Kup pan ceg(iełkę)

Bardzo ciekawie zrobiło się ostatnio na sesji w Krośnicach, gdzie w sposób jawny i publicznie jeden z (byłych) pracowników urzędu oznajmił wszem i wobec, że razem ze swoimi współpracownikami, na polecenie służbowe dokonywał sprzedaży biletów w formie kuponów, cegiełek, itp., co w sposób oczywisty łamało prawo o zbiórkach publicznych, opłatach skarbowych, a także stanowiło niedozwoloną pomoc publiczną w projekcie wspartym środkami UE. Mało tego, kiedy pracownicy, przed prokuratorem, nie zgodzili się wziąć winy na siebie, zostali szybko i sprawnie zwolnieni z pracy. Na swoje usprawiedliwienie sekretarz Stasiak sentencjonalnie stwierdził, że nielegalna sprzedaż cegiełek, to tylko wykroczenie i nie ma nad czym się rozwodzić, a poza tym sprawy by nie było, gdyby dociekliwi ludzie nie zadali niewygodnych pytań, nie zwrócili się do odpowiednich instytucji z prośbą o rozstrzygnięcie problemu. Bo w ten sposób sprawa (o zgrozo!) ujrzała światło dzienne. I narobiła kłopotów sekretarzowi. A tego tolerować nie zamierza. Stąd kopniak na pożegnanie wymierzony pracownikom obsługującym kolejkę. No tak, warto przyjrzeć się tej sprawie, żeby zobaczyć po raz kolejny, jak wygląda zarządzanie ryzykiem w Krośnicach – w razie czego – bądź przygotowany na to, że zostaniesz poświęcony jak przedmiot, jak pionek…

Pewnego razu przyszła do mnie kobieta, która została zwolniona z pracy za sprawę mieszkań w tzw. spichlerzu. – Nie przyjmuj jej czasem do pracy, powiedział mi wówczas D. Stasiak. – Wiedziała, że wszystkie pisma dot. spichlerza podpisuję ja, a poszła do wójta. Dlatego ją zwolniłem. – No to teraz, musisz Darek zwolnić wójta, odpowiedziałem. – Jeszcze nie teraz, odparł bez wahania. Jak wygląda dziś spichlerz, wszyscy widzą. Sprawa ma charakter rozwojowy, bo jest on dodatkowo obciążony hipoteką. Ale nie jest to żaden powód do refleksji, bo w ten sam sposób po paru latach dziś traktuje się następnych.

Dariusz Stasiak od pewnego czasu peregrynuje po wrocławskich mediach, prosząc, prawie żebrząc, żeby cokolwiek napisały o mieniu po Wojewódzkim Szpitalu Neuropsychiatrii w Krośnicach. Efekt mizerny. A może Darek podrzuciłby im temat spichlerza, bo to rzeczywiście niezły przekręt?

z pewnością najpiękniejsze słowo świata

Z pewnością należy do zestawu najpiękniejszych słów w leksykonie większości facetów. Słów, które powodują przypływ emocji, wspomnień, przyśpieszone bicie serca. Które wywołują marzenia, dają nowe kolejne, nadzieje… To słowo, z którym każdy, w zależności od wieku, ma swoje własne doświadczenie pokoleniowe, ma swoje najpiękniejszy moment zachowany w pamięci jako absolutny top one i nie jest to piwo, seks, lamborghini czy hSłowo, które odmieniane jest przez wszystkie przypadki raz na cztery lata, co większość mężczyzn odbiera jako zdecydowanie za długi okres oczekiwania. Mundial, czyli mistrzostwa świata w piłce nożnej… Najpiękniejsza impreza świata, zostawiająca w tyle wszystkie mistrzostwa świata, turnieje, igrzyska i olimpiady. Rekordy oglądalności, wyzwolone ogromne emocje, stworzona otoczka medialna i celebrycka, słowem pełen – show must go one. Co ciekawe, raz na cztery lata oznaki zainteresowania futbolem, z różnych powodów, zaczynają wykazywać osoby, środowiska, które wcześniej piłką nożną interesują się mniej niż średnio – aktorzy, modelki, muzycy, na żonach i córkach kończąc. Magia mundialu potrafi wciągnąć w swój globalny spektakl widzów postronnych, którzy w tym widowisku widzą walor nie tylko sportowy. Dlatego dzisiaj częsty widok w lokalach i fan zonach to mąż, żona, dzieci i czasem … babcia, co dość dramatycznie łamie seksistowski stereotyp kibica i podziału ról, gdy to faceci kibicują, piją piwo, a żony zmieniają popielniczki i donoszą czipsy, robiąc to na tyle sprytnie, żeby tor przejścia kompletnie nie zakłócał pola widzenia 😉

