Kto się w co przebiera, czyli gender po milicku….

Spotykam się od czasu do czasu z mieszkańcami powiatu, mieszkającymi na obszarach, powiedzmy, pozaaglomeracyjnymi (!), czyli w wioskach oddalonych od Milicza bardziej niż 5-7 kilometrów. Z reguły jest sympatycznie, skoro mnie zapraszają(!), miło i elegancko, do momentu, kiedy ludzie zaczynają mówić o swoich problemach i bolączkach. Można je sprowadzić do 3 zasadniczych kwestii – drogi, praca, zdrowie lub praca, zdrowie, drogi, w różnej konfiguracji. Ostatnio w Bartnikach przy okazji Swięta Ludowego, spróbowałem wysondować mieszkańców, co myślą o zagrożeniu ideologią gender, którą jesteśmy w radzie powiatu bombardowani od pewnego czasu. – Gender, mówi pan? To ten gość, co gra w pingponga z Milicza – dopytuje mieszkaniec Bartnik? -Nie, odpowiadam, to sytuacja, kiedy faceci chcą być kobietami albo odwrotnie i jeszcze się przebierają. – Tfu, krzywi się mój rozmówca, – facet w pończochach! Moja kobita to ma takie pończochy, że i czterech chłopów by weszło, nie mówiąc o tym, no…. na cy… na biust znaczy. W mieście by mogły robić za parasole, uśmiecha się filuternie pan Waldek, bo w czasie tej intymnej pogawędki zdążyliśmy się poznać. – A czy na ten przykład nie brakuje panu inicjatywy uchwałodawczej, próbuję dalej drążyć superważny temat? – Piotrek, mówi poufale Waldek, mnie to czasem brakuje inicjatywy “cośtamdawczej”, ale ona nie ma nic wspólnego z żadną uchwałą, tylko, że czasem za późno wrócę do chałupy albo troszkę za dużo sobie machnę. I wtedy moja inicjatywa napotyka na weto albo … votum separatum! Tutaj Waldek, wyraźnie już rozbawiony i rozluźniony, zaczął wchodzić w tematy dość swawolne, pospiesznie więc skończyłem rozmowę i pojechałem do Cieszkowa na obchody ich lokalnego święta. Tam miałem łatwiej, bo spotkałem dawno niewidzianego kolegę z klasy, który po drugim piwie, odpowiedział mi na zadane pytanie w ten sposób – ty, wiesz, co? Zrób lepiej drogę i chodnik w Pakosławsku, bo jesteśmy już w takim wieku, że tymi głupotami wstyd się zajmować. A ludziom droga się przyda. Nie masz nic lepszego do roboty – wyraźnie na mnie naskoczył….tylko szukać przebierańców? – Piotrek, ogarnij się, masz już swoje lata, a ciągle ci głupoty w głowie. Od kiedy cię pamiętam – zawsze taki sam…. Pożegnałem się pośpiesznie, a ponieważ w domu czekała na mnie żona, wolałem nie ryzykować konfliktu z wyraźnie zarysowaną przewagą płci odmiennej… 😉

Waldek niezagrożony przez gender, Paweł tym bardziej, skąd więc to larum, zastanawiałem się od paru dni? Gdzie faceci mogą przebierać się za kobiety, a płeć piękna szpecić się spodniami, garniturami czy rozdeptanymi butami? Nie wiem…. Ale przyszło mi na myśl, że spenetruję środowisko zawodowe, z którego wywodzi się pani radna, czyli szpital. Wyjechałem o 5 rano, żeby spotkać tych, co schodzą z nocnej zmiany, czyli dyżuru. Na wszelki wypadek przycupnąłem w sklepiku, przy automacie z kawą, żeby w razie czego robić za serwis techniczny. Czekam, czekam, aż tu nagle jest! Nie mogę uwierzyć – po schodach zalotnie zbiega, kręcąc biodrami, doktor Jacek w kusej miniówce… Nogi co prawda umięśnione, widać efekt wielu godzin na siłowni, ale starannie wydepilowane, chyba nawet wysmarowane kremem samoopalającym. Ale, cóż to?! Za nim podąża drobny facet, w którym po zbliżeniu się, rozpoznaję przełożoną Mariolę! Na ładnej twarzy paskudny wąs, nogi skryte w obszernych spodniach, zamiast tradycyjnych szpilek – białe drewniaki, w kieszeni wyraźnie zarysowana paczka fajek. Ojej, co ona z sobą zrobiła, zastanawiam się nie bez żalu! Przepraszam czy tak powinna wyglądać kobieta? – Przepraszam, przepraszam, kawy chcę nalać, słyszę głos nad sobą i wtedy budzę się przy automacie z kawą, grzecznie ustępując miejsca pani doktor Oli, która w idealnie skrojonym kitlu, wyraźnie podkreślającym kobiecość, podąża do pracy. Po drodze zatrzymuje się, by sobie nalać kawy. Nie potrzebuję jej pytać o gender, widać z daleka, że to nie jest jej problem.

