Polskie dni chwały.

Rzadko kiedy historia bywa tak łaskawa, żeby trochę zgorzkniałemu polskiemu narodowi, dać tyle dobrych wrażeń i doznań w tak krótkim czasie. Lewandowski strzelił swojego pierwszego ligowego gola w klasyku Bayern – Schalke. Cudowny chłopak, którego nie chciała Legia Warszawa, a którego talent wyszlifował Jurgen Klopp w Borussi Dortmund, za co w podzięce usłyszał 6 czerwca we Wrocławiu na europejskim stadionie miłą jego sercu z pewnością przyśpiewkę – “jazda z k…ami hej Śląsku jazda z k….” itd. Później kibole odśpiewali hymn Polski (a jakże!) i za moment w dowód sympatii dla trenera Borussi poleciało – “quantanamera Śląsk Wrocław je….e Hitlera”! Myślę, że tej drużynie, której trzon stanowili do niedawna trzej Polacy, a Niemcy są w mniejszości, te przyśpiewki należały się jak najbardziej. Tym bardziej, że wzywany do jazdy z k…ami ukochany Śląsk zagrał żenująco słabo, żal było patrzeć jak goście, tylko z powodu litości, skończyli ten snajperski pokaz na wyniku 3:0. No, ale się pokazaliśmy! Patriotycznie! Dobrze, że Lewy jednak strzela.

3:0 pokonana Serbia na inaugurację mistrzostw świata w piłce siatkowej to także wydarzenie bez precedensu. Oprawa, 62 tysiące widzów i styl zwycięzców to wszystko budzi szacunek i radość. Bo drużyna zagrała znakomite spotkanie z najtrudniejszym przeciwnikiem w grupie, z którym nie grało nam się zawsze łatwo. Wystarczy przypomnieć jak katował nas Ivan Milijkovicz razem z braćmi Grbiczami w nieodległych latach. Niestety, nie byłem tam, bo nie udało mi się dostać biletów, ale swoje wzruszenie przeżyłem przed telewizorem. Dwa tygodnie temu delektowałem się naszym stadionem Narodowym przy okazji meczu Real – Fiorentina. Piękny, cudny, dostojny. Kosmos po prostu. Że kosztował 2 mld złotych? I dobrze – piękne rzeczy kosztują. Droższe jest choćby Wembley i Emirates Stadium, choć zbudowane wcześniej. To raczej powód do dumy niż uszczypliwości. To w końcu Narodowy. A wczoraj pokazał się w pełnej krasie.

W 34 rocznicę podpisania porozumień sierpniowych, wydarzeń, które otworzyły nam drogę do wolności, które po latach przywróciły Polskę wolnemu światu, Polak został najważniejszym człowiekiem w Unii Europejskiej. Prezydentem, szefem Rady Europejskiej. 28 państw jednogłośnie, co jest wydarzeniem bez precedensu, wybrało Donalda Tuska na tę zaszczytną funkcję. Dlaczego? Bo jest bez charyzmy? Bo jest nieudacznikiem? Bo nic w Europie nie znaczy, jak chce ministerstwo propagandy w pisie? Przecież widać jak na dłoni, że ta narracja się kompletnie nie broni. Że to stek bredni. Współczuję trochę tym Hofmanom, Brudzińskim, Girzyńskim, bo muszą wykazać się niezwykła ekwilibrystyką, żeby nadal udowadniać marność osoby premiera w kontekście tego historycznego wyróżnienia dla Polski. Miałem niedawno okazję spotkać premiera i uczestniczyć w rozmowie z nim o sytuacji w Polsce i szczególnie na Dolnym Sląsku. Byłem zdumiony jego znakomitą pamięcią i rozeznaniem w sprawach, które nam się wydawały bardzo lokalne i mało istotne. Ale największe wrażenie robi jednak charyzma, której nie wyklucza poczucie humoru i cięty dowcip. Dlatego uśmiecham się tylko z politowaniem, jak słyszę, jakich przymiotów Donald Tusk jest pozbawiony…