Nie jestem w tym względzie wyjątkiem, dla mnie mundial to magia, egalitarny teatr dla milionów, miliardów – megaprzedstawienie. Mam już tyle lat, że nieźle pamiętam mistrzostwa w RFN 1974 i słynne, wielkie mecze, przede wszystkim z Włochami, RFN i Brazylią. Potem Argentina ’78 i wielki zawód, że … jedynie zremisowaliśmy z RFN 0:0 w meczu otwarcia. Tak mocno wierzyłem, że po niesprawiedliwym werdykcie z Frankfurtu, naprawdę pokażemy Niemcom, komu należał się ten tytuł… No i España ’82, mistrzostwa, o które znów biliśmy się z Niemcami, ale tym razem z NRD. Dwa wielkie, słynne pojedynki i obydwa wygrane – najpierw po cudownej główce Andrzeja Buncola w Chorzowie, a potem fantastyczne Smolarek show w Lipsku, po którym nowa gwiazda reprezentacji Polski, zwierzy się, że najbardziej w życiu to lubi myć samochód i biegać z … koniami 😉 Wielka reprezentacja, świetne mistrzostwa, piękne mecze z Peru, Belgią, Francją no i Rosją, którą wyeliminowaliśmy w ćwierćfinale! Przypominam to był 82 rok i ciągle trwający stan wojenny w Polsce. Ależ cudownie smakował ten bezbramkowy remis…

Mundial w Meksyku przypadł na czas studiów i były to oczywiście zajęcia obowiązkowe, mimo dość egzotycznych godzin transmisji. Tam zobaczyłem zanikającą wielkość polskiej piłki, którą zaczęła “klątwa” Zbigniewa Bońka, po meczu z Brazylią (0:4). Wtedy słynny Zibi powiedział, że długo możemy się nie doczekać następnego awansu do światowej czołówki i wykrakał nam nieobecność w mundialach przez następnych 16 lat. Przełamanie klątwy nie nastąpiło do dzisiaj, bo nawet po awansie do mistrzostw świata, swój udział kończyliśmy na rozgrywkach grupowych, w stylu … mało chwalebnym. Może to i dobrze, że po bardzo słabych kwalifikacjach, nie pojechaliśmy do Brazylii, bo jak na razie ten mundial jest przepiękny jeśli chodzi o styl i poziom – creme de la creme futbolu. Wszyscy grają piłkę otwartą, ofensywną i waleczną. Akcja za akcją, raz w jedną, raz w drugą stronę, nikt nie muruje bramki, nikt nie gra na słynne zero z tyłu. Piękno i koloryt futbolu najpiękniej realizują się w turnieju, gdzie nikt z nikim nie zremisował bezbramkowo! (wiem, że zremisował, ale nawet ten remis był piękny), gdzie nie ma kalkulacji, stawiania autobusu w polu bramkowym. Gdzie gwiazdami stali się bramkarze, którzy błysnęli geniuszem, broniąc swoich bramek przed gradem strzałów.

Nie ma Polaków, nie ma Czechów, Ukraińców, Szwedów, Duńczyków, Turków. I wychodzi na to, że słusznie, bo poziom jest naprawdę wyśmienity. A dzisiaj Francja – Niemcy, czy trzeba mówić coś więcej??

Kogo nagrałem na swoich taśmach.