A czyj??

Komu przydałby się RG?

Zadawałem sobie to pytanie słuchając w środę wystąpienia legendarnego i charyzmatycznego burmistrza Nowego Jorku – Rudolpha Giulianiego. Niepozornego, starszego dżentelmena, który chodząc utykał, jednakże kompletnie nie przeszkadzało temu – co mówił i jak mówił. Bo, jak każdy amerykański mąż stanu, body language (mowę ciała) ma dopracowaną do perfekcji – każdy gest, krok, wzniesienie rąk, uniesienie brwi, śmiech – to wzmocnienie przekazu słownego. Dlatego półtorej godziny minęło szybko i niepostrzeżenie. Minęło szybko, bo Giuliani naprawdę ma coś do powiedzenia. – Przywództwo prawdziwe nie polega na tym, żeby mówić ludziom to, czego oczekują, ale to, co jest społecznie ważne, pryncypialne, choć może być niepopularne. Chcąc porwać ludzi za sobą, nie narzekaj, nie lamentuj, ale daj im ideę, marzenie – cel. Jeśli chcesz walczyć z bezrobociem, nie rozdawaj zasiłków, bo one tylko utrwalają biedę i wykluczenie. Wszystko, co nie jest domeną władzy publicznej, powinno zostać sprywatyzowane, łącznie ze szkołami i szpitalami. Z jednego względu – własność prywatna utrzymywana jest lepiej i efektywniej. Unikaj omnipotencji państwa, jego wszechwładzy. To program wielkich przywódców – Ronalda Reagana i Margaret Thacher, do których, jak przyznaje Giuliani, nie dorósł obecny prezydent Obama. Domeną państwa, w tym samorządu lokalnego, jest dbanie o bezpieczeństwo obywateli, w wymiarze municypalnym (gminnym) jak i centralnym, państwowym. Dlatego wydatki na policję i wojsko powinny rosnąć. – Rozmawiaj z ludźmi, także z tymi, a nawet przede wszystkim, którzy się z tobą nie zgadzają. Przekonuj, ale nigdy ich nie obrażaj. Sprawowanie władzy publicznej oparte jest na dialogu. Odpowiadając za porządek, sam nie możesz łamać prawa w żadnym, nawet najmniejszym zakresie.

Twarde, republikańskie i konserwatywne prawdy. A ilu w Polsce gotowych jest, aby się pod nimi podpisać???

Dlaczego kandyduję?

Wiem, że to nie jest najlepszy temat na wpis letni, prawie wakacyjny. Szczególnie, że jakiś czas mnie tu nie było. No cóż, nie zawsze robi się to, co chce. Chciałbym napisać o 25 latach polskiej (mojej) wolności, o doświadczeniu nowej Polski, do budowania której dołożyłem swoją małą cegiełkę. Chciałem skreślić parę słów o kondycji polskiej kultury po rozmowie z Bogdanem Zdrojewskim, a także jego żoną Basią, z którą spędziłem słoneczny dzień 27 maja w Warszawie, najpierw w Pałacu Prezydenckim, z okazji Święta Samorządu Lokalnego a później na warszawskiej Starówce. Chciałem powiedzieć co nieco o mediokracji, w której przyszło nam żyć i co gorsza – z nią się pogodzić. A także o ostatnich wyborach, które po raz ósmy, a nieostatni, przegrał J. Kaczyński. O śmieszności, w którą popadają, a później przepadają, politycy na wewnętrznej emigracji – Rokita, Gowin, Schetyna. A jest jeszcze siatkówka, futbol, książki, Ukraina, film, przeciekający basen…. no słowem – moc tematów. A ja muszę odpowiedzieć na najważniejsze i najtrudniejsze pytanie – po co mi to kandydowanie?