Tak jak tylko uśmiechem politowania mogłem skwitować kolejny popis oratorski milickiego agitatora w sutannie. Trochę w rok po tragicznej śmierci radnej z Krośnic, duchowny wygłasza pochwałę wobec tego, który ją zaszczuł, wobec którego prokurator prowadzi postępowanie o doprowadzenie do śmierci. Mało tego, wzywa do zjednoczenia prawicy, a mówiąc o niej ma na myśli listę, na której znajdą się tacy prawicowi kandydaci jak Henryka Skrzynecka, Piotr Zajiczek i Janisław Kaczmarek. No jeżeli w innych sprawach duchowny mam tak samo dobre rozeznanie, to nic dziwnego, że w sierpniu miesiącu trzeźwości propaguje rozdawanie piwa z pieniędzy podatników. I nieźle się przy tym bawi.

Kozak Biesiadny

Wielkie łkanie rozległo się na ziemi dolnośląskiej, kiedy Rafał Dutkiewicz oświadczył, że zamierza wspólnie zarządzać tym terytorium z niedawnymi przeciwnikami, czyli obozem Platformy Obywatelskiej. Najpierw niedowierzanie, konsternacja, a potem płacz, w którym dało się słyszeć …. “zostawiłeś nas sierotami”. Szczególny szloch dochodził z pętli wąskotorówki, gdzie Darek Stasiak wraz z Mirosławem, nie wiedząc, co się dzieje, a potem w to nie wierząc, pozostali trochę, mówiąc językiem młodzieży, złapani na wykroku lub dosadniej – z ręką w nocniku. Bo ileż razy można zmieniać partie, komitety, stronnictwa? Mirosław przeszedł już przecie chwalebną drogę od PZPR-u, przez SLD, tzw. XXI do nicości, Darek też – co wybory to inny komitet. Trochę jak w życiu… Ba, okazuje się, że w tym ostatnim związku czuli się trochę niekochani, nienależycie pieszczeni. Bo oznak czułości było zbyt mało, zbyt rzadko…. No, tak trochę wiało chłodem. Darek postanowił się nawet poskarżyć na to gazecie:

“Zdaniem Dariusza Stasiaka, sejmikowego radnego prezydenta, samorządowców niższych szczebli, czyli wójtów, burmistrzów, starostów, w ODŚ nie traktowano z należną im estymą. – To była tylko organizacja prezydentów, a zwłaszcza prezydenta Dutkiewicza. Nie zgadzałem się na to – zaznacza Stasiak”

Cały tekst: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,16428556,Bunt_w_ugrupowaniu_Dutkiewicza__Odchodza_i_zakladaja.html#ixzz39t0pYKnN

Warto dodać, że ta bohaterska darkowa niezgoda przebiegała nad wyraz głośno i burzliwie. Wychodził na łąki, pola i przestworza i grzmiał: nie ma mojej zgody i basta! dość tego, żądam więcej…. estymy! Że aż echo oddawało: -stymy, -stymy, -tymy. A potem odwiedzał lodowatego Rafała, co to miał za mało estymy i …… po wyjściu otrzepywał kolana z prochu z podłogi…. Ot, walczak, kozak 😉

Drugi kozak Mirosław, napisał mi, że w czasie, kiedy on się zabiera za remont dróg powiatowych, ja trwonię czas na konwentach i konferencjach. Jak wygląda to samodzielne budowanie, widać po kuriozalnym piśmie, że gmina samodzielnie wyremontuje te drogi, ale czeka na pieniądze z powiatu! Ale mniejsza o to, najciekawsze jest to, że zarzut ten stawia wójt powszechnie zwany na Dolnym Sląsku Mirkiem Biesiadnym, a to najbardziej eleganckie określenie. Są też dosadniejsze. Jak bardzo Mirek uwielbia biesiady najlepiej świadczy to, że na otwarcie drogi w Kuźnicy Czeszyckiej przyjechał przez nikogo nieproszony. I czuł się całkiem dobrze. Aż strach pomyśleć, ile pożytecznego mógł w tym czasie zrobić 😀

Kup pan ceg(iełkę)