Istniejący od dwóch tygodni serial ujawniania rozmów nagranych potajemnie polityków, wywołuje niemały zamęt oraz daje asumpt do różnorakich wniosków, ferowania wyroków. Skandal, rozpusta, zepsucie, itp. to wcale nie najmocniejsze komentarze obficie wylewające się ze wszystkich mediów. I faktycznie niektóre “wykwity” myśli polskich luminarzy życia publicznego, państwowego, mogą wywoływać co najmniej zakłopotanie, z wiodącą wg mnie frazą – “ch…, d…. i kamieni kupa”, której z językowego punktu widzenia, trzeba jednak przyznać melodyjność, zwięzłość oraz należytą pikanterię. Wszystkim zżymającym się na język, stylistykę i słownictwo polecam chwilową refleksję, jak wyszliby na nagraniu, które potajemnie zamontowano by im w domu – kuchni, pokoju, sypialni, łazience? Jak wyglądałby język naszego zaufanego spotkania z najbliższymi znajomymi? Czy rozmawiamy tylko o poezji, literaturze i sytuacji międzynarodowej, czy też o plotkach, seksie, innych znajomych i to nie językiem Mickiewicza? Taka jest niestety prawidłowość nagrań potajemnych – nadreprezentacja wulgaryzmów, luz słowny, swoboda granicząca ze swadą – w ocenie innych ludzi. To na tym służby wszystkich krajów budowały swoisty instrument informacyjny i demaskacyjny – jak choćby w podsłuchu utajonych homoseksualistów, najlepiej z opozycji. Do słynnych taśm mających skompromitować Lecha Wałęsę należało nagranie jego rozmowy z bratem, kiedy ten odwiedził Lecha w ośrodku internowania w Arłamowie. Pamiętam, jakie negatywne wrażenie zrobiło na mnie słownictwo i rozmowa o papieżu Janie Pawle II w kontekście rywalizacji o pokojową Nagrodę Nobla. Szybko okazało się, że nagranie zostało ohydnie zmanipulowane i zredagowane, po to, aby właśnie wywrzeć wrażenie negatywne.Tajne nagrania na zawsze będą mi się już kojarzyły z SB-cją i podłymi metodami, mającymi upodlić ludzi, poniżyć ich i pognębić. Nigdy ich nie zaakceptuję, dlatego nie zdarzyło mi się nikogo nagrać bez jego wiedzy, choć w ostatnich 8 latach nie brakowało okazji ani możliwości. W kilku przypadkach ewidentnych prowokacji, solennie mnie do tego namawiano, mówiąc – on ciebie nagra na pewno i zmanipuluje, więc miej swoją wersję. Nigdy tego nie zrobiłem, nie mogąc przezwyciężyć wstrętu do metod brudnych i niskich. Takich chociażby, jakimi posłużono się w tzw. milickiej aferze naciskowej. Sprokurowanej, wymyślonej i przeprowadzonej przez dzisiejszych wydawców kłamnika milickiego, który z dumą przypomina ją na swoich łamach. Rolę niezłomnej, sprawiedliwej grała tam między innymi radna sołtys z Olszy, której ostatnie podejrzane rozliczenia finansowo – rzeczowe stały się podstawą do powiadomienia prokuratora o możliwości popełnienia przestępstwa. A główny bohater tej prowokacji wsławił się tym, że nie potrafił wyłączyć dyktafonu i wykrzykiwał – Alek, jak to się k….a wyłącza? Alek – k…a! co bynajmniej średnio korespondowało ze świętoszkowatym wizerunkiem Ireneusza Wołyniaka, akompaniującego na gitarze scholi kościelnej….. Prokuratura szybko ustaliła, że nie było żadnego nacisku, żadnych niedozwolonych działań, sprawą nie zajął się żaden sąd. O dwojgu głównych bohaterach (ofiarach?) prowokacji już napisałem, sam pomysłodawca ma inne problemy, także z prokuratorem, gdyż prawie rok temu został wymieniony w liście pożegnalnym, który tragicznie zakończył prawdziwą aferę naciskową.