Przecież ten dylemat miałem 4 lata temu, kiedy moi przyjaciele mnie do tego namawiali. Darek Duszyński, jako dawny, dobry kolega Pawła Wybierały, powiedział mi – zobaczysz, będziemy tęsknić za Ryszardem Mielochem. Uznałem to wówczas za przesadzone czarnowidztwo i byłem pewien, że wcześniej czy później stosunki powiat – gmina zostaną normalnie ułożone. Do głowy by mi nie przyszedł ten czarny scenariusz przepotężnej awantury. W czarnych snach nie przewidziałem, że burmistrz (wiceburmistrz) pozwoli sobie na nieprzychodzenie na sesje Rady Miejskiej. Nie ma takiego przypadku w Polsce! W koszmarze nie wyśniłbym, aby burmistrz (wiceburmistrz) szkodził swoimi decyzjami jedynemu w mieście i powiecie szpitalowi, że doprowadzi do upadku jedyny publiczny ośrodek zdrowia, który jeszcze 4 lata temu był dochodową i bardzo prężną jednostką. Czy ktoś rozumie, że można zrezygnować z nieodpłatnej darowizny na rzecz miasta? Agencja Nieruchomości Rolnych chciała przekazać 42 ha ziemi na budowę zbiornika wodnego z przeznaczeniem na sporty wodne. Czy wycofanie się gminy Milicz ze wspólnego projektu, wartego ok. 60 mln złotych, finansowanego ze środków unijnych, budowy wielkiej ścieżki rowerowej z Milicza poprzez Żmigród, Prusice, Trzebnicę jest logiczne? Czy zerwanie współpracy na rzecz konfliktu ze wszystkimi możliwymi instytucjami, samorządami, wprowadzenie kłótni i agresji (PGK, Partnerstwo dla Doliny Baryczy, Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Doliny Baryczy) jest dobrą metodą w czasach, gdy współdziałanie jest wymogiem chwili. Obowiązkiem. Czy próba (na szczęście nieudana) likwidacji szkół wiejskich jest odpowiedzią na cywilizacyjny wymóg szczególnej dbałości o edukację i powszechny do niej dostęp? Ech… Można by tak długo. I nie jest to żadna negatywna kampania (tu uwaga do państwa Jachimowskich, nader aktywnych na forach dyskusyjnych 😉 bo żaden z przytoczonych tu faktów nie daje się zanegować. Każdy jest obficie udokumentowany, także na tym blogu. Proponuję, aby to zmienić.

Dlatego zrobię wszystko, aby dać pracę mieszkańcom gminy i w tym celu:

  1. Stworzyć w Miliczu specjalną podstrefę ekonomiczną, (wkrótce przedstawię szczegóły).
  2. Uruchomić w mieście inkubator przedsiębiorczości.

Aby skorzystać skutecznie ze środków nowej perspektywy finansowej UE, należy przystąpić do porozumienia samorządów lokalnych “Północnego Obszaru Interwencji”, co spowoduje, że gmina będzie miała fizyczną i realną możliwość uczestniczenia w podziale pieniędzy unijnych.

Po raz pierwszy w swojej historii gmina sięgnie do pieniędzy z Narodowego Programu Przebudowy Dróg Lokalnych w celu remontu oraz budowy dróg gminnych i chodników, a we współpracy z powiatem oraz Stawami Milickimi SA złożona zostanie aplikacja w celu gruntownej przebudowy ze środków unijnych dróg – Sułów – Ruda Sułowska – Grabówka – Olsza oraz Milicz – Duchowa – Czatkowice – Młodzianów – Bracław – Potasznia.

