobkowo – przedszkolnej. Może nie wystarczać na chodniki, pasaże, akwaparki, ale muszą się znaleźć pieniądze na opiekę nad dzieckiem. Tak zaniechaną i niedocenianą przez ostatnie dwadzieścia lat. Buduje mnie to, że wszystkie większe inwestycje powiatowe nierozerwalnie związane są z edukacją, dedykowane młodzieży. To przede wszystkim generalne remonty szkół, orliki, lodowisko, hala sportowa, Centrum Edukacji Ekologicznej, a także ścieżka rowerowa czy zalew w Miliczu. Dają one warunki do podnoszenia poziomu nauczania, dają też możliwości zdrowego i taniego wypoczynku, aktywności fizycznej. Cieszą się na to tegoroczne lato, bo po raz pierwszy daliśmy miliczanom możliwość darmowego plażowania i wypoczynku nad wodą w mieście. A po kończącej się majówce widać, że zapotrzebowanie na tego typu rozrywkę i rekreację jest ogromne. Pogoda nie była rewelacyjna, a zalew odwiedziły tłumy ludzi. Majówka się udała 🙂

Tylko czy aby na pewno “majówka”? Taki dylemat powstał po błyskotliwym, jak zwykle, spiczu księdza dobrodzieja, który ofukiwał wiernych, że majówka to słowo zarezerwowane dla majowego obrządku kościelnego, a nie dla jakichś imprez przy zalewie. Sprawdziłem, bo przecież moja głowa nie tak mocna jak księdza dobrodzieja. “Majówka” to wiosenna wycieczka, wypad za miasto, piknik. Natomiast w kościele i pod figurami to przede wszystkim nabożeństwo majowe, w skrócie także zwane “majówką”. To ksiądz powinien wiedzieć. Tylko czy to cokolwiek zmienia i wzajemnie się wyklucza – rozrywka, profanum z nabożeństwem, sacrum? Czy te dwa światy trzeba antagonizować i przeciwstawiać sobie? Odstręczać i zniechęcać? Zdecydowanie nie. Chyba, że z perspektywy prezbiterium ciągle jeszcze nie widać coraz więcej pustych miejsc w nawie głównej…. Ale to nie ma wiele wspólnego z Nową Ewangelizacją ogłoszoną przez Jana Pawła II. Tylko czy ktoś jeszcze się tym przejmuje??