Zło może zrodzić tylko zło. Tak też było, jest i będzie z tymi, którzy sięgają po metody SB-ckie. Odzieranie ludzi z należnej im intymności jest zboczeniem, porównywanym z podglądactwem.

A co jest na moich taśmach, a właściwie kasetach? Kilkanaście wywiadów z czasów pracy w “Gazecie Milickiej”, sprzed 20 lat! A także pierwsze słowa wypowiadane przez moje dzieci. Problem polega na tym, że coraz trudniej dostać sprzęt do ich odtworzenia.

Kto się w co przebiera, czyli gender po milicku….

Spotykam się od czasu do czasu z mieszkańcami powiatu, mieszkającymi na obszarach, powiedzmy, pozaaglomeracyjnymi (!), czyli w wioskach oddalonych od Milicza bardziej niż 5-7 kilometrów. Z reguły jest sympatycznie, skoro mnie zapraszają(!), miło i elegancko, do momentu, kiedy ludzie zaczynają mówić o swoich problemach i bolączkach. Można je sprowadzić do 3 zasadniczych kwestii – drogi, praca, zdrowie lub praca, zdrowie, drogi, w różnej konfiguracji. Ostatnio w Bartnikach przy okazji Swięta Ludowego, spróbowałem wysondować mieszkańców, co myślą o zagrożeniu ideologią gender, którą jesteśmy w radzie powiatu bombardowani od pewnego czasu. – Gender, mówi pan? To ten gość, co gra w pingponga z Milicza – dopytuje mieszkaniec Bartnik? -Nie, odpowiadam, to sytuacja, kiedy faceci chcą być kobietami albo odwrotnie i jeszcze się przebierają. – Tfu, krzywi się mój rozmówca, – facet w pończochach! Moja kobita to ma takie pończochy, że i czterech chłopów by weszło, nie mówiąc o tym, no…. na cy… na biust znaczy. W mieście by mogły robić za parasole, uśmiecha się filuternie pan Waldek, bo w czasie tej intymnej pogawędki zdążyliśmy się poznać. – A czy na ten przykład nie brakuje panu inicjatywy uchwałodawczej, próbuję dalej drążyć superważny temat? – Piotrek, mówi poufale Waldek, mnie to czasem brakuje inicjatywy “cośtamdawczej”, ale ona nie ma nic wspólnego z żadną uchwałą, tylko, że czasem za późno wrócę do chałupy albo troszkę za dużo sobie machnę. I wtedy moja inicjatywa napotyka na weto albo … votum separatum! Tutaj Waldek, wyraźnie już rozbawiony i rozluźniony, zaczął wchodzić w tematy dość swawolne, pospiesznie więc skończyłem rozmowę i pojechałem do Cieszkowa na obchody ich lokalnego święta. Tam miałem łatwiej, bo spotkałem dawno niewidzianego kolegę z klasy, który po drugim piwie, odpowiedział mi na zadane pytanie w ten sposób – ty, wiesz, co? Zrób lepiej drogę i chodnik w Pakosławsku, bo jesteśmy już w takim wieku, że tymi głupotami wstyd się zajmować. A ludziom droga się przyda. Nie masz nic lepszego do roboty – wyraźnie na mnie naskoczył….tylko szukać przebierańców? – Piotrek, ogarnij się, masz już swoje lata, a ciągle ci głupoty w głowie. Od kiedy cię pamiętam – zawsze taki sam…. Pożegnałem się pośpiesznie, a ponieważ w domu czekała na mnie żona, wolałem nie ryzykować konfliktu z wyraźnie zarysowaną przewagą płci odmiennej… 😉