Należy przystąpić do wspólnego projektu budowy ścieżek rowerowych wraz z sąsiednimi samorządami Sułów – Łąki – Ruda Sułowska, Ruda Milicka – Nowy Zamek, Jankowa, oprócz realizowanej już ścieżki do Wrocławia, w ramach strategii Województwa Dolnośląskiego pod roboczą nazwą “Rowerowy Dolny Śląsk”.

W Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju skutecznie złożony zostanie wniosek o wpisanie na listę Programu Budowy Dróg Krajowych obwodnicy Milicza.

Należy przejąć od PKP i wyremontować dworzec kolejowy, który będzie za 2-3 lata stanowił ważne centrum komunikacji zbiorowej, wraz z uruchomieniem szybkich połączeń na linii Poznań – Wrocław.

Szkoły wiejskie domagają się pilnego dofinansowania w infrastrukturę, pozostałe należy wyposażyć, nie tyle w nowoczesny, co nowy i funkcjonalny sprzęt.

Miliczowi pilnie potrzebny jest żłobek oraz nowe, także małe, przedszkola. Powstanie miejska Karta Dużej Rodziny pod patronatem Prezydenta RP.

Otworzę świetlice wiejskie, tworząc tam minicentra życia kulturalnego i towarzyskiego. W oparciu o środki EFS oraz staże pracownicze powstaną stanowiska pracy- animatorów życia kulturalnego.

Milicki rynek i jego otoczenie musi się stać miejscem estetycznym, funkcjonalnym i malowniczym. Domaga się pilnej i natychmiastowej rewitalizacji. Także ważny dla miliczan basen “Łazienki”, z nową niecką i wodą podgrzewaną przez pompy ciepła i systemy solarno – fotowoltaiczne.

Park wokół pałacu Maltzanów może być naszą wizytówką i chlubą. Razem ze szkołą, urzędem marszałkowskim i wojewódzkim (to mienie skarbu państwa) trzeba uczynić z niego perełkę architektoniczną, przyrodniczą, kulturową.

Najważniejsze sekcje sportowe – piłka nożna, siatkówka, tenis stołowy, badminton, zapasy – powinny znaleźć się w jednym klubie KS Barycz, który obsłuży finansowo, księgowo, organizacyjnie wskazane dyscypliny w oparciu o środki, które dziś są rozproszone. W Miliczu należy odbudować siłę piłki nożnej i piłki siatkowej.

W wielu miejscach w Polsce obsługą komunalną, w tym odbiorem odpadów, zajmują się miejscowe firmy. Uważam, że gmina Milicz lepiej była obsługiwana poprzednio niż teraz. ZUK powinien wrócić do tej działalności.

Milicz musi skuteczniej wykorzystać potencjał Stawów Milickich i oferty przygotowanej dla dzieci, młodzieży i dorosłych.

W formule partnerstwa publiczno – prywatnego uruchomię kino w Miliczu.

Na konkrety przyjdzie czas. I najważniejsze – obiecuję, że zawsze przyjdę na sesję, bez względu na to, kto będzie miał większość w Radzie Miejskiej 🙂

Dokonało się,

napisał na facebooku, w poście prosto z Rzymu, mój kolega Zbyszek, który pewnie przeżywa właśnie wyprawę swojego życia. Wyraźne nawiązanie do biblijnego “wykonało się”, podkreśla niezwykłość tego wydarzenia, można by powiedzieć – epokowość. My, w domu, tylko przy telewizorze, ale z dużym skupieniem, wymienialiśmy uwagi:

  • Mieliśmy szczęście żyć w niesamowitych czasach, mówiłem, do żony.
  • Tak, i świetnie, że jeszcze w 1997 roku udało nam się zabrać dzieci na spotkanie z Papieżem we Wrocławiu.

A dzisiaj nabożeństwo kanonizacyjne aktywnie oglądała z nami Marysia, przedstawicielka 3 pokolenia…

Moje spotkania z Ojcem Swiętym nie były może liczne, ale takie, które zapamiętam na całe życie.