Bardzo ciekawie zrobiło się ostatnio na sesji w Krośnicach, gdzie w sposób jawny i publicznie jeden z (byłych) pracowników urzędu oznajmił wszem i wobec, że razem ze swoimi współpracownikami, na polecenie służbowe dokonywał sprzedaży biletów w formie kuponów, cegiełek, itp., co w sposób oczywisty łamało prawo o zbiórkach publicznych, opłatach skarbowych, a także stanowiło niedozwoloną pomoc publiczną w projekcie wspartym środkami UE. Mało tego, kiedy pracownicy, przed prokuratorem, nie zgodzili się wziąć winy na siebie, zostali szybko i sprawnie zwolnieni z pracy. Na swoje usprawiedliwienie sekretarz Stasiak sentencjonalnie stwierdził, że nielegalna sprzedaż cegiełek, to tylko wykroczenie i nie ma nad czym się rozwodzić, a poza tym sprawy by nie było, gdyby dociekliwi ludzie nie zadali niewygodnych pytań, nie zwrócili się do odpowiednich instytucji z prośbą o rozstrzygnięcie problemu. Bo w ten sposób sprawa (o zgrozo!) ujrzała światło dzienne. I narobiła kłopotów sekretarzowi. A tego tolerować nie zamierza. Stąd kopniak na pożegnanie wymierzony pracownikom obsługującym kolejkę. No tak, warto przyjrzeć się tej sprawie, żeby zobaczyć po raz kolejny, jak wygląda zarządzanie ryzykiem w Krośnicach – w razie czego – bądź przygotowany na to, że zostaniesz poświęcony jak przedmiot, jak pionek…

Pewnego razu przyszła do mnie kobieta, która została zwolniona z pracy za sprawę mieszkań w tzw. spichlerzu. – Nie przyjmuj jej czasem do pracy, powiedział mi wówczas D. Stasiak. – Wiedziała, że wszystkie pisma dot. spichlerza podpisuję ja, a poszła do wójta. Dlatego ją zwolniłem. – No to teraz, musisz Darek zwolnić wójta, odpowiedziałem. – Jeszcze nie teraz, odparł bez wahania. Jak wygląda dziś spichlerz, wszyscy widzą. Sprawa ma charakter rozwojowy, bo jest on dodatkowo obciążony hipoteką. Ale nie jest to żaden powód do refleksji, bo w ten sam sposób po paru latach dziś traktuje się następnych.

Dariusz Stasiak od pewnego czasu peregrynuje po wrocławskich mediach, prosząc, prawie żebrząc, żeby cokolwiek napisały o mieniu po Wojewódzkim Szpitalu Neuropsychiatrii w Krośnicach. Efekt mizerny. A może Darek podrzuciłby im temat spichlerza, bo to rzeczywiście niezły przekręt?

z pewnością najpiękniejsze słowo świata

Z pewnością należy do zestawu najpiękniejszych słów w leksykonie większości facetów. Słów, które powodują przypływ emocji, wspomnień, przyśpieszone bicie serca. Które wywołują marzenia, dają nowe kolejne, nadzieje… To słowo, z którym każdy, w zależności od wieku, ma swoje własne doświadczenie pokoleniowe, ma swoje najpiękniejszy moment zachowany w pamięci jako absolutny top one i nie jest to piwo, seks, lamborghini czy hSłowo, które odmieniane jest przez wszystkie przypadki raz na cztery lata, co większość mężczyzn odbiera jako zdecydowanie za długi okres oczekiwania. Mundial, czyli mistrzostwa świata w piłce nożnej… Najpiękniejsza impreza świata, zostawiająca w tyle wszystkie mistrzostwa świata, turnieje, igrzyska i olimpiady. Rekordy oglądalności, wyzwolone ogromne emocje, stworzona otoczka medialna i celebrycka, słowem pełen – show must go one. Co ciekawe, raz na cztery lata oznaki zainteresowania futbolem, z różnych powodów, zaczynają wykazywać osoby, środowiska, które wcześniej piłką nożną interesują się mniej niż średnio – aktorzy, modelki, muzycy, na żonach i córkach kończąc. Magia mundialu potrafi wciągnąć w swój globalny spektakl widzów postronnych, którzy w tym widowisku widzą walor nie tylko sportowy. Dlatego dzisiaj częsty widok w lokalach i fan zonach to mąż, żona, dzieci i czasem … babcia, co dość dramatycznie łamie seksistowski stereotyp kibica i podziału ról, gdy to faceci kibicują, piją piwo, a żony zmieniają popielniczki i donoszą czipsy, robiąc to na tyle sprytnie, żeby tor przejścia kompletnie nie zakłócał pola widzenia 😉