Waldek niezagrożony przez gender, Paweł tym bardziej, skąd więc to larum, zastanawiałem się od paru dni? Gdzie faceci mogą przebierać się za kobiety, a płeć piękna szpecić się spodniami, garniturami czy rozdeptanymi butami? Nie wiem…. Ale przyszło mi na myśl, że spenetruję środowisko zawodowe, z którego wywodzi się pani radna, czyli szpital. Wyjechałem o 5 rano, żeby spotkać tych, co schodzą z nocnej zmiany, czyli dyżuru. Na wszelki wypadek przycupnąłem w sklepiku, przy automacie z kawą, żeby w razie czego robić za serwis techniczny. Czekam, czekam, aż tu nagle jest! Nie mogę uwierzyć – po schodach zalotnie zbiega, kręcąc biodrami, doktor Jacek w kusej miniówce… Nogi co prawda umięśnione, widać efekt wielu godzin na siłowni, ale starannie wydepilowane, chyba nawet wysmarowane kremem samoopalającym. Ale, cóż to?! Za nim podąża drobny facet, w którym po zbliżeniu się, rozpoznaję przełożoną Mariolę! Na ładnej twarzy paskudny wąs, nogi skryte w obszernych spodniach, zamiast tradycyjnych szpilek – białe drewniaki, w kieszeni wyraźnie zarysowana paczka fajek. Ojej, co ona z sobą zrobiła, zastanawiam się nie bez żalu! Przepraszam czy tak powinna wyglądać kobieta? – Przepraszam, przepraszam, kawy chcę nalać, słyszę głos nad sobą i wtedy budzę się przy automacie z kawą, grzecznie ustępując miejsca pani doktor Oli, która w idealnie skrojonym kitlu, wyraźnie podkreślającym kobiecość, podąża do pracy. Po drodze zatrzymuje się, by sobie nalać kawy. Nie potrzebuję jej pytać o gender, widać z daleka, że to nie jest jej problem.

A czyj??

Komu przydałby się RG?

Zadawałem sobie to pytanie słuchając w środę wystąpienia legendarnego i charyzmatycznego burmistrza Nowego Jorku – Rudolpha Giulianiego. Niepozornego, starszego dżentelmena, który chodząc utykał, jednakże kompletnie nie przeszkadzało temu – co mówił i jak mówił. Bo, jak każdy amerykański mąż stanu, body language (mowę ciała) ma dopracowaną do perfekcji – każdy gest, krok, wzniesienie rąk, uniesienie brwi, śmiech – to wzmocnienie przekazu słownego. Dlatego półtorej godziny minęło szybko i niepostrzeżenie. Minęło szybko, bo Giuliani naprawdę ma coś do powiedzenia. – Przywództwo prawdziwe nie polega na tym, żeby mówić ludziom to, czego oczekują, ale to, co jest społecznie ważne, pryncypialne, choć może być niepopularne. Chcąc porwać ludzi za sobą, nie narzekaj, nie lamentuj, ale daj im ideę, marzenie – cel. Jeśli chcesz walczyć z bezrobociem, nie rozdawaj zasiłków, bo one tylko utrwalają biedę i wykluczenie. Wszystko, co nie jest domeną władzy publicznej, powinno zostać sprywatyzowane, łącznie ze szkołami i szpitalami. Z jednego względu – własność prywatna utrzymywana jest lepiej i efektywniej. Unikaj omnipotencji państwa, jego wszechwładzy. To program wielkich przywódców – Ronalda Reagana i Margaret Thacher, do których, jak przyznaje Giuliani, nie dorósł obecny prezydent Obama. Domeną państwa, w tym samorządu lokalnego, jest dbanie o bezpieczeństwo obywateli, w wymiarze municypalnym (gminnym) jak i centralnym, państwowym. Dlatego wydatki na policję i wojsko powinny rosnąć. – Rozmawiaj z ludźmi, także z tymi, a nawet przede wszystkim, którzy się z tobą nie zgadzają. Przekonuj, ale nigdy ich nie obrażaj. Sprawowanie władzy publicznej oparte jest na dialogu. Odpowiadając za porządek, sam nie możesz łamać prawa w żadnym, nawet najmniejszym zakresie.

Twarde, republikańskie i konserwatywne prawdy. A ilu w Polsce gotowych jest, aby się pod nimi podpisać???