Pierwsze, jako 13. letni chłopak, obejrzałem w telewizji i oprócz pewnego wzruszenia, zaciekawienia i radości, jak duży dyskomfort sprawia Papież swoją obecnością, komunistom, nie widziałem jeszcze w tej wizycie jej prawdziwej wielkości. Zrozumiałem to dopiero 3 lata później.

Drugie, świadome i aktywne miało miejsce we Wrocławiu 21 czerwca 1983 roku. Z gronem znajomych zabraliśmy się ostatnim wieczornym pociągiem i wylądowaliśmy na Partynicach grubo przed północą. Noc spędziliśmy na kocach, rozłożonych na ziemi nasiąkniętej wodą, bo kilka dni wcześniej lało bez umiaru. Sam dzień spotkania z Ojcem Swiętym był za to słoneczny i upalny. Zmęczeni ludzie, często siedząc, a nawet leżąc, słuchali homilii łaknąc każdego słowa. Przyznaję, że na mnie największe wrażenie, zrobiła niepodległościowa oprawa uroczystości. Przecież trwał jeszcze stan wojenny, a wszędzie obecna była symbolika niepodległościowa, transparenty pisane solidarycą, tablice z hasłami wolnościowymi. Pamiętam śmigłowiec papieski, ale pamiętam też milicyjny, który wskazywał patrolom osoby, które należy wyłapywać. No i pamiętam ogromne wrażenie, kiedy papamobile przejechał dwa metry od nas.

Trzeci raz to był znów Wrocław i Kongres Eucharystyczny 31 maja 1997 r. Padało. No, w końcu to 1997 rok… Ale wytrzymaliśmy (wystaliśmy) do końca, na placu koło hotelu Wrocław, wznosząc co jakiś czas dzieci ramiona, żeby zobaczyły wyjątkowego człowieka. Żeby miały udział w tej historii, która rozgrywała się na ich oczach. Za niecałe dwa miesiące Polskę dotknęła historyczna powódź, a my, czyli moja rodzina, poznaliśmy w ten czy inny efekty spotkania z Janem Pawłem II….

A tak dziś wyglądała nasza kanonizacja:

“Nieważne kto głosuje, ważne, kto głosy liczy”.

Ten stary pogląd wyrażony przez Józefa Wissaarionowicza Stalina twórczo został rozwinięty (a jakże!) przez wesołą gromadkę, uratowaną przed przedtermimnowym wygnaniem z pałacyku. Lenistwem a raczej strachem 170 nieoddanych głosów. Bo tyle zabrakło (na razie), żeby referendum w Krośnicach okazało się skuteczne. Niedługo trzeba było czekać, żeby wyszły na jaw kulisy nielegalnych praktyk (czemu się zresztą nikt nie dziwi!) polegających na utrzymaniu posad za wszelką cenę. Okazuje się, że wesoła gromadka w gminie, w sposób nielegalny, buszowała w listach wyborców pewnie po to, by je skserować i zachować na pamiątkę [:: Kto manipulował przy referendum?, Głos Milicza 3.04.2014]. Niestety w ferworze zdarzeń coś się zapodziało i tu kłopot… Kłopot poważny, bo ingerowanie zainteresowanych w listy głosujących jest jawnym i oczywistym złamaniem zasady tajności głosowania, szczególnie w referendum, gdzie czynnikiem rozstrzygającym jest frekwencja właśnie. Pan wójt z sekretarzem czytając listy być może chcieli wiedzieć, kto poszedł i się nie bał, a kto uległ psychozie zastraszania. Kogo warto jeszcze przycisnąć, a komu należy odpuścić. “Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. Hasło innego towarzysza, Wiesława, doskonale oddaje referendalną politykę dezinformacyjną Stasiaka, w której posunięto się do jawnych kłamstw, zwyczajowego oczerniania przeciwników, opluwania i szkalowania inicjatorów referendum, a także metod niezgodnych z prawem, które całkiem przypadkiem wyszły na jaw. Czekamy, co w tej niecodziennej sytuacji zrobi prokuratura i czy stanie na wysokości zadania, czyli obrony najważniejszych zdobyczy demokracji – wolnego, tajnego i nieskrępowanego wyboru.