Nie jestem w tym względzie wyjątkiem, dla mnie mundial to magia, egalitarny teatr dla milionów, miliardów – megaprzedstawienie. Mam już tyle lat, że nieźle pamiętam mistrzostwa w RFN 1974 i słynne, wielkie mecze, przede wszystkim z Włochami, RFN i Brazylią. Potem Argentina ’78 i wielki zawód, że … jedynie zremisowaliśmy z RFN 0:0 w meczu otwarcia. Tak mocno wierzyłem, że po niesprawiedliwym werdykcie z Frankfurtu, naprawdę pokażemy Niemcom, komu należał się ten tytuł… No i España ’82, mistrzostwa, o które znów biliśmy się z Niemcami, ale tym razem z NRD. Dwa wielkie, słynne pojedynki i obydwa wygrane – najpierw po cudownej główce Andrzeja Buncola w Chorzowie, a potem fantastyczne Smolarek show w Lipsku, po którym nowa gwiazda reprezentacji Polski, zwierzy się, że najbardziej w życiu to lubi myć samochód i biegać z … koniami 😉 Wielka reprezentacja, świetne mistrzostwa, piękne mecze z Peru, Belgią, Francją no i Rosją, którą wyeliminowaliśmy w ćwierćfinale! Przypominam to był 82 rok i ciągle trwający stan wojenny w Polsce. Ależ cudownie smakował ten bezbramkowy remis…

Mundial w Meksyku przypadł na czas studiów i były to oczywiście zajęcia obowiązkowe, mimo dość egzotycznych godzin transmisji. Tam zobaczyłem zanikającą wielkość polskiej piłki, którą zaczęła “klątwa” Zbigniewa Bońka, po meczu z Brazylią (0:4). Wtedy słynny Zibi powiedział, że długo możemy się nie doczekać następnego awansu do światowej czołówki i wykrakał nam nieobecność w mundialach przez następnych 16 lat. Przełamanie klątwy nie nastąpiło do dzisiaj, bo nawet po awansie do mistrzostw świata, swój udział kończyliśmy na rozgrywkach grupowych, w stylu … mało chwalebnym. Może to i dobrze, że po bardzo słabych kwalifikacjach, nie pojechaliśmy do Brazylii, bo jak na razie ten mundial jest przepiękny jeśli chodzi o styl i poziom – creme de la creme futbolu. Wszyscy grają piłkę otwartą, ofensywną i waleczną. Akcja za akcją, raz w jedną, raz w drugą stronę, nikt nie muruje bramki, nikt nie gra na słynne zero z tyłu. Piękno i koloryt futbolu najpiękniej realizują się w turnieju, gdzie nikt z nikim nie zremisował bezbramkowo! (wiem, że zremisował, ale nawet ten remis był piękny), gdzie nie ma kalkulacji, stawiania autobusu w polu bramkowym. Gdzie gwiazdami stali się bramkarze, którzy błysnęli geniuszem, broniąc swoich bramek przed gradem strzałów.

Nie ma Polaków, nie ma Czechów, Ukraińców, Szwedów, Duńczyków, Turków. I wychodzi na to, że słusznie, bo poziom jest naprawdę wyśmienity. A dzisiaj Francja – Niemcy, czy trzeba mówić coś więcej??

Kogo nagrałem na swoich taśmach.

Istniejący od dwóch tygodni serial ujawniania rozmów nagranych potajemnie polityków, wywołuje niemały zamęt oraz daje asumpt do różnorakich wniosków, ferowania wyroków. Skandal, rozpusta, zepsucie, itp. to wcale nie najmocniejsze komentarze obficie wylewające się ze wszystkich mediów. I faktycznie niektóre “wykwity” myśli polskich luminarzy życia publicznego, państwowego, mogą wywoływać co najmniej zakłopotanie, z wiodącą wg mnie frazą – “ch…, d…. i kamieni kupa”, której z językowego punktu widzenia, trzeba jednak przyznać melodyjność, zwięzłość oraz należytą pikanterię. Wszystkim zżymającym się na język, stylistykę i słownictwo polecam chwilową refleksję, jak wyszliby na nagraniu, które potajemnie zamontowano by im w domu – kuchni, pokoju, sypialni, łazience? Jak wyglądałby język naszego zaufanego spotkania z najbliższymi znajomymi? Czy rozmawiamy tylko o poezji, literaturze i sytuacji międzynarodowej, czy też o plotkach, seksie, innych znajomych i to nie językiem Mickiewicza? Taka jest niestety prawidłowość nagrań potajemnych – nadreprezentacja wulgaryzmów, luz słowny, swoboda granicząca ze swadą – w ocenie innych ludzi. To na tym służby wszystkich krajów budowały swoisty instrument informacyjny i demaskacyjny – jak choćby w podsłuchu utajonych homoseksualistów, najlepiej z opozycji. Do słynnych taśm mających skompromitować Lecha Wałęsę należało nagranie jego rozmowy z bratem, kiedy ten odwiedził Lecha w ośrodku internowania w Arłamowie. Pamiętam, jakie negatywne wrażenie zrobiło na mnie słownictwo i rozmowa o papieżu Janie Pawle II w kontekście rywalizacji o pokojową Nagrodę Nobla. Szybko okazało się, że nagranie zostało ohydnie zmanipulowane i zredagowane, po to, aby właśnie wywrzeć wrażenie negatywne.Tajne nagrania na zawsze będą mi się już kojarzyły z SB-cją i podłymi metodami, mającymi upodlić ludzi, poniżyć ich i pognębić. Nigdy ich nie zaakceptuję, dlatego nie zdarzyło mi się nikogo nagrać bez jego wiedzy, choć w ostatnich 8 latach nie brakowało okazji ani możliwości. W kilku przypadkach ewidentnych prowokacji, solennie mnie do tego namawiano, mówiąc – on ciebie nagra na pewno i zmanipuluje, więc miej swoją wersję. Nigdy tego nie zrobiłem, nie mogąc przezwyciężyć wstrętu do metod brudnych i niskich. Takich chociażby, jakimi posłużono się w tzw. milickiej aferze naciskowej. Sprokurowanej, wymyślonej i przeprowadzonej przez dzisiejszych wydawców kłamnika milickiego, który z dumą przypomina ją na swoich łamach. Rolę niezłomnej, sprawiedliwej grała tam między innymi radna sołtys z Olszy, której ostatnie podejrzane rozliczenia finansowo – rzeczowe stały się podstawą do powiadomienia prokuratora o możliwości popełnienia przestępstwa. A główny bohater tej prowokacji wsławił się tym, że nie potrafił wyłączyć dyktafonu i wykrzykiwał – Alek, jak to się k….a wyłącza? Alek – k…a! co bynajmniej średnio korespondowało ze świętoszkowatym wizerunkiem Ireneusza Wołyniaka, akompaniującego na gitarze scholi kościelnej….. Prokuratura szybko ustaliła, że nie było żadnego nacisku, żadnych niedozwolonych działań, sprawą nie zajął się żaden sąd. O dwojgu głównych bohaterach (ofiarach?) prowokacji już napisałem, sam pomysłodawca ma inne problemy, także z prokuratorem, gdyż prawie rok temu został wymieniony w liście pożegnalnym, który tragicznie zakończył prawdziwą aferę naciskową.

Zło może zrodzić tylko zło. Tak też było, jest i będzie z tymi, którzy sięgają po metody SB-ckie. Odzieranie ludzi z należnej im intymności jest zboczeniem, porównywanym z podglądactwem.

A co jest na moich taśmach, a właściwie kasetach? Kilkanaście wywiadów z czasów pracy w “Gazecie Milickiej”, sprzed 20 lat! A także pierwsze słowa wypowiadane przez moje dzieci. Problem polega na tym, że coraz trudniej dostać sprzęt do ich odtworzenia.